"Dzienniki" Marii Dąbrowskiej i Zofii Nałkowskiej
Kolejne edycje "Dzienników" Marii Dąbrowskiej to koronny przykład tragikomedii, jaką było fałszowanie przez cenzurę zapisu najbardziej osobistej kroniki życia
Czytelnik wydał kolejne tomy "Dzienników" dwóch wybitnych pisarek: Zofii Nałkowskiej oraz Marii Dąbrowskiej. Zawierają one wyrafinowaną analizę psychologiczną, kronikę historyczną, a przede wszystkim odważne wyznanie prawdy o własnej osobowości. Niestety, wtrąciła się w to historia i do szczerości autorek dodała swój nieznośny, wulgarny fałsz - cenzurę. Na przykład "Dzienniki" Nałkowskiej z lat 1939-1944, wydane po raz pierwszy w roku 1970 (nosiły wówczas tytuł "Dzienniki z czasów wojny"), były o 200 stron krótsze od edycji z roku 1996! Niepełne były też wznowienia wydane w latach 1972 i 1974.
Opublikowane obecnie "Dzienniki 1945-1948" (całość powojenna będzie liczyła trzy tomy) ukazują postawy Nałkowskiej wobec rzeczywistości bez przemilczeń i fałszów cenzuralnych. Zmęczona latami okupacji, starzejąca się, chora kobieta zaangażowała się w mnóstwo prac - była posłanką na Sejm, pomagała wielu ludziom.
Świadectwo ostatnich lat życia autorki "Medalionów" dostają do rąk pokolenia, które nie pamiętają wojny ani ruin. Historia w Polsce bywa tragikomiczna na różne sposoby, nie jest więc pewne, czy dzisiejsza pasja lustracyjna nie postawi Nałkowskiej przed sądem tych, którzy uważają się za absolutnie niewinnych. Czy nie będą się oburzali na jej złudne w znacznym stopniu nadzieje, bez których nie mogłoby się toczyć życie. Nałkowska otrzymywała listy i telefony z pogróżkami za współpracę z władzami. Spotkała się nawet z dwoma grożącymi jej osiemnastolatkami, których chciano aresztować, do czego nie dopuściła. Opisała to w "Dzienniku": "Wdzięczność i strach tych chłopców, którzy - zobaczeni - stają się kimś innym, ludzkim, zagnanym w swą konieczność. Mają po 18 lat. Stąpnięcie w ten świat, moja w tym rola - dostojewszczyzna, znudzenie, smutek, chęć śmierci, żeby wreszcie osiągnąć spokój". Nie mogła znieść absurdu uznania jej za narodowego wroga. Odbierało jej to siły, które wydawały się niespożyte.
Pozory sukcesu
Nałkowska nie miała poczucia winy. W maju 1946 r. pisała w "Dzienniku": "Wobec tego, co jest i zwłaszcza będzie, mogę przeciwstawić spokój tak przeżytego roku - w pracy zajadłej, w gęstości zagadnień, w czystym sumieniu. (...) Z zachowaniem możliwie świetnych pozorów, pośród dobrych książek, dobrej muzyki i niekiedy ludzi wspaniałych - mogłyby się do końca odbyć jakoś przyzwoicie. Ale tak... w straszliwym zgiełku zwalczających się zajadłości, przerastających siły nie tylko moje - siły fizyczne i moralne... Ależ biografia, no, no... ".
