Charakter narodowy zapisany jest w języku. Pragmatyzm Brytyjczyków i Amerykanów odzwierciedla się w języku angielskim, a przywiązanie do dyscypliny i żelaznej logiki znajdziemy w języku niemieckim. Gdyby psycholog językowy pochylił się nad językiem polskim, z pewnością nie znalazłby w nim cienia pragmatyzmu, nie mówiąc już o logice czy innych cechach określających typowy instrument komunikacji. Irracjonalizm naszych zachowań odzwierciedla się w języku i w obronie tej irracjonalności - niestety - jesteśmy w stanie walczyć do ostatniej kropli krwi.
Gdyby nasi posłowie, twórcy ustawy o języku polskim, mieli wpływ na rozwój cywilizacji europejskiej, do dzisiaj używalibyśmy cyfr rzymskich. Cyfry arabskie zostałyby odrzucone jako twór obcy kulturowo, a może i religijnie. Mieliśmy wielkie szczęście, że ta ustawa nie działa wstecz. Jak wyglądałaby współczesna matematyka oparta na cyfrach rzymskich? A notowania z giełdy? Nie mówiąc już o prostych rachunkach domowych. Bóg nas strzegł, choć zdrzemnął się 7 października 1999 r. i nie powstrzymał polskich parlamentarzystów przed zalegalizowaniem eutanazji języka polskiego. Na szczęście dla nas niewielki jest wpływ ustawodawców na żywy język polski, który obroni się sam przed przyjaciółmi z Sejmu oraz wszelkiej maści purystami językowymi.
Autorzy tematu okładkowego proponują odejście od myślenia defensywnego, czyli przeprowadzenie głębokiej reformy języka polskiego. Celem tej reformy jest spowodowanie, by polszczyzna stała się funkcjonalnym instrumentem komunikacji. Jeśli tego nie zrobimy, zrobią to za nas inne języki i kultury. I nic takiego wielkiego się nie stanie - poza tym, że stracimy nieco czasu na obronę absurdów językowych, których nie da się obronić. A jak będzie wyglądał czas przyszły języka polskiego, można zobaczyć, analizując teksty naszych internautów.
Gdyby twórcy samochodów z taką determinacją bronili swoich konstrukcji jak nasi posłowie, do dzisiaj mielibyśmy automobile uruchamiane za pomocą korby. Rozrusznik jako obcy kulturowo, nieludzki element układu napędowego byłby zakazany. Jak znam moich rodaków, wszyscy popieraliby konsekwentnie używanie korby i każdy pod siedzeniem miałby rozrusznik. W gospodarce oraz w innych dziedzinach życia kończy się czas korby, choć przyzwyczailiśmy się do ręcznego nakręcania ekonomii, o czym pisze Michał Zieliński ("Minister prognoz i błędów"). Język mamy niekiedy nielogiczny i to da się przeżyć, ale co zrobić z brakiem logiki finansów państwa. Jeśli Michał Zieliński nie jest w stanie zrozumieć zawiłości finansowych budżetu, to znaczy, że pozostaje nam tylko Duch Święty. Więcej nadziei mogą mieć klienci firm ubezpieczeniowych, którzy - jak wskazuje Jacek Czarnecki, autor "Polis na złudzenia" - płacą w wielu wypadkach dobrowolny podatek od wiary w bezpieczną i zasobną przyszłość. Jeśli w najbliższym czasie uda im się ubezpieczyć od ubezpieczenia na życie, być może ocalą swoje złudzenia.
Czas pożegnać się z korbą, choć anachroniczna tradycja nie pozwala się z nią rozstać. "Cena chowania głowy w piasek okazuje się zawsze wysoka, bo realia są twarde" - ostrzega prof. Wacław Wilczyński ("Realia i mity"). "Przy tak niskiej stopie inwestycji, przy tak wysokich aspiracjach socjalno-konsumpcyjnych, przy kiepskim etosie pracy i niskiej wydajności nie powstaną nowe miejsca pracy dla wyżu demograficznego lat 80. Bezrobocie będzie rosło i nie będzie to nic dziwnego. Chyba że wrócimy do socjalizmu, zastąpimy pracę zatrudnieniem i damy każdemu po równo. Tyle że taka droga wiedzie na Kubę i do Korei Północnej". Tę przestrogę prof. Wilczyńskiego dedykuję wszystkim politykom startującym w jesiennych wyborach do Sejmu.
