W Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii zaledwie 31-36 procent obywateli popiera pomysł poszerzenia unii, a w całej piętnastce tylko 26 procent ankietowanych uważa to za sprawę pilną
Znęcanie się nad politykami nie jest niczym szczególnie podniecającym w epoce, kiedy oni sami wyśmienicie zastępują felietonistów, z zapałem wymyślając autoparodie oraz z najwyższą powagą głosząc pomysły jak ze scenariusza spektaklu kabaretowego. Na dobrą sprawę felietoniści i satyrycy powinni się zmienić w reporterów, ograniczając się do zwykłych relacji z terenu: ten powiedział to, tamten wymyślił tamto. Wiadomo, że i tak będzie kupa śmiechu. Ruszajmy więc w teren.
Gerhard Schröder postanowił nagle wystrzelić z grubej rury w Europę i zmienić ją całkowicie, ponieważ - w jego mniemaniu - najwyraźniej nie ma ona obecnie zbyt wielu problemów. Komisja Europejska ma się przekształcić w prawdziwy rząd UE, jej przewodniczący ma zostać premierem Europy, a z obecnej Rady Ministrów mamy zrobić izbę wyższą Parlamentu Europejskiego, który w ten sposób nareszcie będzie przypominać Bundestag i Bundesrat. Projekt ten odznacza się niesłychaną urodą i wzmacnia przekonanie, że kiedyś Europa albo będzie federalna, albo jej nie będzie w ogóle. Uroda jednak, jak wiadomo, nie zawsze wystarcza, żeby dopiąć celu. Dlatego po ochłonięciu z pierwszego wrażenia zaczynamy sobie zadawać pytanie, o co temu Schröderowi, kurczę blade, chodzi. Żeby historycy za kilkadziesiąt lat pisali, jaki to był dalekowzroczny? I że jak Europa zacznie się wreszcie integrować politycznie, to trzeba będzie uznać, iż oto jest realizowany "plan Schrödera"? Ten plan ma być uroczyście przedłożony 7 maja prezydium SPD, następnie jeszcze bardziej uroczyście zostanie poddany pod dyskusję na kongresie socjalistów europejskich w Berlinie, a w końcu posłuży kongresowi SPD, mającemu się zająć przygotowaniem kampanii wyborczej. Piękny tekst, który absolutnie do niczego nie zobowiązuje i z którego nikogo nie da się nijak rozliczyć, bo i tak w dającej się przewidzieć przyszłości UE na pewno go nie wprowadzi w życie, o czym Schröder wie lepiej niż ktokolwiek. Można by się bawić w snucie takich ślicznych planów, gdybyśmy przeżywali akurat okres zupełnej nudy i braku problemów zagrażających dużo bardziej elementarnym interesom Europy niż wyłonienie wspólnego premiera. Tymczasem tak się głupio składa, że problemów nie brakuje i z cierpliwością godną lepszej sprawy czekają, aż politycy najwyższej rangi zechcą się nad nimi pochylić, zanim Europa się rozleci, grzebiąc pod swymi ruinami wszystkie, choćby i najbardziej urodziwe pomysły na wspólny rząd federalny.
Kanclerz mógłby chociaż przeczytać wyniki najświeższych badań Eurobarometru. W trzech czołowych krajach UE - Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii - zaledwie 31-36 proc. obywateli popiera pomysł poszerzenia unii, a generalnie w całej piętnastce tylko 26 proc. ankietowanych uważa to za sprawę pilną. Jeśli już rozszerzać, to 70 proc. chciałoby przyjąć Norwegię i Szwajcarię - które jak na złość nie kandydują - potem długo, długo nic... i Węgry (46 proc.). Poza tym niewielu uczestników badań wie, że UE najwięcej wydaje na rolnictwo. Co trzeci uważa, że więcej pieniędzy pochłania brukselska administracja, podczas gdy w rzeczywistości idzie na nią tylko 5 proc. budżetu. Naprawdę jest nad czym popracować, zanim roztoczymy przed mieszkańcami Europy wizję federacji i pochwalimy się na kilku kongresach, że wiemy, skąd wziąć jej premiera.
Pora teraz na teren francuski. Przywódca centrowego ugrupowania UDF Franois Bayrou postanowił wystartować w przyszłorocznych wyborach prezydenckich i ogłosił właśnie hasło, które będzie przyświecać jego kampanii. Jest ono owocem sześciomiesięcznych prac przygotowawczych, a brzmi: "Francja ludzka". Wszyscy zachodzą teraz w głowę, o co temu panu chodzi. Jeszcze trudniej to zgadnąć niż w wypadku Schrödera. Że obecnie Francja jest nieludzka, więc trzeba od przyszłego roku ją uczłowieczyć? A może, w odczuciu F. Bayrou, zamieszkuje ją zbyt wielka liczba zwierząt i kandydat zamierza wyeliminować nadmiar much, dżdżownic, złotych rybek i polnych myszy? Szeroki i ambitny program. Z centrystami i liberałami również i my we Francji mamy dużo szczęścia. Jak już się pojawi ugrupowanie centrowe, to jego lider nie zauważa, że Francja jest wystarczająco ludzka. Jak powstanie partia liberalna, to jej szef bardziej się odwołuje do Tony’ego Blaira niż do Margaret Thatcher. Palce lizać i w nosie dłubać - tak to mniej więcej wygląda.