O Zofii Nałkowskiej często mówiło się i pisało jako o kobiecie sukcesów zawodowych i romansowych, bywalczyni oficjalnych uroczystości i rautów. Jak było naprawdę, odkrywa dopiero całość jej "Dzienników". Nawet tom trzeci, obejmujący lata 1918-1929, czyli okres pokoju, sukcesów, kariery, nie ukazuje Nałkowskiej jako królowej życia. To, co napisała tutaj o historii i polityce, o Piłsudskim, legionistach, ministrach, komunistach, o państwie polskim i o rosyjskiej rewolucji, zdumiewa wielką przenikliwością. W czasach patriotycznej euforii myślała trzeźwo, konsekwentnie, krytycznie. Nigdy nie zamierzała ginąć za jakąkolwiek ideę, bo żadnej nie była pewna, ale życie było dla niej zadaniem wymagającym bohaterstwa. Czyta się ów tom opisujący dziesięciolecie jej sukcesów ze zdumieniem: cierpiała na tyle chorób, miała tyle kłopotów finansowych (tak!), podejmowała tyle starań o matkę, siostrę, mieszkanie. Ta elegancka dama przychodziła z "miasta", a w domu waliła się z nóg, łykała lekarstwa, martwiła o swoją bezradną rodzinę, o głupią politykę, o niepewną przyszłość. Nałkowska przeczuwała, że żyje w "latach międzywojennych".
Katastrofa wyzwolenia
"Dzienniki" Nałkowskiej ukazują nie tylko postępującą pauperyzację polskiej inteligencji, ale również pozbawienie warunków sprzyjających uprawianiu sztuki i pracy intelektualnej. Lata okupacji uczyniły z Nałkowskiej biedaczkę handlującą papierosami w marnym sklepiku, dźwigającą towar, walczącą z głodem. Lata tuż po wojnie także były głodne i chłodne, pełne lęku. Obecnie wydany tom "Dzienników" ukazuje starość umęczoną, pozbawioną w spalonej Warszawie oprawy bibliotek, sal koncertowych, zasobnych domów.
Heroiczną walkę o przeżycie ukazuje tom "Dzienników" Marii Dąbrowskiej obejmujący lata 1936-1945. "Tragedia idzie na świat" - zapisała autorka 8 marca 1936 r. W "Dzienniku" sucho, powściągliwie zanotowała uciążliwe, nudne próby przetrwania okupacji. Poznała jej wersję hitlerowską przez lata prześladowań i totalnej zagłady w czasie powstania warszawskiego oraz wersję stalinowską (we Lwowie), jak i po tzw. wyzwoleniu w roku 1945. Ten tom "Dzienników" kończą takie zdania, zapisane 18 stycznia 1945 r.: "Po katastrofie Warszawy wobec złowrogiego faktu najazdu rosyjskiego, kraj wita chwile wyzwolenia spod Niemców w zupełnym odrętwieniu i bierności. (...) O, w jakże rozpaczliwie smutnych okolicznościach przychodzi ta chwila wyzwolenia od Niemców. Pomyśleć - dziś rano jeszcze byli tu Niemcy - a wieczorem jesteśmy pod okupacją bolszewików".
Skreślanie Dąbrowskiej
Dopiero tom wydany w roku 2000 przekazuje takie sądy i uczucia Dąbrowskiej. Sprawa kolejnych edycji jej "Dzienników" to koronny przykład owej tragikomedii, jaką było fałszowanie przez cenzurę zapisu najbardziej osobistej kroniki życia. Ta kronika wydawana w różnych wersjach i skrótach ukazywała za każdym razem inną osobę! Wybór z "Dzienników" Marii Dąbrowskiej Tadeusz Drewnowski opublikował po raz pierwszy w roku 1988. Cenzura hulała, wykropkowanych opuszczeń było wiele. Usunięto także wyznania bardzo osobiste, zwłaszcza dotyczące spraw uczuciowo-romansowych. Dąbrowska ukazała się w tym wyborze jako dość uległa wobec historii i władzy konformistka, ponieważ ostre oceny negatywne ówczesnej rzeczywistości zostały wyeliminowane. Jeśli zaś chodzi o sprawy ściśle prywatne, traktowano Dąbrowską raczej jako poczciwą ciotkę niż jako namiętną miłośnicę, delektującą się różnymi odmianami erotyki. W roku 1996 opublikowano bez skreśleń cenzury cztery tomy powojenne i spotkaliśmy się z inną osobą, rozgarniętą politycznie kobietą, która doskonale orientowała się w sytuacji kraju.
