W ubiegłym tygodniu na pana zaproszenie przyjechała do Polski Komisja Wenecka, żeby zbadać procedowaną ustawę dyscyplinującą sędziów. Pan w tej samej sprawie pojechał do Brukseli na spotkanie z komisarz Věrą Jourovą. PiS mówi, że opozycja uruchomiła zagranicę przeciwko polskiemu rządowi.
Protestuję przeciwko traktowaniu Komisji Weneckiej czy Unii Europejskiej, naszej wspólnoty, jako obcych, jako zagranicy. Jesteśmy pełnoprawnymi członkami wspólnoty, z przywilejami i obowiązkami. Polska z tytułu obecności w Unii ma mnóstwo korzyści. A członkami Komisji Weneckiej są wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł i sędzia Mariusz Muszyński. Gdybym jednak myślał tak jak PiS, to spytałbym – co robią europosłowie PiS w Brukseli? Biorą pieniądze od obcych?
Bruksela to nie jest zagranica, zatem można się skarżyć na rząd?
To nie było żadne skarżenie się, tylko wymiana poglądów i bardzo ciekawa debata na poziomie eksperckim z wiceszefową Komisji Europejskiej i komisarzem Unii ds. sprawiedliwości Didierem Reyndersem.
A czego się pan spodziewa po wizycie Komisji Weneckiej w Polsce?
Wyważonej, mądrej opinii na najwyższym poziomie, która pomoże nam podjąć właściwą decyzję w Senacie w sprawie fundamentalnej ustawy dotyczącej naszego wymiaru sprawiedliwości.
Politycy PiS twierdzą, że nie jest pan uprawniony do tego, żeby zapraszać Komisję Wenecką do Polski.
Politycy PiS powinni dokładnie przeczytać regulamin Komisji Weneckiej. Zgodnie z nim szef danej izby parlamentu może się zwrócić do komisji z prośbą o wydanie opinii.
Efekt jest taki, że strona rządowa nie spotkała się z Komisją Wenecką. Trudno powiedzieć, żeby Komisja Wenecka miała pełne informacje.
Ale to nie z jej winy. Nie ponoszę odpowiedzialności za to, co robi Ministerstwo Sprawiedliwości czy pani marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Odpowiadam za to, żeby proces legislacyjny w Senacie był jak najstaranniejszy, zwłaszcza że ustawa dyscyplinująca sędziów przemknęła przez Sejm w ekspresowym tempie i na pół świata rozeszły się żenujące obrazki z nocnego posiedzenia komisji, trwającego do piątej rano, kiedy posłowie nie wiedzieli, o czym jest mowa, i stroili sobie krotochwilne żarty.
Kontrowersje wzbudziło też pana spotkanie z ambasadorem Rosji. Niedługo potem zaostrzyły się nasze relacje z Rosją, gdy prezydent Władimir Putin oznajmił, że to Polska jest odpowiedzialna za wybuch II wojny światowej.
Kurtuazyjnie, jako marszałek Senatu, spotykam się ze wszystkimi ambasadorami. Wizyta ambasadora Rosji odbyła się przed haniebnymi słowami prezydenta Rosji. Poza tym dokładnie ją omówiłem w rozmowie telefonicznej z szefem MSZ Jackiem Czaputowiczem. Uzgodniliśmy szczegółowo, co mam powiedzieć ambasadorowi, jakie są nasze oczekiwania, jakich możemy szukać rozwiązań typowych dla dyplomacji. Nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia w tej sprawie. Uważam, że chaos medialny wokół tej sprawy został sztucznie wywołany.
Nasze relacje z Rosją są trudne nie od wczoraj, dlatego marszałek Stanisław Karczewski z PiS, pana poprzednik, nigdy się nie spotykał sam na sam z ambasadorem Rosji, żeby nie być złapanym w taką pułapkę, w jaką wpadł pan.
Nie uważam, żebym wpadł w jakąś pułapkę. Po pierwsze, ta wizyta była uzgadniana dużo wcześniej, po drugie, to Polska została złapana w pułapkę. Bo proszę zwrócić uwagę, że z Rosją rozmawiają wszyscy nad Polską, bez Polski. Byliśmy głównym wspierającym Ukrainę, teraz się nas pomija. Gdy jest konflikt między Iranem a USA, gdzie Rosjanie rozgrywają swoje cele, to sekretarz stanu Mike Pompeo dzwoni do połowy świata, ale do Polski jakoś nie ma czasu zadzwonić. Wręcz odwrotnie, uważam, że moja rozmowa z ambasadorem rosyjskim, podczas której klarownie wyłuszczyłem, czego oczekujemy, czyli zwrotu wraku tupolewa, przestrzegania traktatów mińskich dotyczących Ukrainy, otwarcia rynku rosyjskiego dla naszych towarów eksportowych, jak również poszukania w rosyjskich archiwach miejsc pochówku żołnierzy zamordowanych w tzw. obławie augustowskiej, była wartościowa. I to było uzgodnione z ministrem Czaputowiczem. Oczywiście wszystko, o czym rozmawiałem z ambasadorem Rosji, straciło na znaczeniu po wypowiedzi prezydenta Putina, ale trudno, żebym przewidział, co nastąpi dwa czy trzy dni później. Jako pierwszy zareagowałem na jego słowa na Twitterze, i to bardzo ostro.
Czuje się pan dziś liderem opozycji?
