Sporny Dzień Niepodległości

Sporny Dzień Niepodległości

11 listopada 1926 r. Marszałek Józef Piłsudski przyjmuje defiladę wojska
11 listopada 1926 r. Marszałek Józef Piłsudski przyjmuje defiladę wojska Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
11 listopada stał się świętem państwowym w Polsce dopiero w 1937 r. Wcześniej obozy polityczne świętowały różne daty, dzisiaj walczą o to, by tę jedną świętować po swojemu.

Lamenty na temat tego, jak wielkie państwowe święto dzieli Polaków, nie ustają od kilku lat. Uliczne marsze konserwatystów kontra kotyliony liberałów, nacjonaliści z racami kontra lewacy z pałkami to widoki, do których każdy już się trochę przyzwyczaił. Jedni identyfikują się z kotylionami, inni z anarchistami, jeszcze inni mylą Narodowe Święto Niepodległości ze stadionem piłkarskim. Za to większość obywateli, próbujących po prostu obchodzić to święto, jest coraz bardziej zdezorientowana, o co w tych wszystkich sporach chodzi. Najłatwiej jest zwalić winę na rozbuchaną pod parasolem pisowskiej junty skrajną prawicę.

Problem polega na tym, że przez lata wolnej Polski dzień niepodległości był traktowany po macoszemu. Tak zwany obóz narodowy okazję wykorzystał, przejmując symboliczną przynajmniej kontrolę nad świętem, które przez całe międzywojnie kontestowali ich polityczni poprzednicy. Nie mówiąc już o samej dacie 11 listopada, która wbrew powszechnemu przekonaniu jako data odrodzenia Polski oficjalnie przyjęta została dopiero dwa lata przed wybuchem II wojny światowej. Bo lament, który dziś słyszymy, nie jest wytworem naszych czasów. 11 listopada był przedmiotem sporów już u zarania odrodzonej Polski.

Ile partii, tyle dat

W pierwszych latach niepodległości wątpliwości co do samego święta było tyle, że w ogóle nie obchodzono go oficjalnie. Jedynym świętem państwowym, ustanowionym przez Sejm Ustawodawczy w 1919 r., była rocznica uchwalenia Konstytucji 3 maja. Wszystko dlatego, że różne środowiska polityczne uznawały inne daty odrodzenia Polski. Nawet obóz zwolenników Piłsudskiego, który nadawał ton polskiej polityce przez większość międzywojnia, miał kilka różnych propozycji. Mowa była o 10 listopada, gdy zwolniony z twierdzy magdeburskiej Piłsudski przyjechał do Warszawy 11 listopada, gdy ustanowiona jeszcze przez austriackich i niemieckich zaborców Rada Regencyjna przekazała mu dowodzenie nad armią, czy wreszcie 14 listopada, gdy Piłsudski przejął od rady pełnię politycznej władzy w Polsce.

Konkurenci piłsudczykowskiej lewicy mieli własne propozycje. Konserwatywni monarchiści proponowali, żeby dniem odrodzenia Polski był 5 listopada lub 7 października. Ta pierwsza data nawiązuje do powołania w 1916 r. przez cesarzy Austrii i Niemiec Królestwa Polskiego. Druga data to dzień, w którym Rada Regencyjna Królestwa wypowiedziała posłuszeństwo Wiedniowi i Berlinowi.

W kolejce do wpisów do narodowego kalendarza ustawili się także PPS-owcy, obchodzący święto 7 listopada, gdy Ignacy Daszyński powołał w Lublinie efemeryczny twór pod nazwą Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej. Swoje trzy grosze wtrącili także ludowcy próbujący czcić 28 października, gdy Wincenty Witos powołał w Krakowie do życia Polską Komisję Likwidacyjną. Piłsudski rozwiązał ją po kilku miesiącach. Komuniści w ogóle negowali sens odzyskiwania niepodległości, uważając, że w Polsce powinna powstać republika rad stanowiąca pomost między bolszewikami w Rosji i nadciągającą nieuchronnie rewolucją w Niemczech.

Największymi przegranymi w tej rywalizacji okazali się jednak endecy, których ideowi spadkobiercy nadają ton współczesnym obchodom. Narodowa Demokracja u progu niepodległości uznała Radę Regencyjną za niegodny uwagi twór kolaborujący z zaborcami. Nie podporządkowała się także Piłsudskiemu, uznając jego władzę w odradzającym się państwie dopiero po tygodniach negocjacji. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne, z wyjątkiem kilku lat przed przewrotem majowym, endecy znajdowali się w opozycji do rządu i otwarcie bojkotowali świętowanie niepodległości związane bezpośrednio z osobą Piłsudskiego.

