Kiedy kobieta ma głęboki dekolt lub śmiałe rozcięcie sukni, owe atrakcyjne okolice aż się roją od męskich żurawi zapuszczanych w nie ze wszystkich stron i usiłujących przeniknąć choćby milimetr głębiej. Czyli bliżej swojej "domyślnej lokalizacji". Kiedy ta sama dama pokaże się po prostu w szortach lub na plaży w kostiumie, odsłania przecież znacznie więcej, a zagęszczenie żurawi jakoś maleje. W każdym razie zdradzają dużo mniej emocji. Zawodowa striptizerka zaś, czyniąca swoje z mniej lub bardziej skrywanym znudzeniem, budzi obecnie już tylko mizerne zainteresowanie. Bo robi to po to, żeby ją oglądać.
I oto nasza domowa striptizerka telewizja, prześledziwszy wyżej opisane zjawisko, postanowiła je wykorzystać. Wyeksploatowała już bowiem do cna wszystkie sposoby pokazywania swych więdnących wdzięków, więc teraz stawia na naszą naturalną skłonność do przedkładania podglądania nad pospolite oglądanie. A nas ostatnio faktycznie bardziej interesuje oglądanie czegoś, co nie dzieje się wyłącznie po to, żebyśmy to oglądali.
Dobrze jeszcze, jeśli owocuje to renesansem dobrego reportażu czy filmu dokumentalnego. Gorzej, gdy pojawiają się pomysły w rodzaju "Big Brother" rodem z Orwella. U Orwella w "Roku 1984" telewizja sięgnęła absurdu. W roku 1999 absurd sięgnął telewizji. Kamery są wszędzie i podglądają każdą czynność! A podglądaczom to się bardzo podoba. I podglądalność rośnie. A wszystko w imię wolności! Jak mówił pan Zagłoba: "Ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni".
No dobrze, na razie dotyczy to tylko niewielkiego terenu i zamkniętych na nim ochotników. Ale pamiętajmy, że od ochotników zaczynał się każdy totalitaryzm. I każdy na początku zaspokajał jakąś naturalną skłonność. A oprócz naturalnej skłonności do podglądania istnieje także na przykład naturalna skłonność do zabraniania. Naturalna przynajmniej dla naszych dzielnych parlamentarzystów, którzy także przemyśleli opisane na wstępie zjawisko i postanowili zabronić nam oglądania. No bo tak: skoro wolność oglądania prowadzi do spadku zainteresowania, a zainteresowanie idzie w kierunku podglądania, to należy oglądanie poprzez jego zabranianie przekształcić w podglądanie, żeby wzmóc zainteresowanie.
Trzeba przyznać, że jest to dość chytre rozwiązanie jak na proste umysły naszych prorodzinnych parlamentarzystów. Ale w końcu dla nich im więcej dzieci, tym lepiej. Bo dzieciom łatwiej jest zabraniać. A to, co naprawdę powinny wiedzieć, niechaj podglądają na ekranie. W kształcie dziurki od klucza.
I oto nasza domowa striptizerka telewizja, prześledziwszy wyżej opisane zjawisko, postanowiła je wykorzystać. Wyeksploatowała już bowiem do cna wszystkie sposoby pokazywania swych więdnących wdzięków, więc teraz stawia na naszą naturalną skłonność do przedkładania podglądania nad pospolite oglądanie. A nas ostatnio faktycznie bardziej interesuje oglądanie czegoś, co nie dzieje się wyłącznie po to, żebyśmy to oglądali.
Dobrze jeszcze, jeśli owocuje to renesansem dobrego reportażu czy filmu dokumentalnego. Gorzej, gdy pojawiają się pomysły w rodzaju "Big Brother" rodem z Orwella. U Orwella w "Roku 1984" telewizja sięgnęła absurdu. W roku 1999 absurd sięgnął telewizji. Kamery są wszędzie i podglądają każdą czynność! A podglądaczom to się bardzo podoba. I podglądalność rośnie. A wszystko w imię wolności! Jak mówił pan Zagłoba: "Ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni".
No dobrze, na razie dotyczy to tylko niewielkiego terenu i zamkniętych na nim ochotników. Ale pamiętajmy, że od ochotników zaczynał się każdy totalitaryzm. I każdy na początku zaspokajał jakąś naturalną skłonność. A oprócz naturalnej skłonności do podglądania istnieje także na przykład naturalna skłonność do zabraniania. Naturalna przynajmniej dla naszych dzielnych parlamentarzystów, którzy także przemyśleli opisane na wstępie zjawisko i postanowili zabronić nam oglądania. No bo tak: skoro wolność oglądania prowadzi do spadku zainteresowania, a zainteresowanie idzie w kierunku podglądania, to należy oglądanie poprzez jego zabranianie przekształcić w podglądanie, żeby wzmóc zainteresowanie.
Trzeba przyznać, że jest to dość chytre rozwiązanie jak na proste umysły naszych prorodzinnych parlamentarzystów. Ale w końcu dla nich im więcej dzieci, tym lepiej. Bo dzieciom łatwiej jest zabraniać. A to, co naprawdę powinny wiedzieć, niechaj podglądają na ekranie. W kształcie dziurki od klucza.
Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.