Na warszawskie banki napadał gang złożony z licencjonowanych pracowników agencji ochrony
O ddział VIII PBK przy ul. Jasnej w Warszawie wybrali dlatego, że w kasie banku było 10 mln zł. Kiedy na początku marca tego roku weszli do stołecznej filii Kredyt Banku przy ul. Żelaznej, byli przekonani, że w sejfie znajdą 3 mln zł, a nie 30 tys. zł (informator pomylił filię, w której miała być taka suma). Do banku przy ul. Żelaznej weszli w piątek 2 marca około 20.00, a nie dopiero następnego dnia - jak twierdziła policja. W pomieszczeniach oddziału PBK przy ul. Jasnej byli w niedzielę 3 czerwca przed południem, a nie dopiero późnym wieczorem, kiedy to zostali schwytani. Na policję nie zadzwonił przypadkowy przechodzień, lecz policyjny informator. Oba napady nie są dziełem tych samych osób, ale tej samej grupy przestępczej. Gang liczy około 20 osób - obecnych i byłych pracowników różnych agencji ochrony, w tym byłych funkcjonariuszy milicji i SB. Od dwóch lat co kilka miesięcy celowo przenosili się oni do różnych agencji ochrony, by nawiązać odpowiednie kontakty i poznać system pracy w poszczególnych firmach ochroniarskich.
- W sprawie napadu na filię Kredyt Banku nie udzielamy żadnych informacji. W sprawie napadu na oddział PBK przy Jasnej mogę powiedzieć tylko tyle, że pięciu osobom postawiono zarzut rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia - to oficjalne stanowisko Prokuratury Okręgowej w Warszawie, przekazane przez Małgorzatę Dukiewicz, rzecznika prasowego. Na pytanie, czy oba napady coś łączy, rzecznik odpowiedziała: "Bez komentarza".
Z zimną krwią
Mimo ścisłego embarga informacyjnego, udało nam się ustalić prawdopodobny przebieg wydarzeń. Gdy późnym wieczorem w niedzielę 3 czerwca bank na ul. Jasnej otoczyli policjanci, bandyci nie zabrali się jeszcze nawet do otwierania sejfu: mieli to robić po północy za pomocą sprzętu przywiezionego kradzionym chryslerem voyagerem (piły do metalu, szlifierki, palniki acetylenowe, wiertarki, podnośniki hydrauliczne). Przez kilkanaście wcześniejszych godzin przestępcy sprawdzali (mając do dyspozycji profesjonalny skaner), jakie sygnały wychodzą na zewnątrz przy próbie otwierania sejfu bądź wyłączania systemu alarmowego. Jeden z ochroniarzy współpracował z gangiem, drugiego odurzono narkotykami, nie był więc świadom tego, co się dzieje. Cała akcja miała się skończyć około piątej rano. Po 23.00 policyjny informator dowiedział się, że w banku przebywa kilka osób w strojach ochroniarzy. Sprawdził tę informację, po czym zawiadomił oficera dyżurnego komendy stołecznej. Sygnału od policyjnego informatora nie zlekceważono. Bandyci nie zdecydowali się na stawienie oporu grupie antyterrorystycznej, która otoczyła bank. Zatrzymano Adama K., Włodzimierza J., Leszka B., Janusza C. i Tomasza J.
Do filii przy ul. Żelaznej bandyci trafili przez pomyłkę - spodziewane 3 mln zł znajdowały się w innym oddziale Kredyt Banku. Gdy w sejfie nie znaleźli oczekiwanego łupu, doszli do wniosku, że pieniądze gdzieś ukryto. Dlatego do rana czekali na pracownice banku, chcąc najpierw użyć perswazji (legitymując się jako pracownicy agencji ochrony), a potem zmusić je do wskazania miejsca ukrycia pieniędzy. Kasjerki nie miały pojęcia, o co napastnikom chodzi. Nie zostawili ich potem przy życiu (strzelali w tył głowy z pistoletów z tłumikami), bo widziały stroje i dokumenty agencji ochrony. Bandyci znali rozkład pomieszczeń, system alarmowy, wiedzieli, gdzie znajdują się urządzenia rejestrujące obraz z kamer zamontowanych w banku.