Od Marszałka do Cyrankiewicza

Przez lata święto niepodległości traktowano jako uroczystości rocznicowe środowisk legionowych, kontrolujących armię. Inne ugrupowania były obecne, ale zawsze szukano neutralnego pretekstu. W 1920 r. przez Warszawę przeszła defilada wojskowa, a armaty biły salwy na wiwat, ale bardziej chodziło wtedy o nadanie buławy marszałkowskiej pogromcy bolszewików niż wielkie święto państwowe. Rok później podobna uroczystość była oficjalnie związana z odnowieniem Orderu Orła Białego i nadaniem go prezydentowi USA Woodrowowi Wilsonowi. Potem chadecy, narodowcy i ludowcy obrazili się na piłsudczyków i bojkotowali legionowe defilady z Marszałkiem na Kasztance w roli głównej.

Po przewrocie majowym w 1926 r., który zakończył krótki eksperyment z demokracją parlamentarną w II RP, władze próbowały nadać państwowy charakter obchodom 11 listopada. Ale Piłsudski był temu przeciwny, uważając, że rozdrażni to opozycję niechętnie patrzącą na kult Marszałka. Dopiero dwa lata po jego śmierci dzień niepodległości stał się świętem państwowym.

Obchody 11 listopada 1929 r. Marszałek Józef Piłsudski na placu Saskim w otoczeniu wojskowych.

W czasie II wojny światowej polityczne wątpliwości z czasów II RP poszły na bok. Polska znów walczyła o wolność i przetrwanie, więc każda okupacyjna rocznica była okazją do grania Niemcom na nosie. Za wieszanie polskich flag na pomnikach i malowanie patriotycznych haseł można było trafić w ręce gestapo, ale to nie zniechęcało Polaków do obchodzenia narodowego święta. Nawet komuniści w pierwszym okresie budowania swojej dyktatury w Polsce nie odważyli się kontestować tradycji. 11 listopada 1944 r., gdy w Warszawie dopalały się ruiny po powstaniu, w kontrolowanym przez Sowietów Lublinie Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego zorganizował pierwsze i jedyne obchody dnia niepodległości przed 1989 r. Była uroczysta defilada wojskowa, wspomniano nawet lewicowe korzenie Piłsudskiego, który zazwyczaj był dla komunistów reakcjonistą i dyktatorem. Uroczystości niepodległościowe polscy komuniści zorganizowali nawet w Moskwie. Wszystko po to, żeby przypodobać się społeczeństwu.

W następnym roku święto to wypadło jednak z oficjalnego kalendarza. Józef Cyrankiewicz, późniejszy premier rządu PRL, a wówczas szef przejętego przez komunistów PPS, próbował zastąpić je obchodami powołania lubelskiego rządu Ignacego Daszyńskiego, ale nie zyskało to aprobaty politbiura planującego budowę zupełnie nowej Polski. Święto Konstytucji 3 maja zastąpiono pierwszomajowym pochodem ludzi pracy, a 11 listopada obchodami rocznicy ogłoszenia manifestu lubelskiego komunistów z PKWN. Datę nowego święta wyznaczono na 22 lipca, żeby ukryć, że akt, konstytuujący władzę komunistów w Polsce, nie pochodził z kręgów PKWN. Kilka dni wcześniej w Rosji zatwierdził go do publikacji sam Józef Stalin.

Uliczne kryterium

Wakacyjne festyny organizowane przez cały okres PRL nigdy nie wyparły jednak ze zbiorowej pamięci 11 listopada. Obchodzono je w podziemiu, a także otwarcie przez 18 miesięcy solidarnościowego zrywu zakończonego stanem wojennym. Komuniści przywrócili je w lutym 1989 r., dosłownie w ostatnich miesiącach istnienia PRL. Ciążyło jednak nad nim jakieś polityczne fatum. Uroczystości sprowadzały się do defilad i okolicznościowych przemówień nad Grobem Nieznanego Żołnierza. Zupełnie, jakby wolna Polska wstydziła się swojej niepodległości i gorących sporów, jakie od początku toczyły się wokół daty 11 listopada. Próba zerwania z drętwym charakterem wielkiego narodowego święta zakończyła się połowicznym sukcesem. Co prawda obchody udało się przenieść z obsadzonych przez polityków trybun na ulice, ale ma to swoje konsekwencje: na trybunach udawać jedność jest łatwiej niż na ulicy. Zwłaszcza że w tłumie spokojnie świętujących rodaków nigdy nie brakuje kilku takich, co przypomną, że 11 listopada od zawsze bardziej dzielił, niż łączył.

Więcej możesz przeczytać w 45/2017 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.