Marzenna Ć. i Przemysław Ó. nie cofają się przed niczym. Walczą z mrozem, z różnych stron przywierając do siebie: a to z przodu, a to z boku, a to z tyłu, a nawet do góry nogami
Big-ben, big-ben, big-ben, big-ben. Tu mówi Londyn, tu mówi Londyn. Dziś w specjalnym wydaniu programu z cyklu "Poza cenzurą" ujawnimy publikacje wskazujące na to, że - mimo bezwzględnej presji warszawskiego reżimu zmierzającego do wytępienia pamięci o podstawowych ludzkich odruchach - ludność w Starym Kraju nadal kultywuje tradycje przodków. Dotarło do nas wydawnictwo krążące tam w drugim, a dla bezpieczeństwa niekiedy nawet w trzecim obiegu, przedstawiające dwoje zasłużonych działaczy ruchu oporu: Marzennę Ć. i Przemysława Ó.
Chociaż zima tego roku ostra, oni się jej nie boją. Marzenna Ć. przywdziała wprawdzie wełnianą kominiarkę z pomponikiem, ale nie może to zaskakiwać w warunkach konspiracji. Przemysław Ó. maskuje się sztuczną brodą, a odgłos kroków tłumi importowanymi z Norwegii kolanówkami narciarskimi z wizerunkami reniferów. Całą resztą swoich organizmów śmiało jednak dają odpór zimie i nigdzie nie można się dopatrzyć choćby drobnych śladów zasinień. Spozieraliśmy uważnie i możemy dać słowo - wszędzie różowiutko jak u świeżo wykąpanego bobaska. Ach, ci Polacy! Nic ich nie złamie.
Aby zapobiec utracie ciepła, Marzenna Ć. i Przemysław Ó. nie cofają się przed niczym. Widzimy, jak walczą z mrozem, z różnych stron przywierając do siebie: a to z przodu, a to z boku, a to z tyłu, a to nawet do góry nogami. Wykonują także bardzo interesujące z energetycznego punktu widzenia eksperymenty zginania i prostowania kończyn. Przemysław Ó. szczególnie imponuje racjonalną gospodarką cieplną, kiedy najbardziej narażone na wahania temperatury części ustroju roztropnie chroni w przytulnym schowku wskazanym przez towarzyszkę niedoli. Co więcej, można z przyjemnością skonstatować, że nie zapomniał jeszcze lekcji fizyki i potrafi znaleźć praktyczne zastosowanie dla nabytych wiadomości na temat pozyskiwania ciepła z intensywnego tarcia. Osiąga takie współczynniki uzysku energii, że aż naprawdę miło popatrzeć - i co się miało stać, to się stało: jest mu gorąco. Zima zwyciężona. Gdybyż tak Napoleon mógł go mieć za doradcę! Kto wie, czy jego kampania rosyjska nie zakończyłaby się pomyślniej.
Oto jednak przeżywamy chwilę grozy. Do pomieszczenia, w którym Marzenna Ć. i Przemysław Ó. oddają się konspiracyjnej walce z narzuconą przez reżim zimą, wkraczają nagle dwie osoby najwyraźniej pilnie przestrzegające zaleceń władz, bo ubrane w sięgające kostek grube futra z kapturami, a większą część twarzy zakrywają im zaciągnięte na nos szale. Widać tylko błyszczące oczy o dzikim wejrzeniu. Jeden z przybyszów trzyma w ręce pejcz, a drugi coś w rodzaju pistoletu o nadzwyczaj grubej i nerwowo wibrującej lufie, co jeszcze pogarsza prognozy co do losów pierwszej pary. Wbrew pierwotnym oczekiwaniom nie dochodzi jednak do gorszących scen przemocy, a w miarę rozwoju wypadków Marzenna ĺ. i Przemysław Ó. zaczynają rozumieć, że udało im się nawiązać kontakt z czujką innego bratniego ugrupowania opozycyjnego, które przyjęło omyłkową taktykę jak najobfitszego okrywania się odzieżą, by w sprzyjających okolicznościach tym radośniej się jej pozbyć, demonstracyjnie kpiąc sobie z imperatywów grudnia, stycznia, a nawet lutego.
W porozumiewawczym geście jedna z postaci uchyliła rąbka futra i wtedy okazało się, że ma na nogach wysokie skórzane boty, zapewne dobrej włoskiej marki. Widocznie szli z daleka i nie mogli ryzykować szybkiego zdarcia zelówek. Boty były wysokie, ale nie bez końca. Kiedy spojrzenia Marzenny Ć. i Przemysława Ó. minęły ich górny brzeg, przekonali się, że w istocie nie był to przybysz, lecz przybyszka. Druga postać zachowała się bardziej radykalnie, teatralnym gestem zrzucając nagle okrycie, co upewniło zachwyconych obserwatorów, że tym razem mają do czynienia z przybyszem. Jego towarzyszka rzuciła się natychmiast, by okryć go swoim futrem. Nie wiadomo, czy była to ofiarność bezinteresowna. Być może po prostu nie lubi, kiedy partnerowi kapie z nosa. Przybysz postawił jednak na sposoby unikania kataru wypróbowane przed chwilą z widocznym powodzeniem przez Przemysława Ó. Nasuwa to podejrzenie, że przed wejściem podglądał przez dziurkę od klucza, co jest zwyczajem może nieeleganckim, lecz w warunkach konspiracji czasami wybaczalnym ze względu na bezpieczeństwo.