Pierwsza akcja
Grupa zaczęła swoją przestępczą działalność w ubiegłym roku. 6 września 2000 r. napadli na oddział Banku Gospodarki Żywnościowej we Włochach, rabując 169 tys. zł. Wtedy działali jednak w inny sposób: weszli do banku w godzinach otwarcia i przebywali w nim przez zaledwie kilka minut. Mimo że kasjerka uruchomiła system alarmowy, sprawcy zdążyli uciec. Wszyscy czterej byli zawodowymi ochroniarzami, dwaj pracowali w agencji strzegącej filii BGŻ we Włochach. Po dwóch dniach cała czwórka została schwytana przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego (aresztowano Leszka O., Grzegorza Sz., Dariusza O., Arkadiusza R.). Bossowie grupy stwierdzili wówczas, że taka metoda działania jest nieskuteczna. Dlatego przez kilka miesięcy zbierali informacje, nawiązywali kontakty, przygotowywali nowe metody działania. Podczas dwóch kolejnych napadów w Warszawie do banku wchodzili już w strojach ochroniarzy - na kontrolę systemu zabezpieczeń. Wchodzili wtedy, gdy ich człowiek miał dyżur w centrali firmy i mógł potwierdzić zlecone zadanie. Zatrzymani we Włochach i Warszawie ochroniarze najprawdopodobniej nie wiedzą, kto kieruje gangiem. Przed planowanymi akcjami kontaktowali się z nimi pośrednicy. Z naszego śledztwa wynika, że mózgiem grupy może być były wysoki oficer milicji i policji, kilka lat temu pracujący w agencji PBK Ochrona.
O tym, że agencje ochrony mogą być przykrywką dla pospolitych bandytów, UOP, policyjne wydziały ds. przestępczości zorganizowanej oraz Najwyższa Izba Kontroli alarmowały od dawna. Pracownicy agencji byli przyłapywani podczas napadów rabunkowych, dokonywali rozbojów, włamań, kradzieży, pobić, bezprawnie ściągali długi. Te przestępstwa nie dziwią, jeśli zważyć, że w agencjach ochrony pracowało ponad 200 tys. osób - legalnie uzbrojonych w 8 tys. sztuk broni krótkiej i ponad 60 tys. sztuk broni gazowej. Kontrolerzy NIK ujawnili jednak, że ochroniarze posługiwali się też nielegalną bronią, w tym maszynową, bezprawnie wykorzystywali aparaturę podsłuchową i inny sprzęt specjalny.
Gang z licencją
W ubiegłym roku przeprowadzono weryfikację tej branży (na podstawie ustawy o ochronie mienia i osób z 27 marca 1998 r.): ochroniarze musieli przejść egzaminy, by uzyskać licencję. Dotychczas egzaminy pomyślnie przeszło około 60 tys. osób.
Działalność gangu napadającego na banki świadczy jednak o tym, że weryfikacja niewiele dała. Gang jest najprawdopodobniej tylko cząstką przestępczej machiny stworzonej przez byłych funkcjonariuszy aparatu przymusu PRL pod przykrywką agencji ochrony. Ostatnio - wedle naszych informacji - na wielką skalę (w grę wchodzą dziesiątki milionów złotych) inwestują one w nieruchomości.
- W sprawie napadu na filię Kredyt Banku nie udzielamy żadnych informacji. W sprawie napadu na oddział PBK przy Jasnej mogę powiedzieć tylko tyle, że pięciu osobom postawiono zarzut rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia - to oficjalne stanowisko Prokuratury Okręgowej w Warszawie, przekazane przez Małgorzatę Dukiewicz, rzecznika prasowego. Na pytanie, czy oba napady coś łączy, rzecznik odpowiedziała: "Bez komentarza".
Z zimną krwią
Mimo ścisłego embarga informacyjnego, udało nam się ustalić prawdopodobny przebieg wydarzeń. Gdy późnym wieczorem w niedzielę 3 czerwca bank na ul. Jasnej otoczyli policjanci, bandyci nie zabrali się jeszcze nawet do otwierania sejfu: mieli to robić po północy za pomocą sprzętu przywiezionego kradzionym chryslerem voyagerem (piły do metalu, szlifierki, palniki acetylenowe, wiertarki, podnośniki hydrauliczne). Przez kilkanaście wcześniejszych godzin przestępcy sprawdzali (mając do dyspozycji profesjonalny skaner), jakie sygnały wychodzą na zewnątrz przy próbie otwierania sejfu bądź wyłączania systemu alarmowego. Jeden z ochroniarzy współpracował z gangiem, drugiego odurzono narkotykami, nie był więc świadom tego, co się dzieje. Cała akcja miała się skończyć około piątej rano. Po 23.00 policyjny informator dowiedział się, że w banku przebywa kilka osób w strojach ochroniarzy. Sprawdził tę informację, po czym zawiadomił oficera dyżurnego komendy stołecznej. Sygnału od policyjnego informatora nie zlekceważono. Bandyci nie zdecydowali się na stawienie oporu grupie antyterrorystycznej, która otoczyła bank. Zatrzymano Adama K., Włodzimierza J., Leszka B., Janusza C. i Tomasza J.
