Gdyby Kaczyńscy byli pięcioraczkami, prawica wygrałaby w cuglach
Opublikowany w ubiegłym tygodniu we "Wprost" ranking polityków szczerze mnie ubawił. Badania tego typu dają oczywiście sporo wiedzy o poglądach społeczeństwa, ale mogą także informować o pokładach bezmyślności i hipokryzji. Widać, że dobrą zabawę miała również redakcja, dając na okładkę sensacyjną wiadomość: "Ranking polityków: Jarosław Kaczyński drugi, Lech Kaczyński szósty!".
Według komentującego wyniki Bogusława Mazura, "respondenci nie do końca odróżniają, który z braci jest kim, i poparli Jarosława, gdyż był wymieniony w ankiecie przed Lechem (z uwagi na porządek alfabetyczny). (...) prawdopodobnie jeden brat zdobywa popularność, a drugi z niej korzysta. Szkoda, że zdobywający, czyli Lech, nie ma jeszcze bliźniaczo aktywnych politycznie braci Alfreda, Alojzego i Antoniego, bo wtedy działacze prawicy obsadziliby pierwsze miejsca rankingu".
Ranking, o którym mowa, przyniósł także parę innych ciekawostek. W odpowiedzi na pytanie: "Kto ma największe zasługi w odzyskaniu wolności?", ujawniło się nasze dobre serce i znaczne poczucie sprawiedliwości. Na pierwszym miejscu znalazł się bezapelacyjnie Lech Wałęsa (66 proc.), wyprzedzając Jana Pawła II (50 proc.) i Tadeusza Mazowieckiego (19 proc.). Czyli jednak pamiętamy Lecha Wałęsę, mimo że wypadł z rankingu największych polityków. Na pytanie: "Jak ważne przy ocenianiu polityka są jego zasługi w odzyskaniu wolności?" prawie połowa z nas odpowiada bez wahania, że są ważne. Jeśli to prawda, jak wytłumaczyć tylko jeden procent poparcia uzyskany przez Lecha Wałęsę w ostatnich wyborach prezydenckich? Wprawdzie zaledwie 14 proc. respondentów uważa te zasługi za bardzo ważne, a 35 proc. za dość ważne, niemniej jednak zdumiewa nikłość wyborczego poparcia dla Wałęsy w zestawieniu z niezwykle wysoką oceną jego wkładu w odzyskanie wolności. Nasuwają się różne wyjaśnienia, z których osobiście popierałbym dwa najbardziej pasujące do wyobrażeń o narodowym charakterze Polaków. Po pierwsze, jako naród w gruncie rzeczy dobroduszny mamy zbiorowy wyrzut sumienia po skrzywdzeniu Lecha Wałęsy w niedawnych wyborach i jesteśmy skłonni wynosić pod niebiosa jego historyczne zasługi. Po drugie zaś, bujamy trochę ankieterów, odpowiadając na pytanie o wagę zasług w odzyskaniu wolności. Deklarujemy, że są ważne, bo tak wypada, a w wyborach i tak zrobimy swoje. Ciekawe są także odpowiedzi na pytanie: "Którą partię byś poparł, gdybyś mógł głosować na więcej niż jedną?". Dla prawie 40 proc. nie ma takiej partii, co może oznaczać albo heroiczną wierność już dokonanemu wyborowi, albo całkowite olewanie polityków i ich zrzeszeń. Być może jest to mieszanina jednego i drugiego, której dokładniej nie da się rozeznać. Prawie połowa ma jednak swoją partię alternatywną, a ranking partii zapasowych układa się nieco inaczej niż w wyborach podstawowych: prowadzi SLD-UP (17 proc.) przed PSL (12 proc. ), PO (11 proc.), UW (5 proc.) i AWS (3 proc.). Z danych tych wynika, że praktycznie nikt na razie nie bierze pod uwagę alternatywnego głosowania na prawicę. Wybór AWS jest poniżej błędu statystycznego, a bracia Kaczyńscy jeszcze nie są notowani. Natomiast dość znaczna część wyborców gotowa jest wesprzeć centrum: Unia Wolności ma znacznie więcej głosów niż w klasyfikacji generalnej, a spore poparcie dla Platformy Obywatelskiej stanowi sygnał, że może się na nią jeszcze w ostatniej chwili zdecydować całkiem dużo ludzi.
Procentowe qui pro quo nastąpiło w kwestii braci Kaczyńskich. Jeżeli całość poparcia dla bliźniaków przyjąć za 100 proc., to większym bratem w oczach wyborców jest Jarosław, stanowiący 54 proc. całości, a mniejszym Lech, bo ma tylko 46 proc. Być może brat niesłusznie uznany za mniejszego powinien zlecić odrębne badania mające ustalić, który z nich naprawdę jest bardziej popularny.
