Smok na orbicie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Chiny staną się trzecią potęgą kosmiczną?
Wydawało się, że wyścig w przestrzeni kosmicznej zakończył się wraz z zimną wojną i upadkiem ZSRR, tymczasem on nadal się toczy. Uczestniczy w nim jednak tylko jedno państwo - Chiny, które za wszelką cenę chcą się stać potęgą kosmiczną. Dlatego za rok na orbicie mają się pojawić pierwsi skośnoocy kosmonauci, a chińscy naukowcy już szkicują plany kolonizacji Księżyca i lotu na Marsa. Te ambitne projekty mają jednak więcej wspólnego z polityką i propagandą niż podejmowaniem naukowych i technologicznych wyzwań.
Czy Chińczycy ze swoim ambitnym programem kosmicznym zamierzają zastąpić ZSRR i stanąć w szranki? Jest to raczej niemożliwe, choćby z tego względu, że nie ma już mowy o konfrontacji dwóch systemów politycznych. Nawet rządzący Chinami zdają sobie sprawę z bankructwa komunistycznej ideologii i od lat wprowadzają tylnymi drzwiami kapitalizm. Trzeba jednak czymś zastąpić hasła jedności proletariatu i walki klas. Można to zrobić, obiecując na przykład podbój kosmosu. Dlatego chińscy przywódcy zapowiedzieli swoim obywatelom, że ich kraj stanie się trzecią, obok Rosji i USA, potęgą kosmiczną, a na realizację tego zadania przekazywane są ogromne pieniądze.

Projekt 921
Pierwszą rakietę Chiny wystrzeliły pod koniec lat pięćdziesiątych. W 1970 r. na orbicie został umieszczony ich pierwszy sztuczny satelita. Wydawało się, że następnym etapem programu kosmicznego będzie wysłanie w kosmos ludzi. Pod koniec lat siedemdziesiątych w prasie pojawiły się nawet zdjęcia chińskich astronautów w kombinezonach, ale później kierujący programem kosmicznym oficjalnie ogłosili, że próby lotów załogowych zostają wstrzymane z powodu zbyt wysokich kosztów.
W 1992 r. podjęto decyzję o ich kontynuowaniu. Prace pod kryptonimem "Projekt 921" miały doprowadzić do wysłania na orbitę okołoziemską pierwszego taikonauty (nazwa pochodzi od chińskiego słowa oznaczającego kosmos). Znaczenie tego programu było ewidentnie propagandowe. Jego realizatorzy otrzymali bowiem zadanie, by pierwszy załogowy statek (bez ludzi na pokładzie) wysłać w kosmos przed październikiem 1999 r., czyli przed pięćdziesiątą rocznicą powstania Chińskiej Republiki Ludowej. Pierwsi taikonauci, których w chińskiej prasie nazywa się również yuhangyuan, mieli wystartować jeszcze przed końcem minionego milenium.

Własne, czyli rosyjskie
Aby zrealizować tak ambitne cele w krótkim czasie, Chińczycy postanowili kupić technologię u doświadczonego sąsiada, czyli Rosji. W 1994 r. chiński przywódca Jiang Zemin udał się do Kaliningradu, by obejrzeć centrum kontroli lotów. Rok później oba kraje podpisały porozumienie, na mocy którego kosmiczne technologie szerokim strumieniem popłynęły do Pekinu, a w Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą zamieszkali dwaj chińscy kosmonauci. Mimo to chińscy naukowcy zaprzeczają dzisiaj, że powielali czy udoskonalali technikę radziecką. "Wszystko zostało zaprojektowane, dopracowane i wyprodukowane przez nas" - twierdzą.
Budowanie "potęgi kosmicznej" nie obyło się bez kłopotów. Niedługo po tym, gdy taikonauci rozpoczęli przygotowania do lotu, światową prasę obiegła informacja o wybuchu paliwa w bazie kosmicznej Jiuquan, którą wybudowano nieopodal Pekinu. Władze stanowczo zaprzeczały, jakoby doszło do jakiegoś incydentu, ale datę próbnego lotu załogowego przesunięto na koniec 1999 r. W końcu listopada 1999 r. statek orbitalny Shenzhou I (Boski Statek - tę bezpretensjonalną nazwę wybrał ponoć sam Jiang Zemin) poszybował w kosmos. Lot trwał 21 godzin. Pojazd z manekinem na pokładzie czternaście razy okrążył Ziemię, a potem miękko wylądował. Zachodni eksperci na podstawie zdjęć z tej operacji stwierdzili, że nowy statek załogowy "skonstruowany, opracowany i wyprodukowany" przez Chińczyków to poprawiona wersja rakiet Sojuz, których Rosjanie używają od lat sześćdziesiątych.

