Prawica tak skonstruowała sito wyborcze, aby pomniejszyć zapowiadaną przez sondaże klęskę
Prezydent Kwaśniewski podpisał nową ordynację wyborczą do Sejmu i Senatu. Zaskoczył tym prawicę, która była niemalże pewna prezydenckiego weta. Miała się go zresztą prawo obawiać, bo zmieniła reguły głosowania w sposób urągający zasadom przyzwoitej legislacji. Nawet nie ukrywała, że sito wyborcze skonstruowała nie z myślą o sprawnym funkcjonowaniu mechanizmów ustrojowych, lecz w celu pomniejszenia własnej klęski, zapowiadanej przez wszystkie sondaże.
Ceną za to rozpaczliwe ratowanie własnej skóry jest psucie państwa. Czyni to z naszej prawicy wyjątek w skali europejskiej. Na całym kontynencie to właśnie ona pilnuje reguł ustrojowych, zapewniających państwu sprawność i siłę. Natomiast u nas walczy uporczywie o rozdrobnienie sceny politycznej, a w konsekwencji o zanarchizowanie życia publicznego.
Przypomina to fatalną strategię prawicy z pierwszych lat II Rzeczypospolitej. Wtedy również partyjne zaślepienie skłoniło Narodową Demokrację do psucia państwa. Z obawy przed swym największym przeciwnikiem, Józefem Piłsudskim, endecja tak przykrawała mechanizmy ustrojowe, aby osłabić pozycję rywala i zapewnić sobie jak największy wpływ na władzę. Skończyło się paraliżem rządzenia i rozczarowaniem obywateli do demokracji.
Psuć państwo jest bardzo łatwo. Znacznie trudniej przychodzi jego naprawianie. Dobrze się więc stało, że prezydent Kwaśniewski nie podjął rzuconej przez prawicę rękawicy i nie zawetował złej ordynacji. Takie lekarstwo mogłoby się okazać groźniejsze niż sama choroba. Nowy podział administracyjny kraju sprawił bowiem, że przeprowadzenie wyborów według dotychczasowej ordynacji groziłoby zasadniczymi komplikacjami prawnymi i organizacyjnymi. A wtedy przegrywająca prawica zakwestionowałaby wynik głosowania i swymi protestami zafundowała Polsce i światu widowisko, przy którym ostatni amerykański rozgardiasz wyborczy miałby się do naszej awantury jak zabawa przedszkolaków w Dziki Zachód do masakry pod Little Big Horn.
Historia podpowiada, że kiedy jeden z rywali decyduje się na psucie państwa, zaraza rozszerza się z gwałtownością pryszczycy. Dobrze więc, że podpisem pod ordynacją prezydent zablokował taką groźbę. Jego weto łatwo się zresztą mogło zamienić w niedźwiedzią przysługę dla koalicji SLD i Unii Pracy. Wyborcy mogli je odebrać jako licytowanie się w matactwach z prawicą i ukarać przy urnach nie tego, kto to zainicjował, lecz zwycięzcę tych niechlubnych zawodów.
Ceną za to rozpaczliwe ratowanie własnej skóry jest psucie państwa. Czyni to z naszej prawicy wyjątek w skali europejskiej. Na całym kontynencie to właśnie ona pilnuje reguł ustrojowych, zapewniających państwu sprawność i siłę. Natomiast u nas walczy uporczywie o rozdrobnienie sceny politycznej, a w konsekwencji o zanarchizowanie życia publicznego.
Przypomina to fatalną strategię prawicy z pierwszych lat II Rzeczypospolitej. Wtedy również partyjne zaślepienie skłoniło Narodową Demokrację do psucia państwa. Z obawy przed swym największym przeciwnikiem, Józefem Piłsudskim, endecja tak przykrawała mechanizmy ustrojowe, aby osłabić pozycję rywala i zapewnić sobie jak największy wpływ na władzę. Skończyło się paraliżem rządzenia i rozczarowaniem obywateli do demokracji.
Psuć państwo jest bardzo łatwo. Znacznie trudniej przychodzi jego naprawianie. Dobrze się więc stało, że prezydent Kwaśniewski nie podjął rzuconej przez prawicę rękawicy i nie zawetował złej ordynacji. Takie lekarstwo mogłoby się okazać groźniejsze niż sama choroba. Nowy podział administracyjny kraju sprawił bowiem, że przeprowadzenie wyborów według dotychczasowej ordynacji groziłoby zasadniczymi komplikacjami prawnymi i organizacyjnymi. A wtedy przegrywająca prawica zakwestionowałaby wynik głosowania i swymi protestami zafundowała Polsce i światu widowisko, przy którym ostatni amerykański rozgardiasz wyborczy miałby się do naszej awantury jak zabawa przedszkolaków w Dziki Zachód do masakry pod Little Big Horn.
Historia podpowiada, że kiedy jeden z rywali decyduje się na psucie państwa, zaraza rozszerza się z gwałtownością pryszczycy. Dobrze więc, że podpisem pod ordynacją prezydent zablokował taką groźbę. Jego weto łatwo się zresztą mogło zamienić w niedźwiedzią przysługę dla koalicji SLD i Unii Pracy. Wyborcy mogli je odebrać jako licytowanie się w matactwach z prawicą i ukarać przy urnach nie tego, kto to zainicjował, lecz zwycięzcę tych niechlubnych zawodów.
Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.