Kamil Kołsut, WP SPORTOWEFAKTY
Igrzyska w Pjongczangu (potrwają od 9 do 25 lutego) to przede wszystkim pochwała wytrwałości i dowód na słuszność powiedzenia „do trzech razy sztuka”. Południowokoreańskie miasto dwukrotnie przegrało walkę o organizację tej imprezy. Dopięło swego dopiero w trzecim podejściu. W wyścigu z Vancouver (2010 r.) i Soczi (2014 r.) Azjaci wypadali z toru na ostatniej prostej – po pierwszej turze głosowania prowadzili, by minimalnie ulec w dogrywce. – Wierzę, że moim przeznaczeniem było stanąć przed wami po raz trzeci – mówił podczas sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) w Durbanie Kim Jin-sun, gubernator prowincji Gangwon, w której jest położony Pjongczang. Tym razem elektorzy byli właściwie jednogłośni. Koreańczycy zebrali 63 z 95 głosów. Monachium (25) i Annency (7) nie miały szans. Pomogła zmiana strategii. Wcześniej Koreańczycy mówili o porzuceniu sporów i integracji dwóch Korei. Teraz postawili na sport. Ideę popularyzacji zimowych dyscyplin wśród Azjatów ubrali w hasło „nowe horyzonty”. Zaoferowali igrzyska kompaktowe: rozgrywane na arenach skupionych w odległości możliwej do pokonania w 30 minut; w mieście, które dzieli od lotniska w Seulu 1,5-godzinna podróż szybką koleją.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.