Drugie wydanie "Dzienników powojennych" (1996 r.) pokazało nam Dąbrowską jako osobę znacznie bardziej skomplikowaną i dwuznaczną, niż można by przypuszczać po lekturze pierwszego wyboru "Dzienników". Publicznie była elegancka i szlachetna, ale w "Dziennikach" ujawniał się wielokrotnie jej zdumiewający wręcz jad wobec innych, zwłaszcza kolegów po piórze. Jak na "sumienie polskiej inteligencji" bywała w stosunku do niej nazbyt bezwzględna, złośliwa.
Chronologicznie nastąpiło pomieszanie z poplątaniem. Dopiero w roku 1998 dostaliśmy do rąk nie ocenzurowane "Dzienniki" wcześniejsze, z lat 1914-1925. Całość tej pierwszej części "Dzienników" Dąbrowskiej zamknęła się w trzech tomach i ów ostatni mamy świeżo wydany w rękach. Ale na tym nie koniec! Zbliża się rok 2005, zastrzeżony w testamencie pisarki jako termin umożliwiający wydanie całego tekstu, bez opuszczeń.
Cenzura w imię moralności
Cenzur może być wiele i to bardzo różnych. W ostatnich latach ukazało się dużo wydań dzienników znanych osób. Cieszą się one powodzeniem, dzisiejsi czytelnicy sięgają po wspomnienia i listy częściej niż po inne gatunki literackie. Szukają w nich autentyczności. Chcą spotkać ciekawych ludzi, którzy zdecydowali się odsłonić prawdę o sobie. Nieraz bywa ona trudna, nawet brutalna.
Oczywiście, wśród odbiorców znajdą się osoby, których taka szczerość oburzy. Jak można pisać o sobie takie potworności? Używać takich określeń, takich nieeleganckich słów? Przyznawać się nie tylko do własnych błędów, ale i wytykać innym ich głupotę, nieodpowiedzialność lub siedem grzechów głównych?! Jakim prawem ocenia się nieraz źle najbliższych przyjaciół? Dlaczego edytorzy nie cofną się przed decyzją wydawania takich tekstów albo przynajmniej nie zrobią odpowiednich skrótów? No i proszę: mamy apele o cenzurę w imię moralności, dobrych manier i obyczajów. Ale nie sposób ulec tym propozycjom. Szczerość w dziennikach i listach jest niezbywalnym prawem ich autorów.
Wydano między innymi dzienniki Stefana Kisielewskiego, Andrzeja Kijowskiego, Mariana Brandysa, Zygmunta Mycielskiego, Krzysztofa Mętraka. Przedstawili w nich nie ocenzurowaną przez okoliczności zewnętrzne prawdę o sobie i o innych. Najczęściej były to prawdy trudne, bolesne, jadowite. Na przykład pierwszy zapis w drugim tomie Kijowskiego brzmi tak szokująco: "Obory, 6 stycznia 1970. Wszystkie moje myśli, gdy je spuszczę z cugli, wiodą ku nienawiści. Z nienawiścią, której żadna refleksja nie może poskromić, myślę o Kazi, Arturze, Jarku, Leszku, Joasi, o redakcji".
Czytelnikowi włos się jeży na głowie. Jak to możliwe, że człowiek tak piekielnie inteligentny, kulturalny, uprzejmy mógł chwilami nienawidzić najbliższych sobie ludzi? Dlaczego był okrutnym cierpiętnikiem. Dlaczego uważał się za nieudacznika, choć sukcesy słały mu się pod nogi? Kim zatem był on sam i środowiska, które go kształtowały od bardzo trudnego dzieciństwa po dojrzałość tragicznie przerwaną przez śmierć? Gdyby nie było "Dziennika", nigdy nie zadalibyśmy sobie takich pytań.
Dlaczego Kisielewski potrafił źle myśleć o Turowiczu i nie zawsze zachwycać się "Tygodnikiem Powszechnym"? A Zygmunt Mycielski, szlachetny i odważny człowiek, mógł powtarzać, że w epoce stalinowskiej czuje się "moralnie niewyspany"? Uroczy Marian Brandys lamentował, że wyrosła z niego "taka potwora". Krzyś Mętrak swoim niewyparzonym językiem pisał o własnym i zbiorowym nieszczęściu: o alkoholizmie. Dobrze, że wydawcy ich nie cenzurowali!
