Ochłapy życia, odpryski zwyczajności stały się dla telewidzów ciekawsze od "wysoko przetworzonego" produktu artystycznego
Od lat zastanawiam się, dlaczego konkurs piosenki Eurowizji, który niegdyś rozpalał emocje, odkrywał talenty (m.in. Celine Dion, ABBA) i lansował przeboje, ostatnio stał się tak nudny i pozbawiony rzeczywistej dramaturgii. Czyżby przejadła się sama formuła konkursu? Może w Europie nie ma już zdolnych młodych piosenkarzy? A może to tylko wrażenie, neurotyczna reakcja na nasz chroniczny brak sukcesu na tej imprezie? W tym roku reprezentujący Polskę Piasek został potraktowany lekceważąco przez głosujących za pośrednictwem systemu audiotele Europejczyków i sklasyfikowany na samym dole tabeli. Podobnie zresztą jak wszyscy wcześniejsi nasi reprezentanci oprócz Edyty Górniak, która nie tylko w tej sprawie okazała się na naszej estradzie wyjątkiem.
Coś mi się jednak wydaje, że wcale nie chodzi o zużycie formuły ani brak utalentowanych artystów. Raczej o to, że konkursowe emocje znacznie łatwiej odnajdujemy w czymś.... mniej profesjonalnym, wręcz amatorskim. Może o tym świadczyć ogromny sukces nowego programu TVN "Droga do gwiazd". Profesjonaliści (m.in. prowadzący Zbigniew Wodecki i szefowa jury Ewa Bem) poszukują w nim talentów muzycznych, dając szansę amatorom z całego kraju. Okazuje się, że takie poszukiwania mogą być daleko bardziej emocjonujące niż poszukiwania przeboju podczas konkursu Eurowizji! Bywa, że publiczność w studiu oklaskuje wykonawców na stojąco, a czasem nawet ma łzy w oczach. I telewidzowie też! Bo czują w tym coś realnego, prawdziwego, większego niż konkretna zaśpiewana piosenka. W "Drodze do gwiazd" można zobaczyć kształt marzeń i.... prawdziwą pasję w oczach.
Zwycięstwa bywają nieoczekiwane. Na przykład ostatnio był nim w moich oczach występ pana, który przyjechał z żoną i dwiema córkami bodajże z Olsztyna. Na co dzień jest sprzedawcą w sklepie RTV, ale od lat uświetnia towarzyskie spotkania, śpiewając piosenki. Rodzina jest z niego dumna i wdzięczna za te wszystkie występy. Dlatego zgłosiła go do programu. Patrząc jak nasz bohater wykonuje sławny przebój Jerzego Połomskiego "Cała sala śpiewa z nami", wyobraziłem sobie owe rodzinne popisy. Musi im być z nim naprawdę wesoło - pomyślałem. I nie dziwiłem się łzom, kwiatom od córek i prawdziwej, rozpierającej je dumie z ojca. Udział w programie "Droga do gwiazd" stał się dla niego podziękowaniem za to, że ich życie jest dzięki niemu pogodniejsze. I to mnie zdecydowanie bardziej ciekawi niż występ kolejnej gwiazdki z chórkiem w tle, reprezentującej Grecję czy Estonię na festiwalu Eurowizji.
Mniej więcej dziesięć lat temu byłem jurorem podczas Festiwalu Telewizyjnych Programów Rozrywkowych Złota Róża w Montreux w Szwajcarii. W ciągu kilku dni przejrzeliśmy wówczas większość nowej produkcji ze świata, a potem rozgorzała dyskusja: co nagrodzić? Faworytem był pierwszy odcinek nowej wówczas serii "Mr. Bean" (Jaś Fasola) z Rowanem Atkinsonem w roli tytułowej. Nikt nie przeczył, że to osiągnięcie wybitne, jednak naszą uwagę przykuł wówczas również nowy program amerykańskiej telewizji ABC - "America’s Funniest Home Video", czyli wybór zarejestrowanych domową kamerą śmiesznych wydarzeń z prawdziwego życia, nadsyłanych przez widzów do telewizji. Był naprawdę zabawny: ktoś się przewrócił, komuś w tańcu spadły spodnie, a pod kimś innym zapadła się scena podczas występu. Zresztą znacie państwo ten rodzaj zarejestrowanych amatorską kamerą wydarzeń choćby z polskiego programu "Śmiechu warte". Ale wtedy to była absolutna nowość.
"Jaś Fasola" to program wybitny, amerykański collage domowych przypadków pokazywał nową możliwość w rozwoju telewizji. Kłóciliśmy się zażarcie. Nie będę ukrywał, że głosowałem za taśmami domowymi, bo dostrzegłem w nich możliwość zrobienia nowego ruchu w historii telewizji. Wtedy byłem w mniejszości - Złotą Różę przyznaliśmy jednak "Jasiowi Fasoli" - ale dziś gołym okiem widać, że miałem rację: ochłapy codziennego życia, odpryski zwyczajności stały się dla telewidzów ciekawsze od "wysoko przetworzonego" produktu artystycznego.
Dlatego "Śmiechu warte" wciąż ma tak dużą widownię, dlatego "Droga do gwiazd" jest ciekawsza od festiwalu Eurowizji, a nawet od nowego teledysku Madonny, a najszybciej robiącym dzięki telewizji karierę człowiekiem stał się w ostatnich tygodniach były mieszkaniec domu Wielkiego Brata - Piotr Lato zwany Picią - najbardziej naturalny bohater tego programu, nie starający się stworzyć sobie żadnego image’u. Sympatia, jaką wobec niego odczuwamy, jest trochę projekcją naszych marzeń - sami chcielibyśmy być tak zrelaksowani i skromnie pewni siebie jak on. I może dlatego jego okrzyk: "Wrzućcie na luz!", nagrany zresztą na płycie "Big Brother", stał się najczęściej powtarzanym hasłem u progu tegorocznego lata.
Więcej możesz przeczytać w 22/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.