Tak czy inaczej szkoda, że bracia nie są pięcioraczkami, bo wtedy prawica wygrałaby w cuglach, a na czele rankingu polityków byliby ci z nich, którzy mieliby najlepsze imiona: nie żaden Alfred, Alojzy czy Antoni - jak chce redaktor Mazur - ale na przykład Aaron, Abel, Abraham, Achilles, Adam, Adolf lub Adonis.
Według komentującego wyniki Bogusława Mazura, "respondenci nie do końca odróżniają, który z braci jest kim, i poparli Jarosława, gdyż był wymieniony w ankiecie przed Lechem (z uwagi na porządek alfabetyczny). (...) prawdopodobnie jeden brat zdobywa popularność, a drugi z niej korzysta. Szkoda, że zdobywający, czyli Lech, nie ma jeszcze bliźniaczo aktywnych politycznie braci Alfreda, Alojzego i Antoniego, bo wtedy działacze prawicy obsadziliby pierwsze miejsca rankingu".
Ranking, o którym mowa, przyniósł także parę innych ciekawostek. W odpowiedzi na pytanie: "Kto ma największe zasługi w odzyskaniu wolności?", ujawniło się nasze dobre serce i znaczne poczucie sprawiedliwości. Na pierwszym miejscu znalazł się bezapelacyjnie Lech Wałęsa (66 proc.), wyprzedzając Jana Pawła II (50 proc.) i Tadeusza Mazowieckiego (19 proc.). Czyli jednak pamiętamy Lecha Wałęsę, mimo że wypadł z rankingu największych polityków. Na pytanie: "Jak ważne przy ocenianiu polityka są jego zasługi w odzyskaniu wolności?" prawie połowa z nas odpowiada bez wahania, że są ważne. Jeśli to prawda, jak wytłumaczyć tylko jeden procent poparcia uzyskany przez Lecha Wałęsę w ostatnich wyborach prezydenckich? Wprawdzie zaledwie 14 proc. respondentów uważa te zasługi za bardzo ważne, a 35 proc. za dość ważne, niemniej jednak zdumiewa nikłość wyborczego poparcia dla Wałęsy w zestawieniu z niezwykle wysoką oceną jego wkładu w odzyskanie wolności. Nasuwają się różne wyjaśnienia, z których osobiście popierałbym dwa najbardziej pasujące do wyobrażeń o narodowym charakterze Polaków. Po pierwsze, jako naród w gruncie rzeczy dobroduszny mamy zbiorowy wyrzut sumienia po skrzywdzeniu Lecha Wałęsy w niedawnych wyborach i jesteśmy skłonni wynosić pod niebiosa jego historyczne zasługi. Po drugie zaś, bujamy trochę ankieterów, odpowiadając na pytanie o wagę zasług w odzyskaniu wolności. Deklarujemy, że są ważne, bo tak wypada, a w wyborach i tak zrobimy swoje. Ciekawe są także odpowiedzi na pytanie: "Którą partię byś poparł, gdybyś mógł głosować na więcej niż jedną?". Dla prawie 40 proc. nie ma takiej partii, co może oznaczać albo heroiczną wierność już dokonanemu wyborowi, albo całkowite olewanie polityków i ich zrzeszeń. Być może jest to mieszanina jednego i drugiego, której dokładniej nie da się rozeznać. Prawie połowa ma jednak swoją partię alternatywną, a ranking partii zapasowych układa się nieco inaczej niż w wyborach podstawowych: prowadzi SLD-UP (17 proc.) przed PSL (12 proc. ), PO (11 proc.), UW (5 proc.) i AWS (3 proc.). Z danych tych wynika, że praktycznie nikt na razie nie bierze pod uwagę alternatywnego głosowania na prawicę. Wybór AWS jest poniżej błędu statystycznego, a bracia Kaczyńscy jeszcze nie są notowani. Natomiast dość znaczna część wyborców gotowa jest wesprzeć centrum: Unia Wolności ma znacznie więcej głosów niż w klasyfikacji generalnej, a spore poparcie dla Platformy Obywatelskiej stanowi sygnał, że może się na nią jeszcze w ostatniej chwili zdecydować całkiem dużo ludzi.
Procentowe qui pro quo nastąpiło w kwestii braci Kaczyńskich. Jeżeli całość poparcia dla bliźniaków przyjąć za 100 proc., to większym bratem w oczach wyborców jest Jarosław, stanowiący 54 proc. całości, a mniejszym Lech, bo ma tylko 46 proc. Być może brat niesłusznie uznany za mniejszego powinien zlecić odrębne badania mające ustalić, który z nich naprawdę jest bardziej popularny.
Tak czy inaczej szkoda, że bracia nie są pięcioraczkami, bo wtedy prawica wygrałaby w cuglach, a na czele rankingu polityków byliby ci z nich, którzy mieliby najlepsze imiona: nie żaden Alfred, Alojzy czy Antoni - jak chce redaktor Mazur - ale na przykład Aaron, Abel, Abraham, Achilles, Adam, Adolf lub Adonis.
Więcej możesz przeczytać w 22/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.