Kiedy zapanuje moda na muzykę Witolda Lutosławskiego?
Gdy kompozytor umiera, jego muzyka jest zwykle wykonywana rzadziej. O nie tak dawno zmarłych polskich twórcach, nawet tak wybitnych jak Tadeusz Baird czy Kazimierz Serocki, niemal już zapomniano. O nieżyjącym od siedmiu lat Witoldzie Lutosławskim wciąż się pamięta, poświęcając mu koncerty, konkursy, festiwale - ostatnio piątą edycję Festiwalu Muzycznego Polskiego Radia. Był zbyt wielką osobowością, aby jego muzykę odesłać ad acta. Świat uznał go już za najwybitniejszego polskiego kompozytora XX wieku.
Klasyk za życia
Od wielu już lat traktowano Lutosławskiego jak szacownego klasyka. Jeszcze za życia, choć z natury był człowiekiem skromnym, postrzegano go nieledwie jako pomnik. Działo się tak przede wszystkim dlatego, że zawsze pisał muzykę najwyższych lotów. Miał też niekwestionowany autorytet. Nie złamał się, kiedy w czasach socrealizmu Włodzimierz Sokorski, usłyszawszy jego I Symfonię, odparł, że takiego kompozytora "należałoby wrzucić pod tramwaj". Lutosławski nie pisał jak inni kantat o Stalinie. Poświęcił się wówczas muzyce na użytek pedagogiczny, której także nadał wysoki poziom, choć traktował ją marginalnie (dziś dzięki temu, że wykonuje ją młodzież wszystkich szkół muzycznych, jest to chyba najbardziej znana część jego twórczości). Jedyną jego daniną dla systemu było parę pieśni masowych. W czasach stanu wojennego w pełni respektował bojkot mediów publicznych, tworząc na emigracji wewnętrznej i podtrzymując związki z kulturą niezależną. Był już jednak wielkością uznaną - na całym świecie jego muzykę wykonywali najwybitniejsi artyści.
Skoro był pomnikiem za życia, tym bardziej jest nim po śmierci. Twórca koncepcji festiwali muzycznych Polskiego Radia prof. Michał Bristiger uznał, że w nazwie tegorocznej edycji wystarczy samo imię i nazwisko: Witold Lutosławski, choć poprzednie festiwale nazywały się: "Szymanowski i jego Europa", "Karłowicz - pokrewieństwa z wyboru", "Chopin - źródła i konteksty", "Bach tysiąclecia".
Twórca antypopulistyczny
Mimo że twórczość Lutosławskiego nie znika z programów filharmonicznych i radiowych, dzisiejsze czasy nie są dla niej łatwe, bo i ona łatwa nie jest. Kompozytor posługiwał się stworzonym na własny użytek systemem muzycznym, pełnym matematycznej precyzji. Ta precyzja i logika służyły do tworzenia prawdziwego piękna, ale jest to piękno wysoce intelektualne, dostępne dla ucha dobrze muzycznie przygotowanego. Początkujący meloman rzadko potrafi je docenić, nawet zaawansowany często odbiera tę muzykę jako chłodną.
Trudno ją sobie na razie wyobrazić na przykład jako obiekt współczesnej machiny promocyjnej. Tu przypomina się przypadek Henryka Mikołaja Góreckiego, którego twórczość została kilka lat temu wylansowana dzięki strategii marketingowej brytyjskiego wydawcy. "Symfonia pieśni żałosnych" Góreckiego była wdzięcznym dla tej strategii obiektem, ponieważ muzyka jest łatwa w odbiorze i jednocześnie porusza. Niemożliwe byłoby zapewne spopularyzowanie w podobny sposób chociażby III Symfonii Lutosławskiego (nawiasem mówiąc, kompozytor otrzymał za nią w 1983 r. podziemną nagrodę "Solidarności"). Nie ma tu melodii, nie ma też atmosfery "transowej", tak atrakcyjnej dla słuchacza ostatniego dziesięciolecia. Zamiast zawieszenia w czasie jest ruch i rozwój. Emocji i tu nie brak, choć są inne, bardziej podskórne. To całkowite przeciwieństwo utworu Góreckiego.
Kompozytor broni się sam
Oczywiście, Lutosławski reklamy nie potrzebował. Jego muzyka broniła się i broni sama. Nigdy nie był obiektem popularności masowej, nigdy zresztą o nią nie zabiegał. Był za to obiektem wielkiego światowego uznania ze strony środowisk profesjonalnych. W ostatnim roku życia obsypano go rekordową liczbą nagród, z "muzycznym Noblem" - Polar Music Prize - i Kyoto Prize na czele.
