Polityka gospodarcza nie jest zadaniem matematycznym, lecz sztuką
Członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Cezary Józefiak, polemizując w "Rzeczpospolitej" (16 maja 2001 r.) ze zwolennikami większych obniżek stóp procentowych, powołuje się na wybitnego polskiego ekonomistę prof. Kaleckiego, który mawiał, że nie wszystko, co zrozumiałe, jest rozumne. Warto jednak wiedzieć, że tenże prof. Kalecki pisywał fraszki, a koniec jednej z nich, mówiącej o stylu działania Komisji Planowania Gospodarczego, brzmiał: "nie ma daru do umiaru". Popatrzmy na realne stopy procentowe w minionym dziesięcioleciu (obliczone tu jako różnica stopy inflacji i stopy procentowej NBP):
Okazuje się, że komisje planowania znikają, rady polityki pieniężnej się pojawiają, a deficyt daru do umiaru trwa. W pierwszej połowie dekady oszczędzający faktycznie dofinansowali kredytobiorców (a jak strasznie brzmiały okrzyki o drogim kredycie), a w drugiej połowie jest odwrotnie: wysokie procenty za oszczędności fundują ciułaczom - niestety, w dużej mierze zagranicznym - ci, którzy wzięli kredyty. To procentowe wahadło odbijające raz w jedną, raz w drugą stronę częściowo też tłumaczy wysoki, lecz gorączkowy wzrost lat 1993-1997 i niższy, bo zduszony procentami, wzrost lat 1999-2001.
Profesor Józefiak mówi, że cel inflacyjny ogłoszony dwa lata temu, a polegający na osiągnięciu w końcu roku 2003 czteroprocentowego wzrostu cen, jest celem umiarkowanym. Był umiarkowany, gdy go ogłaszano, bo dwa lata temu inflacja wynosiła 7 proc. i obniżenie jej do 4 proc. przez pięć lat było zamierzeniem bardzo, może nawet za bardzo umiarkowanym. W połowie 2000 r. inflacja osiągnęła jednak 11 proc., zamieniając łagodny cel w ostry, polegający na zbiciu dynamiki cen z 11 proc. do 4 proc. (prawie trzykrotnie) w ciągu trzech i pół roku.
Profesor Józefiak opisuje teoretyczne zależności gospodarcze. Pisze, że inflacja osłabia skłonność do inwestowania i powoduje drożenie waluty narodowej, gdy jest wyższa od inflacji zagranicznej. Są to prawdy bezwzględne w modelu matematycznym i względne w życiu. Skłonność do inwestowania parę lat temu była o wiele większa, a i inflacja była wtedy wyższa. Złoty nie umacniał się tak bardzo jak dziś, choć różnica między inflacją krajową i zagraniczną była dużo większa. W prowadzeniu polityki gospodarczej trzeba więc brać po uwagę zależności modelowe i komplikacje życiowe. Polityka gospodarcza, także pieniężna, nie jest zadaniem matematycznym, lecz sztuką. A RPP, której celem jest pilnowanie złotego, winna mieć wzgląd na całość układu makroekonomicznego, także na wzrost gospodarczy. W każdym programowaniu jest funkcja celu i warunki ograniczające. Wypowiedzi niektórych członków rady robią zaś czasem wrażenie, jakby gotowa była ona tak walczyć z inflacją, że kamień na kamieniu z gospodarki nie zostanie.
Na koniec jedna pochwała i jedna porada. Chcę pochwalić Radio Classic, którego chętnie słucham, za to, że zmieniło nazwę na Radio Klasyka. Jak by było miło, gdyby w ślad za nim poszli inni, zamieniając na język Mickiewicza tak idiotycznie brzmiące nad Wisłą nazwy, jak Silver Screen Cinemas czy Sadyba Best Mall.
A teraz porada dla redaktora naczelnego "Trybuny", która dużo miejsca poświęciła Kazimierzowi Poznańskiemu, ekonomiście z Seattle. Panie Redaktorze, skoro mędrzec to tak prześwietny, z uniwersytetem amerykańskim związany, więc mądrością przez to samo już ociekający, dlaczego nie zaproponować go przewodniczącemu Millerowi na ministra skarbu w przyszłym rządzie? Jak znam Kazia Poznańskiego (bo to chyba ten sam, sądząc po konterfekcie), na pewno się nie uchyli. Naprawi wyrządzone zło lub jeszcze bardziej zdemaskuje to już wyrządzone i będzie fajnie. Oporów mieć Pan nie powinien, bo osoba prezentowana przez "Trybunę" jako wiarygodna wobec wyborców SLD nie może być niewiarygodna dla Leszka Millera. Przy okazji zrobi Pan test, czy szef SLD umie się poznać na człowieku i jego kwalifikacjach.
