Brzemię popularności

Brzemię popularności

Dodano:   /  Zmieniono: 


Powiedział ongiś jeden z autorytetów: "Nie masz nic cięższego ponad ciężar popularności. No może tylko jej brak!". W kraju, w którym tematem debaty publicznej bywa wypadnięcie jakiegoś nieszczęśnika z reality show (czyli: Pa-show-won!), możemy znaleźć jeszcze wyższy stopień cierpienia. Nic tak nie ciąży człowiekowi jak popularność innych. Nie dziw, że szefowie wszystkich telewizji zaczynają ranek od przejrzenia się w lustrze sondaży: "Jak tam nasza oglądalność?".
Podobnie politycy, ledwie się zbudzą, zaraz zaglądają do własnych notowań. Komu rośnie, komu stoi, komu opada? Wyobrażam sobie nastrój na posiedzeniach rządu, gdzie po jednej stronie zasiadają ci popularni - Kaczyński, Bartoszewski, Komorowski - a z drugiej ci pod kreską, z premierem na czele stawki. Może to przypadek, ale wspomnianych rekordzistów w notowaniach łączy kilka cech: wszyscy są bezpartyjni, kierują resortami niegospodarczymi i cała trójka piastuje swe urzędy od niedawna. Czego to dowodzi? Że są nie opatrzeni, że wybierano ich nie z klucza, a wedle kompetencji...?
Z popularnością jest jak z powodzeniem u kobiet - niby wiadomo, skąd się bierze, ale do końca zapanować nad nią nie sposób. Jarosława Kaczyńskiego od Lecha (od kiedy zgolił wąsy) rodzony kot by nie odróżnił, a jednak pierwszy zajmował zawsze dół tabeli, drugi w pięknym stylu dopędza prezydenta. Z kolei prezydent i premier - obaj mówią pięknie, na okrągło, na każdy temat, a jednak jednego naród kocha, cokolwiek by uczynił lub nie uczynił, a drugiego nie, choćby urobił ręce po pachy.
Czy więc popularność można sobie załatwić? Pewnie można, pod warunkiem że reklama będzie inteligentna i właściwie sterowana. Ostatnio na Mierzei Wiślanej zauważyłem mnóstwo billboardów reklamujących "Życie" Wołka. Aż serce rosło! Sęk w tym, że po odwiedzeniu kilkunastu kiosków dowiedziałem się, że dziennika tego w nich nie ma, nie było i raczej nie będzie. Podobnie ręce mi opadają, gdy widzę promocyjne działania Telewizji Puls. Za pieniądze wyrzucone na billboardowe i całostronicowe reklamy Leszka Millera i Bronisława Geremka (pod pozorem promowania "Gumityków") można by zrobić kilka naprawdę niezłych programów.
Nie jestem teoretykiem reklamy, ale wydaje mi się, że inaczej winno się reklamować pampersy, inaczej rolexy. Analogicznie, promocja podpasek w piśmie dla mężczyzn lub cygar w periodykach kobiecych to raczej wyrzucone pieniądze. Podobnie z politykami. Są tacy, którym żadna reklama nie pomoże, a przeciwnie, im ciszej siedzą, tym dla nich lepiej. A są i tacy, którym z jakiegoś powodu ludzie wierzą. I to niezależnie od tego, czy robią dużo, mało, czy nic nie robią, gadają dobrze czy średnio i czy wyglądają jak filmowi amanci, czy raczej jak komicy.
Dlatego najważniejsze dziś jest rozeznanie, kto ma szanse u ludzi, a kto nie. By nie lansować tych, którzy nie mają szans. A w ogóle wszystkim, nawet tym, którzy są aktualnie na fali, można zalecić więcej "pokory, pokory i jeszcze raz pokory" - jak powiedział Tadeusz Mazowiecki, komentując utonięcie Unii Wolności w Nysie.

Więcej możesz przeczytać w 20/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.