Do filii przy ul. Żelaznej bandyci trafili przez pomyłkę - spodziewane 3 mln zł znajdowały się w innym oddziale Kredyt Banku. Gdy w sejfie nie znaleźli oczekiwanego łupu, doszli do wniosku, że pieniądze gdzieś ukryto. Dlatego do rana czekali na pracownice banku, chcąc najpierw użyć perswazji (legitymując się jako pracownicy agencji ochrony), a potem zmusić je do wskazania miejsca ukrycia pieniędzy. Kasjerki nie miały pojęcia, o co napastnikom chodzi. Nie zostawili ich potem przy życiu (strzelali w tył głowy z pistoletów z tłumikami), bo widziały stroje i dokumenty agencji ochrony. Bandyci znali rozkład pomieszczeń, system alarmowy, wiedzieli, gdzie znajdują się urządzenia rejestrujące obraz z kamer zamontowanych w banku.
Pierwsza akcja
Grupa zaczęła swoją przestępczą działalność w ubiegłym roku. 6 września 2000 r. napadli na oddział Banku Gospodarki Żywnościowej we Włochach, rabując 169 tys. zł. Wtedy działali jednak w inny sposób: weszli do banku w godzinach otwarcia i przebywali w nim przez zaledwie kilka minut. Mimo że kasjerka uruchomiła system alarmowy, sprawcy zdążyli uciec. Wszyscy czterej byli zawodowymi ochroniarzami, dwaj pracowali w agencji strzegącej filii BGŻ we Włochach. Po dwóch dniach cała czwórka została schwytana przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego (aresztowano Leszka O., Grzegorza Sz., Dariusza O., Arkadiusza R.). Bossowie grupy stwierdzili wówczas, że taka metoda działania jest nieskuteczna. Dlatego przez kilka miesięcy zbierali informacje, nawiązywali kontakty, przygotowywali nowe metody działania. Podczas dwóch kolejnych napadów w Warszawie do banku wchodzili już w strojach ochroniarzy - na kontrolę systemu zabezpieczeń. Wchodzili wtedy, gdy ich człowiek miał dyżur w centrali firmy i mógł potwierdzić zlecone zadanie. Zatrzymani we Włochach i Warszawie ochroniarze najprawdopodobniej nie wiedzą, kto kieruje gangiem. Przed planowanymi akcjami kontaktowali się z nimi pośrednicy. Z naszego śledztwa wynika, że mózgiem grupy może być były wysoki oficer milicji i policji, kilka lat temu pracujący w agencji PBK Ochrona.
O tym, że agencje ochrony mogą być przykrywką dla pospolitych bandytów, UOP, policyjne wydziały ds. przestępczości zorganizowanej oraz Najwyższa Izba Kontroli alarmowały od dawna. Pracownicy agencji byli przyłapywani podczas napadów rabunkowych, dokonywali rozbojów, włamań, kradzieży, pobić, bezprawnie ściągali długi. Te przestępstwa nie dziwią, jeśli zważyć, że w agencjach ochrony pracowało ponad 200 tys. osób - legalnie uzbrojonych w 8 tys. sztuk broni krótkiej i ponad 60 tys. sztuk broni gazowej. Kontrolerzy NIK ujawnili jednak, że ochroniarze posługiwali się też nielegalną bronią, w tym maszynową, bezprawnie wykorzystywali aparaturę podsłuchową i inny sprzęt specjalny.
Gang z licencją
W ubiegłym roku przeprowadzono weryfikację tej branży (na podstawie ustawy o ochronie mienia i osób z 27 marca 1998 r.): ochroniarze musieli przejść egzaminy, by uzyskać licencję. Dotychczas egzaminy pomyślnie przeszło około 60 tys. osób.
Działalność gangu napadającego na banki świadczy jednak o tym, że weryfikacja niewiele dała. Gang jest najprawdopodobniej tylko cząstką przestępczej machiny stworzonej przez byłych funkcjonariuszy aparatu przymusu PRL pod przykrywką agencji ochrony. Ostatnio - wedle naszych informacji - na wielką skalę (w grę wchodzą dziesiątki milionów złotych) inwestują one w nieruchomości.
Więcej możesz przeczytać w 24/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.