Okazuje się, że komisje planowania znikają, rady polityki pieniężnej się pojawiają, a deficyt daru do umiaru trwa. W pierwszej połowie dekady oszczędzający faktycznie dofinansowali kredytobiorców (a jak strasznie brzmiały okrzyki o drogim kredycie), a w drugiej połowie jest odwrotnie: wysokie procenty za oszczędności fundują ciułaczom - niestety, w dużej mierze zagranicznym - ci, którzy wzięli kredyty. To procentowe wahadło odbijające raz w jedną, raz w drugą stronę częściowo też tłumaczy wysoki, lecz gorączkowy wzrost lat 1993-1997 i niższy, bo zduszony procentami, wzrost lat 1999-2001.
Profesor Józefiak mówi, że cel inflacyjny ogłoszony dwa lata temu, a polegający na osiągnięciu w końcu roku 2003 czteroprocentowego wzrostu cen, jest celem umiarkowanym. Był umiarkowany, gdy go ogłaszano, bo dwa lata temu inflacja wynosiła 7 proc. i obniżenie jej do 4 proc. przez pięć lat było zamierzeniem bardzo, może nawet za bardzo umiarkowanym. W połowie 2000 r. inflacja osiągnęła jednak 11 proc., zamieniając łagodny cel w ostry, polegający na zbiciu dynamiki cen z 11 proc. do 4 proc. (prawie trzykrotnie) w ciągu trzech i pół roku.
Profesor Józefiak opisuje teoretyczne zależności gospodarcze. Pisze, że inflacja osłabia skłonność do inwestowania i powoduje drożenie waluty narodowej, gdy jest wyższa od inflacji zagranicznej. Są to prawdy bezwzględne w modelu matematycznym i względne w życiu. Skłonność do inwestowania parę lat temu była o wiele większa, a i inflacja była wtedy wyższa. Złoty nie umacniał się tak bardzo jak dziś, choć różnica między inflacją krajową i zagraniczną była dużo większa. W prowadzeniu polityki gospodarczej trzeba więc brać po uwagę zależności modelowe i komplikacje życiowe. Polityka gospodarcza, także pieniężna, nie jest zadaniem matematycznym, lecz sztuką. A RPP, której celem jest pilnowanie złotego, winna mieć wzgląd na całość układu makroekonomicznego, także na wzrost gospodarczy. W każdym programowaniu jest funkcja celu i warunki ograniczające. Wypowiedzi niektórych członków rady robią zaś czasem wrażenie, jakby gotowa była ona tak walczyć z inflacją, że kamień na kamieniu z gospodarki nie zostanie.
Na koniec jedna pochwała i jedna porada. Chcę pochwalić Radio Classic, którego chętnie słucham, za to, że zmieniło nazwę na Radio Klasyka. Jak by było miło, gdyby w ślad za nim poszli inni, zamieniając na język Mickiewicza tak idiotycznie brzmiące nad Wisłą nazwy, jak Silver Screen Cinemas czy Sadyba Best Mall.
A teraz porada dla redaktora naczelnego "Trybuny", która dużo miejsca poświęciła Kazimierzowi Poznańskiemu, ekonomiście z Seattle. Panie Redaktorze, skoro mędrzec to tak prześwietny, z uniwersytetem amerykańskim związany, więc mądrością przez to samo już ociekający, dlaczego nie zaproponować go przewodniczącemu Millerowi na ministra skarbu w przyszłym rządzie? Jak znam Kazia Poznańskiego (bo to chyba ten sam, sądząc po konterfekcie), na pewno się nie uchyli. Naprawi wyrządzone zło lub jeszcze bardziej zdemaskuje to już wyrządzone i będzie fajnie. Oporów mieć Pan nie powinien, bo osoba prezentowana przez "Trybunę" jako wiarygodna wobec wyborców SLD nie może być niewiarygodna dla Leszka Millera. Przy okazji zrobi Pan test, czy szef SLD umie się poznać na człowieku i jego kwalifikacjach.
Więcej możesz przeczytać w 22/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.