Czytelnik wydał kolejne tomy "Dzienników" dwóch wybitnych pisarek: Zofii Nałkowskiej oraz Marii Dąbrowskiej. Zawierają one wyrafinowaną analizę psychologiczną, kronikę historyczną, a przede wszystkim odważne wyznanie prawdy o własnej osobowości. Niestety, wtrąciła się w to historia i do szczerości autorek dodała swój nieznośny, wulgarny fałsz - cenzurę. Na przykład "Dzienniki" Nałkowskiej z lat 1939-1944, wydane po raz pierwszy w roku 1970 (nosiły wówczas tytuł "Dzienniki z czasów wojny"), były o 200 stron krótsze od edycji z roku 1996! Niepełne były też wznowienia wydane w latach 1972 i 1974.
Opublikowane obecnie "Dzienniki 1945-1948" (całość powojenna będzie liczyła trzy tomy) ukazują postawy Nałkowskiej wobec rzeczywistości bez przemilczeń i fałszów cenzuralnych. Zmęczona latami okupacji, starzejąca się, chora kobieta zaangażowała się w mnóstwo prac - była posłanką na Sejm, pomagała wielu ludziom.
Świadectwo ostatnich lat życia autorki "Medalionów" dostają do rąk pokolenia, które nie pamiętają wojny ani ruin. Historia w Polsce bywa tragikomiczna na różne sposoby, nie jest więc pewne, czy dzisiejsza pasja lustracyjna nie postawi Nałkowskiej przed sądem tych, którzy uważają się za absolutnie niewinnych. Czy nie będą się oburzali na jej złudne w znacznym stopniu nadzieje, bez których nie mogłoby się toczyć życie. Nałkowska otrzymywała listy i telefony z pogróżkami za współpracę z władzami. Spotkała się nawet z dwoma grożącymi jej osiemnastolatkami, których chciano aresztować, do czego nie dopuściła. Opisała to w "Dzienniku": "Wdzięczność i strach tych chłopców, którzy - zobaczeni - stają się kimś innym, ludzkim, zagnanym w swą konieczność. Mają po 18 lat. Stąpnięcie w ten świat, moja w tym rola - dostojewszczyzna, znudzenie, smutek, chęć śmierci, żeby wreszcie osiągnąć spokój". Nie mogła znieść absurdu uznania jej za narodowego wroga. Odbierało jej to siły, które wydawały się niespożyte.
Pozory sukcesu
Nałkowska nie miała poczucia winy. W maju 1946 r. pisała w "Dzienniku": "Wobec tego, co jest i zwłaszcza będzie, mogę przeciwstawić spokój tak przeżytego roku - w pracy zajadłej, w gęstości zagadnień, w czystym sumieniu. (...) Z zachowaniem możliwie świetnych pozorów, pośród dobrych książek, dobrej muzyki i niekiedy ludzi wspaniałych - mogłyby się do końca odbyć jakoś przyzwoicie. Ale tak... w straszliwym zgiełku zwalczających się zajadłości, przerastających siły nie tylko moje - siły fizyczne i moralne... Ależ biografia, no, no... ".
O Zofii Nałkowskiej często mówiło się i pisało jako o kobiecie sukcesów zawodowych i romansowych, bywalczyni oficjalnych uroczystości i rautów. Jak było naprawdę, odkrywa dopiero całość jej "Dzienników". Nawet tom trzeci, obejmujący lata 1918-1929, czyli okres pokoju, sukcesów, kariery, nie ukazuje Nałkowskiej jako królowej życia. To, co napisała tutaj o historii i polityce, o Piłsudskim, legionistach, ministrach, komunistach, o państwie polskim i o rosyjskiej rewolucji, zdumiewa wielką przenikliwością. W czasach patriotycznej euforii myślała trzeźwo, konsekwentnie, krytycznie. Nigdy nie zamierzała ginąć za jakąkolwiek ideę, bo żadnej nie była pewna, ale życie było dla niej zadaniem wymagającym bohaterstwa. Czyta się ów tom opisujący dziesięciolecie jej sukcesów ze zdumieniem: cierpiała na tyle chorób, miała tyle kłopotów finansowych (tak!), podejmowała tyle starań o matkę, siostrę, mieszkanie. Ta elegancka dama przychodziła z "miasta", a w domu waliła się z nóg, łykała lekarstwa, martwiła o swoją bezradną rodzinę, o głupią politykę, o niepewną przyszłość. Nałkowska przeczuwała, że żyje w "latach międzywojennych".