W roli wisienki wieńczącej tort niech wystąpi historyjka o prawicowym merze miasta Aubergenville. Kiedy się dowiedział, że jego socjalistyczny poprzednik wydał 7 tys. książeczek z wierszami miejscowych uczniów i przedmową szefowej resortu kultury, kazał tę przedmowę - poświęconą wyłącznie poezji - wyciąć scyzorykiem z całego nakładu, bo pani minister jest z partii socjalistycznej. Zyskał tyle, że prawicowe "Le Figaro" przedstawiło go na pierwszej stronie jako kompletnego głupka. Szkoda jednak, że wpadł na ten pomysł dopiero po wyborach. Teraz wyborcy będą się musieli z nim męczyć sześć lat.
Gerhard Schröder postanowił nagle wystrzelić z grubej rury w Europę i zmienić ją całkowicie, ponieważ - w jego mniemaniu - najwyraźniej nie ma ona obecnie zbyt wielu problemów. Komisja Europejska ma się przekształcić w prawdziwy rząd UE, jej przewodniczący ma zostać premierem Europy, a z obecnej Rady Ministrów mamy zrobić izbę wyższą Parlamentu Europejskiego, który w ten sposób nareszcie będzie przypominać Bundestag i Bundesrat. Projekt ten odznacza się niesłychaną urodą i wzmacnia przekonanie, że kiedyś Europa albo będzie federalna, albo jej nie będzie w ogóle. Uroda jednak, jak wiadomo, nie zawsze wystarcza, żeby dopiąć celu. Dlatego po ochłonięciu z pierwszego wrażenia zaczynamy sobie zadawać pytanie, o co temu Schröderowi, kurczę blade, chodzi. Żeby historycy za kilkadziesiąt lat pisali, jaki to był dalekowzroczny? I że jak Europa zacznie się wreszcie integrować politycznie, to trzeba będzie uznać, iż oto jest realizowany "plan Schrödera"? Ten plan ma być uroczyście przedłożony 7 maja prezydium SPD, następnie jeszcze bardziej uroczyście zostanie poddany pod dyskusję na kongresie socjalistów europejskich w Berlinie, a w końcu posłuży kongresowi SPD, mającemu się zająć przygotowaniem kampanii wyborczej. Piękny tekst, który absolutnie do niczego nie zobowiązuje i z którego nikogo nie da się nijak rozliczyć, bo i tak w dającej się przewidzieć przyszłości UE na pewno go nie wprowadzi w życie, o czym Schröder wie lepiej niż ktokolwiek. Można by się bawić w snucie takich ślicznych planów, gdybyśmy przeżywali akurat okres zupełnej nudy i braku problemów zagrażających dużo bardziej elementarnym interesom Europy niż wyłonienie wspólnego premiera. Tymczasem tak się głupio składa, że problemów nie brakuje i z cierpliwością godną lepszej sprawy czekają, aż politycy najwyższej rangi zechcą się nad nimi pochylić, zanim Europa się rozleci, grzebiąc pod swymi ruinami wszystkie, choćby i najbardziej urodziwe pomysły na wspólny rząd federalny.
Kanclerz mógłby chociaż przeczytać wyniki najświeższych badań Eurobarometru. W trzech czołowych krajach UE - Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii - zaledwie 31-36 proc. obywateli popiera pomysł poszerzenia unii, a generalnie w całej piętnastce tylko 26 proc. ankietowanych uważa to za sprawę pilną. Jeśli już rozszerzać, to 70 proc. chciałoby przyjąć Norwegię i Szwajcarię - które jak na złość nie kandydują - potem długo, długo nic... i Węgry (46 proc.). Poza tym niewielu uczestników badań wie, że UE najwięcej wydaje na rolnictwo. Co trzeci uważa, że więcej pieniędzy pochłania brukselska administracja, podczas gdy w rzeczywistości idzie na nią tylko 5 proc. budżetu. Naprawdę jest nad czym popracować, zanim roztoczymy przed mieszkańcami Europy wizję federacji i pochwalimy się na kilku kongresach, że wiemy, skąd wziąć jej premiera.
Pora teraz na teren francuski. Przywódca centrowego ugrupowania UDF Franois Bayrou postanowił wystartować w przyszłorocznych wyborach prezydenckich i ogłosił właśnie hasło, które będzie przyświecać jego kampanii. Jest ono owocem sześciomiesięcznych prac przygotowawczych, a brzmi: "Francja ludzka". Wszyscy zachodzą teraz w głowę, o co temu panu chodzi. Jeszcze trudniej to zgadnąć niż w wypadku Schrödera. Że obecnie Francja jest nieludzka, więc trzeba od przyszłego roku ją uczłowieczyć? A może, w odczuciu F. Bayrou, zamieszkuje ją zbyt wielka liczba zwierząt i kandydat zamierza wyeliminować nadmiar much, dżdżownic, złotych rybek i polnych myszy? Szeroki i ambitny program. Z centrystami i liberałami również i my we Francji mamy dużo szczęścia. Jak już się pojawi ugrupowanie centrowe, to jego lider nie zauważa, że Francja jest wystarczająco ludzka. Jak powstanie partia liberalna, to jej szef bardziej się odwołuje do Tony’ego Blaira niż do Margaret Thatcher. Palce lizać i w nosie dłubać - tak to mniej więcej wygląda.
W roli wisienki wieńczącej tort niech wystąpi historyjka o prawicowym merze miasta Aubergenville. Kiedy się dowiedział, że jego socjalistyczny poprzednik wydał 7 tys. książeczek z wierszami miejscowych uczniów i przedmową szefowej resortu kultury, kazał tę przedmowę - poświęconą wyłącznie poezji - wyciąć scyzorykiem z całego nakładu, bo pani minister jest z partii socjalistycznej. Zyskał tyle, że prawicowe "Le Figaro" przedstawiło go na pierwszej stronie jako kompletnego głupka. Szkoda jednak, że wpadł na ten pomysł dopiero po wyborach. Teraz wyborcy będą się musieli z nim męczyć sześć lat.
Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.