Seksualne życie na orbicie
Drugi lot Boskiego Statku odbył się w styczniu tego roku. I tym razem na jego pokładzie nie było kosmonautów. Siedem dni w kosmosie przebywały 64 instrumenty naukowe, sześć myszy, muszki owocowe oraz inne małe lądowe i wodne organizmy. Na temat załogi pojazdu pojawiło się zresztą sporo spekulacji na stronach internetowych poświęconych problematyce kosmicznej. Ponieważ Chińczycy otaczają swój program tajemnicą, podejrzewano, że na pokładzie Shenzhou II znalazły się także małpa, pies, królik i ślimaki.
Naukowcy zaangażowani w program kosmiczny nie chcą komentować tych rewelacji. Tym bardziej że muszki owocowe omal nie doprowadziły do ośmieszenia ich prac. Chińska agencja prasowa Xinhua opublikowała fragment raportu na temat badań dr. Liu Yongdinga, jednego z uczestników programu załogowych lotów kosmicznych. W trakcie misji postanowił on zbadać, jak brak grawitacji wpływa na życie seksualne muszek owocowych i sposób składania przez nie jaj. W tym celu umieścił owady w pojemniku na pokładzie Boskiego Statku, przy czym zadbał o to, by samców było dwa razy mniej niż samic. "Samce mają bowiem tendencję do kontaktów z więcej niż jedną partnerką" - wyjaśniał w raporcie dr Liu. Ponieważ jego praca wywołała dość złośliwe komentarze, kilka dni później naukowiec stwierdził, że takiego eksperymentu w ogóle nie przeprowadzono, a przygotowania do lotu wymagają zajęcia się ważniejszymi sprawami niż pożycie muszek.
To zresztą nie jedyna tajemnica lotu Shenzhou II. Chińczycy, którzy i tak skąpią informacji o swoim programie kosmicznym, tym razem byli wyjątkowo dyskretni. Zaprezentowali tylko jedno zdjęcie kapsuły tuż po wylądowaniu. Skłoniło to zachodnich ekspertów do spekulacji, czy lądowanie rzeczywiście przebiegało miękko, a pasażerowie przeżyli lot.

Misja Shenzhou
Być może dlatego Dai Zhengliang, jedna z głównych postaci w chińskim programie kosmicznym, oświadczył niedawno, że zanim w kosmos polecą taikonauci, odbędą się jeszcze trzy bezzałogowe misje statków Shenzhou. Jednocześnie zapowiedziano, że pierwsi Chińczycy mają się znaleźć na orbicie pod koniec 2002 r. lub na początku 2003 r. Na tym jednak Pekin nie chce poprzestać. Statki kosmiczne są tak skonstruowane, by mogły się łączyć z sobą na orbicie lub dokować do stacji kosmicznej. O budowie chińskiego Mira w Pekinie mówi się coraz głośniej. Pojawiają się też sugestie, by przenieść bazę kosmiczną na południowe wybrzeże, gdzie warunki pogodowe umożliwią loty przez cały rok (jak na przylądku Canaveral na Florydzie).
Pekińskie media wspominały też o zbudowaniu przez Chiny promu kosmicznego wielokrotnego użytku. Najbardziej zaskoczył wszystkich Ouyang Ziyuan z Chińskiej Akademii Nauk, który publicznie oświadczył, że opracowywane są plany zasiedlenia Księżyca. - Za dwadzieścia lat powinniśmy zacząć budować zamieszkaną na stałe i samowystarczalną bazę - ogłosił Ziyuan. Podobnego zdania jest Luan Enjie z Chińskiej Agencji Kosmicznej, który podczas ubiegłorocznych Światowych Dni Przestrzeni Kosmicznej stwierdził, że "Chiny będą prowadzić badania Księżyca i wezmą udział w międzynarodowej wyprawie na Marsa". Podjęto już prace nad skonstruowaniem robotów, które dokonają rekonesansu na powierzchni Księżyca, zanim wylądują tam taikonauci.
Czy szumne zapowiedzi umieszczenia kosmonautów na orbicie i dalszego podboju kosmosu są poważne, czy to tylko propagandowa gra? Z raportu przedstawionego w ubiegłym roku przez amerykański Departament Obrony wynika, że chiński program kosmiczny jest bardzo zaawansowany, a Chiny są w stanie wysłać bezzałogową misję w ciągu najbliższych kilku lat.

Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.