Z prestiżem generalicji dzieje się coś niedobrego. Coraz więcej generałów zdradza oblicze ludzi nadspodziewanie malutkich
Przez całe wieki generałowie uchodzili za grupę osób starannie wyselekcjonowanych i odznaczających się wyjątkowymi zaletami nie tylko wojskowymi. Uważani byli za posągowe postacie stanowiące dla młodych - zwłaszcza w wojsku - wzór cnót życiowych i moralnych, a szczególnie honoru. Nawet w odniesieniu do III Rzeszy zdarzało się słyszeć tezy o godnej respektu generalicji, w głębi ducha gardzącej nazistami, chociaż skądinąd wiadomo, że objęcie władzy przez nazistów wzmocniło m.in. kastę wojskową i obie strony świadczyły sobie znaczące usługi. Obecnie kwestionuje się jednak nie takie autorytety jak generałowie III Rzeszy i można odnieść wrażenie, że z prestiżem generalicji w ogóle dzieje się coś niedobrego. Co gorsza, przyczynia się do tego coraz więcej generałów, ukazując publicznie oblicze ludzi nadspodziewanie malutkich.
Pisałem niedawno o zdumiewającym przypadku generała Aussaresses’a, który z dumą opowiada o tym, jak ku chwale ojczyzny przypiekał prądem genitalia schwytanych podczas wojny w Algierii miejscowych obywateli. Wydaje się przy tym zupełnie niezdolny do zrozumienia, że nawet jeśli przyjąć, iż w rozjuszeniu wojennym ludziom zdarza się popełniać rozmaite okropności, to jednak po czterdziestu latach byłby już czas na krytyczną refleksję na ten temat. Rozczarowanie możliwościami intelektualnymi i moralnymi generała Aussaresses’a znalazło jednak rychło rekompensatę w formie wywołanego przez niego narodowego rachunku sumienia. Polega on na razie na uwalnianiu tłumionych do tej pory wspomnień, pozbywaniu się strachu przed mówieniem o tym, czego było się świadkiem i uczestnikiem, a także na wstępnym określaniu stanowisk wobec przywoływanych faktów.
Słychać również generałów - przeważnie, rzecz jasna, emerytowanych. Czy stać ich na bardziej krytyczną refleksję niż pana Aussaresses’a? No, powiedzmy, trochę bardziej. Na razie wysiłek wspomnieniowy koncentruje się na obronie wizerunku własnej grupy zawodowej. Podstawowa linia obrony opiera się na tezie, że nie ma czystej wojny. Z tezą tą wypada się zgodzić. Jest to nawet bardziej konstatacja stanu rzeczywistego niż teza. Istotnie wiadomo, że podczas wojen ludzka głupota i upodlenie mają skłonność do sięgania najbardziej wklęsłych okolic dna. Generałowie mogliby jednak stawiać sobie nie tylko pytanie, czy wojna jest czysta, ale także czy mogłaby być czystsza i czy zdarzały się wyjątki od wspomnianej przez nich reguły.
W drugiej linii okopów pamięci siedzą ci, którzy powiadają: "To nie tylko my robiliśmy takie rzeczy - nasi przeciwnicy także, więc niech oni też się tłumaczą". Jeden z generałów posunął się nawet do zarzucenia Algierczykom prowadzenia wojny metodami niewojskowymi, bo uciekali się do zamachów terrorystycznych i partyzantki, w tym również miejskiej. Na razie tylko całkiem cywilny senator (w telewizji) i były szeregowy rekrut (w "Le Monde") przyznali, że Francja prowadziła w Algierii wojnę kolonialną ze znacznie słabszym militarnie przeciwnikiem i występowała tam jako okupant, więc miało to pewien wpływ również na charakter prowadzonej walki. To, że w sferze emocjonalnej Francuzi traktowali Algierię jako część swojego kraju, bo wielu z nich się tam urodziło, to już jakby ich problem prywatny. Prawdziwie dramatyczny, ale prywatny.
Wreszcie trzecia linia umocnień zasadza się na twierdzeniach typu "to nie my, to inni". To nie "normalne" wojsko, tylko jednostki specjalne. To nie wojsko jest winne, lecz politycy, którzy zachęcali je do zbrodni, wzywając do "utrzymania porządku za wszelką cenę", a potem je kryli. Wkład do tego nurtu myśli wojskowej wnoszą zresztą nie tylko generałowie francuscy. W relacji "Libération" z otwarcia procesu w sprawie "sprawstwa kierowniczego" strzelania do robotników na wybrzeżu w 1970 r. czytamy: "Emerytowany generał Tadeusz Szaciłło tłumaczył, że trzeba przestać ciągać Jaruzelskiego po sądach. O wszystkim decydował komitet centralny partii, więc to Władysław Gomułka jest odpowiedzialny".
