Czym są takie drobiazgi jak HIVwobec miłości do poezji?
Wmediach trwa nagonka na kameruńskiego poetę Simona Mola. Wybitnie uzdolnionemu emigrantowi zarzuca się, że przez siedem lat swego pobytu w Polsce świadomie zaraził wirusem HIV co najmniej kilkanaście studentek, tłumaczek, dziennikarek, działaczek praw człowieka i uczestniczek spotkań poetyckich. Nie wiem, jak dla państwa, ale dla mnie, poety znad Wisły, sprawa jest oczywista: Simon stał się ofiarą zorganizowanej akcji medialnej przeciwko poezji.
W jednym z esejów Mol pisze, że "od początku prokreacji Opatrzność hojnie rozdzielała nasienie artystycznej twórczości". Widocznie dziennikarze, z których większość to rozwodnicy, zazdroszczą poecie tego nasienia. Bo że dostał go więcej niż oni, świadczą jego zasługi dla naszej ojczyzny. Realizując ideę wymiany kulturalnej, twórca z Czarnego Lądu wygłosił w Warszawie szereg wykładów o literaturze kameruńskiej, założył teatr Migrator, wreszcie wydał w wydawnictwie Verbinum tom "Afryko, moja Afryko!". Czy tak niezwykły człowiek zasługuje na to, byśmy traktowali go jak pospolitego przestępcę?
Można powiedzieć, że nad Molem dokonał się sąd. Cóż to za sąd? Na podstawie świstków z wynikami badań na obecność wirusa HIV, odbijanych po raz trzeci. My, poeci, nie chcemy takich sądów! Jeżeli przeciw osobie ma się konkretne zarzuty, to trzeba je sformułować i ona musi się do nich ustosunkować. Nadto muszą wystąpić obrońcy, muszą być świadkowie. Może należałoby odszukać plemię Mola w Kamerunie, poprosić o widzenie z szamanem i zadać mu proste pytanie: - Czy prawdą jest, że Simon próbował leczyć się z AIDS przez oddawanie choroby kobietom za pośrednictwem seksu? Dlaczego dziennikarze nie pójdą tym tropem? Oczywiście dlatego, że negatywna odpowiedź szamana podważyłaby ich rewelacje.
Zresztą nawet, jeśli Mol przespał się z tymi wszystkimi kobietami, należy wyjaśnić, w jakich okolicznościach to nastąpiło. Jeżeli pod wpływem poetyckiego natchnienia, były to akty usprawiedliwione. Czy któryś z dziennikarzy zadał sobie trud, by pod tym kątem przestudiować twórczość oskarżonego? "Dopiero w Polsce dojrzałem jako poeta, ponieważ częściej uświadamiam sobie uczucia iskrzące natchnieniem, które z kolei potęgują się dzięki subiektywnym i obiektywnym spotkaniom" - czytamy w jednym z esejów. Czym są takie drobiazgi jak HIV wobec miłości do poezji, która potęguje się podczas spotkań ze słowiańskimi wielbicielkami?
Choć zaprezentowana wyżej strategia obrony jest ostatnio w Polsce modna, pora porzucić ją na rzecz zdrowego rozsądku. Poezja, podobnie jak teologia, traci sens, jeśli wykorzystuje się ją jako przykrywkę dla niegodziwości. Tragedia kobiet, które bliżej poznały Mola, nie jest jednak wyłącznie skutkiem zauroczenia poezją. To głównie wynik indoktrynacji prowadzonej przez organizacje powołujące się na ideały multikulturalizmu. Ich przedstawiciele wmawiają nam, że romans z obcymi kulturami nie wiąże się z niebezpieczeństwem, bo na świecie nie ma zjawisk, które wymykałyby się czarno-białemu schematowi liberalnej demokracji. Według nich, Mol to zapewne oderwany od rodzimej kultury psychopata. Sęk w tym, że najprawdopodobniej jest on wiernym uczniem szamana, pokładającym nadzieję na wyzdrowienie w magicznych rytuałach.
Ilekroć ktoś roztacza przede mną wizję wzajemnie wzbogacających się kultur, przypomina mi się dowcip o trzech diakonach, którzy rozmawiają o stosunku ich społeczeństw do homoseksualizmu. - U nas - mówi Holender - nie ma problemu. Ludzie rozumieją, że to orientacja seksualna, taka jak inne. Na to Polak: - My jesteśmy może mniej tolerancyjni, ale szanujemy cudzą prywatność. W końcu obaj dyskutanci zwracają się do diakona z Afryki: - A jak wy traktujecie gejów? Ten spokojnie odpowiada: - My ich zabijamy.
Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie nawołuję do zaniechania kontaktów z mieszkańcami Czarnego Lądu. Zalecałbym jedynie nieco większą powściągliwość w absolutyzowaniu filozofii dialogu. A naiwnej organizacji, która przed czterema laty przyznała poecie z Kamerunu tytuł Antyfaszysta Roku, radzę zmienić nazwę na Stowarzyszenie im. Simona Mola. W dzisiejszym kontekście słowa te znaczą tyle samo co "Nigdy Więcej", a brzmią bardziej konkretnie.
W jednym z esejów Mol pisze, że "od początku prokreacji Opatrzność hojnie rozdzielała nasienie artystycznej twórczości". Widocznie dziennikarze, z których większość to rozwodnicy, zazdroszczą poecie tego nasienia. Bo że dostał go więcej niż oni, świadczą jego zasługi dla naszej ojczyzny. Realizując ideę wymiany kulturalnej, twórca z Czarnego Lądu wygłosił w Warszawie szereg wykładów o literaturze kameruńskiej, założył teatr Migrator, wreszcie wydał w wydawnictwie Verbinum tom "Afryko, moja Afryko!". Czy tak niezwykły człowiek zasługuje na to, byśmy traktowali go jak pospolitego przestępcę?
Można powiedzieć, że nad Molem dokonał się sąd. Cóż to za sąd? Na podstawie świstków z wynikami badań na obecność wirusa HIV, odbijanych po raz trzeci. My, poeci, nie chcemy takich sądów! Jeżeli przeciw osobie ma się konkretne zarzuty, to trzeba je sformułować i ona musi się do nich ustosunkować. Nadto muszą wystąpić obrońcy, muszą być świadkowie. Może należałoby odszukać plemię Mola w Kamerunie, poprosić o widzenie z szamanem i zadać mu proste pytanie: - Czy prawdą jest, że Simon próbował leczyć się z AIDS przez oddawanie choroby kobietom za pośrednictwem seksu? Dlaczego dziennikarze nie pójdą tym tropem? Oczywiście dlatego, że negatywna odpowiedź szamana podważyłaby ich rewelacje.
Zresztą nawet, jeśli Mol przespał się z tymi wszystkimi kobietami, należy wyjaśnić, w jakich okolicznościach to nastąpiło. Jeżeli pod wpływem poetyckiego natchnienia, były to akty usprawiedliwione. Czy któryś z dziennikarzy zadał sobie trud, by pod tym kątem przestudiować twórczość oskarżonego? "Dopiero w Polsce dojrzałem jako poeta, ponieważ częściej uświadamiam sobie uczucia iskrzące natchnieniem, które z kolei potęgują się dzięki subiektywnym i obiektywnym spotkaniom" - czytamy w jednym z esejów. Czym są takie drobiazgi jak HIV wobec miłości do poezji, która potęguje się podczas spotkań ze słowiańskimi wielbicielkami?
Choć zaprezentowana wyżej strategia obrony jest ostatnio w Polsce modna, pora porzucić ją na rzecz zdrowego rozsądku. Poezja, podobnie jak teologia, traci sens, jeśli wykorzystuje się ją jako przykrywkę dla niegodziwości. Tragedia kobiet, które bliżej poznały Mola, nie jest jednak wyłącznie skutkiem zauroczenia poezją. To głównie wynik indoktrynacji prowadzonej przez organizacje powołujące się na ideały multikulturalizmu. Ich przedstawiciele wmawiają nam, że romans z obcymi kulturami nie wiąże się z niebezpieczeństwem, bo na świecie nie ma zjawisk, które wymykałyby się czarno-białemu schematowi liberalnej demokracji. Według nich, Mol to zapewne oderwany od rodzimej kultury psychopata. Sęk w tym, że najprawdopodobniej jest on wiernym uczniem szamana, pokładającym nadzieję na wyzdrowienie w magicznych rytuałach.
Ilekroć ktoś roztacza przede mną wizję wzajemnie wzbogacających się kultur, przypomina mi się dowcip o trzech diakonach, którzy rozmawiają o stosunku ich społeczeństw do homoseksualizmu. - U nas - mówi Holender - nie ma problemu. Ludzie rozumieją, że to orientacja seksualna, taka jak inne. Na to Polak: - My jesteśmy może mniej tolerancyjni, ale szanujemy cudzą prywatność. W końcu obaj dyskutanci zwracają się do diakona z Afryki: - A jak wy traktujecie gejów? Ten spokojnie odpowiada: - My ich zabijamy.
Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie nawołuję do zaniechania kontaktów z mieszkańcami Czarnego Lądu. Zalecałbym jedynie nieco większą powściągliwość w absolutyzowaniu filozofii dialogu. A naiwnej organizacji, która przed czterema laty przyznała poecie z Kamerunu tytuł Antyfaszysta Roku, radzę zmienić nazwę na Stowarzyszenie im. Simona Mola. W dzisiejszym kontekście słowa te znaczą tyle samo co "Nigdy Więcej", a brzmią bardziej konkretnie.
Więcej możesz przeczytać w 3/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.