Historia muzyki ma to do siebie, że kierunki zapomniane przez pokolenia po latach odżywają. Przez 200 lat nikt nie znał na przykład całych obszarów muzyki barokowej, przypominanych dziś przez jej entuzjastów. Kto wie, może już w nie tak odległej przyszłości Lutosławski stanie się modny? A i dziś ma swoich zwolenników nawet w środowiskach, w których nie spodziewalibyśmy się ich znaleźć. Do uwielbienia dla twórczości wybitnego polskiego kompozytora przyznał się nie tak dawno Sting.
Klasyk za życia
Od wielu już lat traktowano Lutosławskiego jak szacownego klasyka. Jeszcze za życia, choć z natury był człowiekiem skromnym, postrzegano go nieledwie jako pomnik. Działo się tak przede wszystkim dlatego, że zawsze pisał muzykę najwyższych lotów. Miał też niekwestionowany autorytet. Nie złamał się, kiedy w czasach socrealizmu Włodzimierz Sokorski, usłyszawszy jego I Symfonię, odparł, że takiego kompozytora "należałoby wrzucić pod tramwaj". Lutosławski nie pisał jak inni kantat o Stalinie. Poświęcił się wówczas muzyce na użytek pedagogiczny, której także nadał wysoki poziom, choć traktował ją marginalnie (dziś dzięki temu, że wykonuje ją młodzież wszystkich szkół muzycznych, jest to chyba najbardziej znana część jego twórczości). Jedyną jego daniną dla systemu było parę pieśni masowych. W czasach stanu wojennego w pełni respektował bojkot mediów publicznych, tworząc na emigracji wewnętrznej i podtrzymując związki z kulturą niezależną. Był już jednak wielkością uznaną - na całym świecie jego muzykę wykonywali najwybitniejsi artyści.
Skoro był pomnikiem za życia, tym bardziej jest nim po śmierci. Twórca koncepcji festiwali muzycznych Polskiego Radia prof. Michał Bristiger uznał, że w nazwie tegorocznej edycji wystarczy samo imię i nazwisko: Witold Lutosławski, choć poprzednie festiwale nazywały się: "Szymanowski i jego Europa", "Karłowicz - pokrewieństwa z wyboru", "Chopin - źródła i konteksty", "Bach tysiąclecia".
Twórca antypopulistyczny
Mimo że twórczość Lutosławskiego nie znika z programów filharmonicznych i radiowych, dzisiejsze czasy nie są dla niej łatwe, bo i ona łatwa nie jest. Kompozytor posługiwał się stworzonym na własny użytek systemem muzycznym, pełnym matematycznej precyzji. Ta precyzja i logika służyły do tworzenia prawdziwego piękna, ale jest to piękno wysoce intelektualne, dostępne dla ucha dobrze muzycznie przygotowanego. Początkujący meloman rzadko potrafi je docenić, nawet zaawansowany często odbiera tę muzykę jako chłodną.
Trudno ją sobie na razie wyobrazić na przykład jako obiekt współczesnej machiny promocyjnej. Tu przypomina się przypadek Henryka Mikołaja Góreckiego, którego twórczość została kilka lat temu wylansowana dzięki strategii marketingowej brytyjskiego wydawcy. "Symfonia pieśni żałosnych" Góreckiego była wdzięcznym dla tej strategii obiektem, ponieważ muzyka jest łatwa w odbiorze i jednocześnie porusza. Niemożliwe byłoby zapewne spopularyzowanie w podobny sposób chociażby III Symfonii Lutosławskiego (nawiasem mówiąc, kompozytor otrzymał za nią w 1983 r. podziemną nagrodę "Solidarności"). Nie ma tu melodii, nie ma też atmosfery "transowej", tak atrakcyjnej dla słuchacza ostatniego dziesięciolecia. Zamiast zawieszenia w czasie jest ruch i rozwój. Emocji i tu nie brak, choć są inne, bardziej podskórne. To całkowite przeciwieństwo utworu Góreckiego.
Kompozytor broni się sam
Oczywiście, Lutosławski reklamy nie potrzebował. Jego muzyka broniła się i broni sama. Nigdy nie był obiektem popularności masowej, nigdy zresztą o nią nie zabiegał. Był za to obiektem wielkiego światowego uznania ze strony środowisk profesjonalnych. W ostatnim roku życia obsypano go rekordową liczbą nagród, z "muzycznym Noblem" - Polar Music Prize - i Kyoto Prize na czele.
Historia muzyki ma to do siebie, że kierunki zapomniane przez pokolenia po latach odżywają. Przez 200 lat nikt nie znał na przykład całych obszarów muzyki barokowej, przypominanych dziś przez jej entuzjastów. Kto wie, może już w nie tak odległej przyszłości Lutosławski stanie się modny? A i dziś ma swoich zwolenników nawet w środowiskach, w których nie spodziewalibyśmy się ich znaleźć. Do uwielbienia dla twórczości wybitnego polskiego kompozytora przyznał się nie tak dawno Sting.
Więcej możesz przeczytać w 22/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.