Katastrofa wyzwolenia
"Dzienniki" Nałkowskiej ukazują nie tylko postępującą pauperyzację polskiej inteligencji, ale również pozbawienie warunków sprzyjających uprawianiu sztuki i pracy intelektualnej. Lata okupacji uczyniły z Nałkowskiej biedaczkę handlującą papierosami w marnym sklepiku, dźwigającą towar, walczącą z głodem. Lata tuż po wojnie także były głodne i chłodne, pełne lęku. Obecnie wydany tom "Dzienników" ukazuje starość umęczoną, pozbawioną w spalonej Warszawie oprawy bibliotek, sal koncertowych, zasobnych domów.
Heroiczną walkę o przeżycie ukazuje tom "Dzienników" Marii Dąbrowskiej obejmujący lata 1936-1945. "Tragedia idzie na świat" - zapisała autorka 8 marca 1936 r. W "Dzienniku" sucho, powściągliwie zanotowała uciążliwe, nudne próby przetrwania okupacji. Poznała jej wersję hitlerowską przez lata prześladowań i totalnej zagłady w czasie powstania warszawskiego oraz wersję stalinowską (we Lwowie), jak i po tzw. wyzwoleniu w roku 1945. Ten tom "Dzienników" kończą takie zdania, zapisane 18 stycznia 1945 r.: "Po katastrofie Warszawy wobec złowrogiego faktu najazdu rosyjskiego, kraj wita chwile wyzwolenia spod Niemców w zupełnym odrętwieniu i bierności. (...) O, w jakże rozpaczliwie smutnych okolicznościach przychodzi ta chwila wyzwolenia od Niemców. Pomyśleć - dziś rano jeszcze byli tu Niemcy - a wieczorem jesteśmy pod okupacją bolszewików".
Skreślanie Dąbrowskiej
Dopiero tom wydany w roku 2000 przekazuje takie sądy i uczucia Dąbrowskiej. Sprawa kolejnych edycji jej "Dzienników" to koronny przykład owej tragikomedii, jaką było fałszowanie przez cenzurę zapisu najbardziej osobistej kroniki życia. Ta kronika wydawana w różnych wersjach i skrótach ukazywała za każdym razem inną osobę! Wybór z "Dzienników" Marii Dąbrowskiej Tadeusz Drewnowski opublikował po raz pierwszy w roku 1988. Cenzura hulała, wykropkowanych opuszczeń było wiele. Usunięto także wyznania bardzo osobiste, zwłaszcza dotyczące spraw uczuciowo-romansowych. Dąbrowska ukazała się w tym wyborze jako dość uległa wobec historii i władzy konformistka, ponieważ ostre oceny negatywne ówczesnej rzeczywistości zostały wyeliminowane. Jeśli zaś chodzi o sprawy ściśle prywatne, traktowano Dąbrowską raczej jako poczciwą ciotkę niż jako namiętną miłośnicę, delektującą się różnymi odmianami erotyki. W roku 1996 opublikowano bez skreśleń cenzury cztery tomy powojenne i spotkaliśmy się z inną osobą, rozgarniętą politycznie kobietą, która doskonale orientowała się w sytuacji kraju.
Drugie wydanie "Dzienników powojennych" (1996 r.) pokazało nam Dąbrowską jako osobę znacznie bardziej skomplikowaną i dwuznaczną, niż można by przypuszczać po lekturze pierwszego wyboru "Dzienników". Publicznie była elegancka i szlachetna, ale w "Dziennikach" ujawniał się wielokrotnie jej zdumiewający wręcz jad wobec innych, zwłaszcza kolegów po piórze. Jak na "sumienie polskiej inteligencji" bywała w stosunku do niej nazbyt bezwzględna, złośliwa.