Tu mówi Londyn, tu mówi Londyn. W odpowiedzi na listy słuchaczy dopytujących się, czy ostatni odcinek naszej audycji "Poza cenzurą" nie miał czasem na celu wywołania podniecenia seksualnego, co kwalifikowałoby go - zgodnie z encyklopedyczną definicją - jako pornografię, uprzejmie informujemy, że nie. Miał on jedynie wywołać stuknięcie się w głowę i wspólne przypomnienie sobie, że kiedy brakuje rozumu, zawsze jeszcze pozostaje wyobraźnia, śmiech i publikacje zachodnie.
Chociaż zima tego roku ostra, oni się jej nie boją. Marzenna Ć. przywdziała wprawdzie wełnianą kominiarkę z pomponikiem, ale nie może to zaskakiwać w warunkach konspiracji. Przemysław Ó. maskuje się sztuczną brodą, a odgłos kroków tłumi importowanymi z Norwegii kolanówkami narciarskimi z wizerunkami reniferów. Całą resztą swoich organizmów śmiało jednak dają odpór zimie i nigdzie nie można się dopatrzyć choćby drobnych śladów zasinień. Spozieraliśmy uważnie i możemy dać słowo - wszędzie różowiutko jak u świeżo wykąpanego bobaska. Ach, ci Polacy! Nic ich nie złamie.
Aby zapobiec utracie ciepła, Marzenna Ć. i Przemysław Ó. nie cofają się przed niczym. Widzimy, jak walczą z mrozem, z różnych stron przywierając do siebie: a to z przodu, a to z boku, a to z tyłu, a to nawet do góry nogami. Wykonują także bardzo interesujące z energetycznego punktu widzenia eksperymenty zginania i prostowania kończyn. Przemysław Ó. szczególnie imponuje racjonalną gospodarką cieplną, kiedy najbardziej narażone na wahania temperatury części ustroju roztropnie chroni w przytulnym schowku wskazanym przez towarzyszkę niedoli. Co więcej, można z przyjemnością skonstatować, że nie zapomniał jeszcze lekcji fizyki i potrafi znaleźć praktyczne zastosowanie dla nabytych wiadomości na temat pozyskiwania ciepła z intensywnego tarcia. Osiąga takie współczynniki uzysku energii, że aż naprawdę miło popatrzeć - i co się miało stać, to się stało: jest mu gorąco. Zima zwyciężona. Gdybyż tak Napoleon mógł go mieć za doradcę! Kto wie, czy jego kampania rosyjska nie zakończyłaby się pomyślniej.
Oto jednak przeżywamy chwilę grozy. Do pomieszczenia, w którym Marzenna Ć. i Przemysław Ó. oddają się konspiracyjnej walce z narzuconą przez reżim zimą, wkraczają nagle dwie osoby najwyraźniej pilnie przestrzegające zaleceń władz, bo ubrane w sięgające kostek grube futra z kapturami, a większą część twarzy zakrywają im zaciągnięte na nos szale. Widać tylko błyszczące oczy o dzikim wejrzeniu. Jeden z przybyszów trzyma w ręce pejcz, a drugi coś w rodzaju pistoletu o nadzwyczaj grubej i nerwowo wibrującej lufie, co jeszcze pogarsza prognozy co do losów pierwszej pary. Wbrew pierwotnym oczekiwaniom nie dochodzi jednak do gorszących scen przemocy, a w miarę rozwoju wypadków Marzenna ĺ. i Przemysław Ó. zaczynają rozumieć, że udało im się nawiązać kontakt z czujką innego bratniego ugrupowania opozycyjnego, które przyjęło omyłkową taktykę jak najobfitszego okrywania się odzieżą, by w sprzyjających okolicznościach tym radośniej się jej pozbyć, demonstracyjnie kpiąc sobie z imperatywów grudnia, stycznia, a nawet lutego.
W porozumiewawczym geście jedna z postaci uchyliła rąbka futra i wtedy okazało się, że ma na nogach wysokie skórzane boty, zapewne dobrej włoskiej marki. Widocznie szli z daleka i nie mogli ryzykować szybkiego zdarcia zelówek. Boty były wysokie, ale nie bez końca. Kiedy spojrzenia Marzenny Ć. i Przemysława Ó. minęły ich górny brzeg, przekonali się, że w istocie nie był to przybysz, lecz przybyszka. Druga postać zachowała się bardziej radykalnie, teatralnym gestem zrzucając nagle okrycie, co upewniło zachwyconych obserwatorów, że tym razem mają do czynienia z przybyszem. Jego towarzyszka rzuciła się natychmiast, by okryć go swoim futrem. Nie wiadomo, czy była to ofiarność bezinteresowna. Być może po prostu nie lubi, kiedy partnerowi kapie z nosa. Przybysz postawił jednak na sposoby unikania kataru wypróbowane przed chwilą z widocznym powodzeniem przez Przemysława Ó. Nasuwa to podejrzenie, że przed wejściem podglądał przez dziurkę od klucza, co jest zwyczajem może nieeleganckim, lecz w warunkach konspiracji czasami wybaczalnym ze względu na bezpieczeństwo.
Tu mówi Londyn, tu mówi Londyn. W odpowiedzi na listy słuchaczy dopytujących się, czy ostatni odcinek naszej audycji "Poza cenzurą" nie miał czasem na celu wywołania podniecenia seksualnego, co kwalifikowałoby go - zgodnie z encyklopedyczną definicją - jako pornografię, uprzejmie informujemy, że nie. Miał on jedynie wywołać stuknięcie się w głowę i wspólne przypomnienie sobie, że kiedy brakuje rozumu, zawsze jeszcze pozostaje wyobraźnia, śmiech i publikacje zachodnie.
Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.