Gdyby nasi posłowie, twórcy ustawy o języku polskim, mieli wpływ na rozwój cywilizacji europejskiej, do dzisiaj używalibyśmy cyfr rzymskich. Cyfry arabskie zostałyby odrzucone jako twór obcy kulturowo, a może i religijnie. Mieliśmy wielkie szczęście, że ta ustawa nie działa wstecz. Jak wyglądałaby współczesna matematyka oparta na cyfrach rzymskich? A notowania z giełdy? Nie mówiąc już o prostych rachunkach domowych. Bóg nas strzegł, choć zdrzemnął się 7 października 1999 r. i nie powstrzymał polskich parlamentarzystów przed zalegalizowaniem eutanazji języka polskiego. Na szczęście dla nas niewielki jest wpływ ustawodawców na żywy język polski, który obroni się sam przed przyjaciółmi z Sejmu oraz wszelkiej maści purystami językowymi.
Autorzy tematu okładkowego proponują odejście od myślenia defensywnego, czyli przeprowadzenie głębokiej reformy języka polskiego. Celem tej reformy jest spowodowanie, by polszczyzna stała się funkcjonalnym instrumentem komunikacji. Jeśli tego nie zrobimy, zrobią to za nas inne języki i kultury. I nic takiego wielkiego się nie stanie - poza tym, że stracimy nieco czasu na obronę absurdów językowych, których nie da się obronić. A jak będzie wyglądał czas przyszły języka polskiego, można zobaczyć, analizując teksty naszych internautów.
Gdyby twórcy samochodów z taką determinacją bronili swoich konstrukcji jak nasi posłowie, do dzisiaj mielibyśmy automobile uruchamiane za pomocą korby. Rozrusznik jako obcy kulturowo, nieludzki element układu napędowego byłby zakazany. Jak znam moich rodaków, wszyscy popieraliby konsekwentnie używanie korby i każdy pod siedzeniem miałby rozrusznik. W gospodarce oraz w innych dziedzinach życia kończy się czas korby, choć przyzwyczailiśmy się do ręcznego nakręcania ekonomii, o czym pisze Michał Zieliński ("Minister prognoz i błędów"). Język mamy niekiedy nielogiczny i to da się przeżyć, ale co zrobić z brakiem logiki finansów państwa. Jeśli Michał Zieliński nie jest w stanie zrozumieć zawiłości finansowych budżetu, to znaczy, że pozostaje nam tylko Duch Święty. Więcej nadziei mogą mieć klienci firm ubezpieczeniowych, którzy - jak wskazuje Jacek Czarnecki, autor "Polis na złudzenia" - płacą w wielu wypadkach dobrowolny podatek od wiary w bezpieczną i zasobną przyszłość. Jeśli w najbliższym czasie uda im się ubezpieczyć od ubezpieczenia na życie, być może ocalą swoje złudzenia.
Czas pożegnać się z korbą, choć anachroniczna tradycja nie pozwala się z nią rozstać. "Cena chowania głowy w piasek okazuje się zawsze wysoka, bo realia są twarde" - ostrzega prof. Wacław Wilczyński ("Realia i mity"). "Przy tak niskiej stopie inwestycji, przy tak wysokich aspiracjach socjalno-konsumpcyjnych, przy kiepskim etosie pracy i niskiej wydajności nie powstaną nowe miejsca pracy dla wyżu demograficznego lat 80. Bezrobocie będzie rosło i nie będzie to nic dziwnego. Chyba że wrócimy do socjalizmu, zastąpimy pracę zatrudnieniem i damy każdemu po równo. Tyle że taka droga wiedzie na Kubę i do Korei Północnej". Tę przestrogę prof. Wilczyńskiego dedykuję wszystkim politykom startującym w jesiennych wyborach do Sejmu.
Więcej możesz przeczytać w 23/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.