Chronologicznie nastąpiło pomieszanie z poplątaniem. Dopiero w roku 1998 dostaliśmy do rąk nie ocenzurowane "Dzienniki" wcześniejsze, z lat 1914-1925. Całość tej pierwszej części "Dzienników" Dąbrowskiej zamknęła się w trzech tomach i ów ostatni mamy świeżo wydany w rękach. Ale na tym nie koniec! Zbliża się rok 2005, zastrzeżony w testamencie pisarki jako termin umożliwiający wydanie całego tekstu, bez opuszczeń.
Cenzura w imię moralności
Cenzur może być wiele i to bardzo różnych. W ostatnich latach ukazało się dużo wydań dzienników znanych osób. Cieszą się one powodzeniem, dzisiejsi czytelnicy sięgają po wspomnienia i listy częściej niż po inne gatunki literackie. Szukają w nich autentyczności. Chcą spotkać ciekawych ludzi, którzy zdecydowali się odsłonić prawdę o sobie. Nieraz bywa ona trudna, nawet brutalna.
Oczywiście, wśród odbiorców znajdą się osoby, których taka szczerość oburzy. Jak można pisać o sobie takie potworności? Używać takich określeń, takich nieeleganckich słów? Przyznawać się nie tylko do własnych błędów, ale i wytykać innym ich głupotę, nieodpowiedzialność lub siedem grzechów głównych?! Jakim prawem ocenia się nieraz źle najbliższych przyjaciół? Dlaczego edytorzy nie cofną się przed decyzją wydawania takich tekstów albo przynajmniej nie zrobią odpowiednich skrótów? No i proszę: mamy apele o cenzurę w imię moralności, dobrych manier i obyczajów. Ale nie sposób ulec tym propozycjom. Szczerość w dziennikach i listach jest niezbywalnym prawem ich autorów.
Wydano między innymi dzienniki Stefana Kisielewskiego, Andrzeja Kijowskiego, Mariana Brandysa, Zygmunta Mycielskiego, Krzysztofa Mętraka. Przedstawili w nich nie ocenzurowaną przez okoliczności zewnętrzne prawdę o sobie i o innych. Najczęściej były to prawdy trudne, bolesne, jadowite. Na przykład pierwszy zapis w drugim tomie Kijowskiego brzmi tak szokująco: "Obory, 6 stycznia 1970. Wszystkie moje myśli, gdy je spuszczę z cugli, wiodą ku nienawiści. Z nienawiścią, której żadna refleksja nie może poskromić, myślę o Kazi, Arturze, Jarku, Leszku, Joasi, o redakcji".
Czytelnikowi włos się jeży na głowie. Jak to możliwe, że człowiek tak piekielnie inteligentny, kulturalny, uprzejmy mógł chwilami nienawidzić najbliższych sobie ludzi? Dlaczego był okrutnym cierpiętnikiem. Dlaczego uważał się za nieudacznika, choć sukcesy słały mu się pod nogi? Kim zatem był on sam i środowiska, które go kształtowały od bardzo trudnego dzieciństwa po dojrzałość tragicznie przerwaną przez śmierć? Gdyby nie było "Dziennika", nigdy nie zadalibyśmy sobie takich pytań.
Dlaczego Kisielewski potrafił źle myśleć o Turowiczu i nie zawsze zachwycać się "Tygodnikiem Powszechnym"? A Zygmunt Mycielski, szlachetny i odważny człowiek, mógł powtarzać, że w epoce stalinowskiej czuje się "moralnie niewyspany"? Uroczy Marian Brandys lamentował, że wyrosła z niego "taka potwora". Krzyś Mętrak swoim niewyparzonym językiem pisał o własnym i zbiorowym nieszczęściu: o alkoholizmie. Dobrze, że wydawcy ich nie cenzurowali!
Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.