Generał Szaciłło ma rację, że w 1970 r. o wszystkim decydował Komitet Centralny PZPR, a główna odpowiedzialność za podejmowane decyzje spadała na jego I sekretarza Władysława Gomułkę. Zapomina jednak dodać, że gen. Wojciech Jaruzelski był wówczas nie tylko ministrem obrony, ale także członkiem najwyższej instancji tegoż komitetu - biura politycznego, które decydowało o wszystkim razem z Gomułką. Łatwo zrozumieć pokusę zwalenia wszystkiego na Gomułkę, ponieważ on już nie żyje. Czy to jest jednak w prawdziwie męskim i oficerskim stylu? Można by podyskutować. Czuję, że nie od rzeczy byłoby zorganizować polsko-francuskie seminarium dyskusyjne emerytowanych generałów. Taka próba generalska przed generalnym przebudzeniem.
Pisałem niedawno o zdumiewającym przypadku generała Aussaresses’a, który z dumą opowiada o tym, jak ku chwale ojczyzny przypiekał prądem genitalia schwytanych podczas wojny w Algierii miejscowych obywateli. Wydaje się przy tym zupełnie niezdolny do zrozumienia, że nawet jeśli przyjąć, iż w rozjuszeniu wojennym ludziom zdarza się popełniać rozmaite okropności, to jednak po czterdziestu latach byłby już czas na krytyczną refleksję na ten temat. Rozczarowanie możliwościami intelektualnymi i moralnymi generała Aussaresses’a znalazło jednak rychło rekompensatę w formie wywołanego przez niego narodowego rachunku sumienia. Polega on na razie na uwalnianiu tłumionych do tej pory wspomnień, pozbywaniu się strachu przed mówieniem o tym, czego było się świadkiem i uczestnikiem, a także na wstępnym określaniu stanowisk wobec przywoływanych faktów.
Słychać również generałów - przeważnie, rzecz jasna, emerytowanych. Czy stać ich na bardziej krytyczną refleksję niż pana Aussaresses’a? No, powiedzmy, trochę bardziej. Na razie wysiłek wspomnieniowy koncentruje się na obronie wizerunku własnej grupy zawodowej. Podstawowa linia obrony opiera się na tezie, że nie ma czystej wojny. Z tezą tą wypada się zgodzić. Jest to nawet bardziej konstatacja stanu rzeczywistego niż teza. Istotnie wiadomo, że podczas wojen ludzka głupota i upodlenie mają skłonność do sięgania najbardziej wklęsłych okolic dna. Generałowie mogliby jednak stawiać sobie nie tylko pytanie, czy wojna jest czysta, ale także czy mogłaby być czystsza i czy zdarzały się wyjątki od wspomnianej przez nich reguły.
W drugiej linii okopów pamięci siedzą ci, którzy powiadają: "To nie tylko my robiliśmy takie rzeczy - nasi przeciwnicy także, więc niech oni też się tłumaczą". Jeden z generałów posunął się nawet do zarzucenia Algierczykom prowadzenia wojny metodami niewojskowymi, bo uciekali się do zamachów terrorystycznych i partyzantki, w tym również miejskiej. Na razie tylko całkiem cywilny senator (w telewizji) i były szeregowy rekrut (w "Le Monde") przyznali, że Francja prowadziła w Algierii wojnę kolonialną ze znacznie słabszym militarnie przeciwnikiem i występowała tam jako okupant, więc miało to pewien wpływ również na charakter prowadzonej walki. To, że w sferze emocjonalnej Francuzi traktowali Algierię jako część swojego kraju, bo wielu z nich się tam urodziło, to już jakby ich problem prywatny. Prawdziwie dramatyczny, ale prywatny.
Wreszcie trzecia linia umocnień zasadza się na twierdzeniach typu "to nie my, to inni". To nie "normalne" wojsko, tylko jednostki specjalne. To nie wojsko jest winne, lecz politycy, którzy zachęcali je do zbrodni, wzywając do "utrzymania porządku za wszelką cenę", a potem je kryli. Wkład do tego nurtu myśli wojskowej wnoszą zresztą nie tylko generałowie francuscy. W relacji "Libération" z otwarcia procesu w sprawie "sprawstwa kierowniczego" strzelania do robotników na wybrzeżu w 1970 r. czytamy: "Emerytowany generał Tadeusz Szaciłło tłumaczył, że trzeba przestać ciągać Jaruzelskiego po sądach. O wszystkim decydował komitet centralny partii, więc to Władysław Gomułka jest odpowiedzialny".
Generał Szaciłło ma rację, że w 1970 r. o wszystkim decydował Komitet Centralny PZPR, a główna odpowiedzialność za podejmowane decyzje spadała na jego I sekretarza Władysława Gomułkę. Zapomina jednak dodać, że gen. Wojciech Jaruzelski był wówczas nie tylko ministrem obrony, ale także członkiem najwyższej instancji tegoż komitetu - biura politycznego, które decydowało o wszystkim razem z Gomułką. Łatwo zrozumieć pokusę zwalenia wszystkiego na Gomułkę, ponieważ on już nie żyje. Czy to jest jednak w prawdziwie męskim i oficerskim stylu? Można by podyskutować. Czuję, że nie od rzeczy byłoby zorganizować polsko-francuskie seminarium dyskusyjne emerytowanych generałów. Taka próba generalska przed generalnym przebudzeniem.
Więcej możesz przeczytać w 22/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.