Gdy agencja Reutera napisała o mnie, że jestem „najpotężniejszym liderem opozycji”, to hejt na mnie się nasilił. Nie czuję się liderem opozycji. Mam tu misję do wypełnienia jako marszałek Senatu: żeby w Polsce triumfowały wspólne wartości, które dzielimy z Unią Europejską, w tym praworządność, żeby obowiązywał szacunek do drugiego człowieka, poszanowanie dla przyrodzonej godności ludzkiej, żeby funkcjonował trójpodział władzy i zrozumienie, że nasz naród jest różnorodny i to jest jego siła, a nie wada.
Pana krytycy uważają, że Senat pod pana przywództwem stał się elementem destrukcyjnym na scenie politycznej.
Zaprzeczam temu. Większość ustaw przechodzi przez izbę bez problemu. Te kontrowersyjne, procedowane niedbale w Sejmie, podlegają ostrej dyskusji. Ale gdy potrzeba współpracy, nie uchylam się. Razem z jednym ważnym senatorem PiS spowodowaliśmy, że po 1 stycznia polskie samoloty mogły nadal tankować paliwo w Polsce, a nie w Czechach czy na Ukrainie. Chodziło o ustawę o akcyzie na paliwo lotnicze. Trzeba było szybko przeprowadzić określoną regulację. Ustawa została potraktowana jako pilna i nikt się temu nie sprzeciwił. Gdybym miał złe intencje, to przetrzymałbym ją 30 dni.
Narzeka pan na hejt, który pana dotyka. Wynika on z zarzutów byłych pacjentów, którzy zachowując anonimowość, twierdzą, że przyjmował pan pieniądze za leczenie. Czy zamierza się pan bronić, prezentując nagrania innych pacjentów, którzy wystawiają panu świadectwo uczciwości?
Złożyłem wnioski do prokuratury. Część osób oskarżam o zniesławienie i naruszenie dóbr osobistych. Poprosiłem też ABW, żeby pomogła ustalić, kto nachodził jednego z pacjentów i próbował go przekupić, żeby mnie oczernił. To właśnie jego świadectwo upubliczniłem podczas konferencji prasowej. Jeżeli to zrobił nierzetelny dziennikarz, to pół biedy, jeżeli to był agent polskich służb, to też pół biedy. Ale w tej sprawie nie chodzi o doktora Grodzkiego, tylko o instytucję marszałka Senatu. Gdyby był to agent obcych służb, to już byłoby niebezpieczne. Destabilizacja Senatu byłaby w interesie tych, którzy Polsce źle życzą.
Politycy prawicy uważają, że powinien się pan podać do dymisji ze względu na pojawiające się zarzuty korupcyjne.
To są sfabrykowane zarzuty. Zaczęło mi to świtać, gdy ktoś opowiadał, że dał pieniądze w mojej klinice lekarzowi z Choszczna. W naszej klinice żaden lekarz z Choszczna nigdy nie pracował. Ktoś inny opowiadał, że dzwoniłem do kogoś, mówiąc: „Przywieźliście mi trupa”. Nigdy nie używałem tego typu sformułowań. Gdy odezwał się do mnie pan Tadeusz Staszczyk, który postanowił pod nazwiskiem dać świadectwo prawdzie, to teraz napływają do mnie oświadczenia kolejnych pacjentów. Oni też piszą, że nie było mowy o żadnych korzyściach majątkowych. Dlatego uważam, że jest prowadzona jakaś operacja „odzyskać Senat”.
Myśli pan, że o to chodzi?
Oczywiście.
Przecież opozycja ma większość w Senacie, zatem nawet gdyby pan został zmuszony do odejścia, to i tak na pana miejsce wybrano by kogoś innego ze swojego grona.
Być może tak, ale dlaczego ja mam się podawać do dymisji? Może PiS wyobrażał sobie, że będę łatwym przeciwnikiem, bo jestem miły i kulturalny. To nie znaczy, że nie potrafię być stanowczy. Nie zrezygnuję też ze swoich poglądów, a uważam, że Polska pod rządami PiS nie zmierza w dobrym kierunku. Jako marszałek Senatu, przy wszystkich ograniczeniach tej izby, staram się ów kurs choć trochę skorygować. Mówię o ustawach sądowych, o których wielu twierdzi, że to jest ostatni element układanki, który doprowadzi do polexitu.
Pan też jest tego zdania?
Ta ustawa w obecnym kształcie narusza praworządność. Tego jestem pewien. Albo ją bardzo głęboko poprawimy, albo odrzucimy. Do 14 stycznia będę prowadził konsultacje w tej sprawie i będziemy czekać na opinię Komisji Weneckiej, która nadejdzie w trybie pilnym.
Gdy został pan marszałkiem Senatu, wsparł pan Grzegorza Schetynę jako lidera partyjnego. Dziś już wiadomo, że nie będzie się on ubiegał o reelekcję. Żałuje pan?
Zawsze mówiłem, że Grzegorz Schetyna jest człowiekiem o ponadprzeciętnym intelekcie. A potwierdza to fakt, że zrezygnował z walki o przywództwo. Wybory na szefa partii są bardzo ważne. Ale o niebo ważniejsze jest poprowadzenie kampanii prezydenckiej tak, aby marszałek Małgorzata Kidawa-Błońska została prezydentem Polski. I to jest kluczowe zadanie dla Platformy, niezależnie, kto będzie jej przewodniczącym
Kogo pan wspiera spośród kandydatów na nowego lidera?
Wspieram wszystkich, bo wszystkich uważam za doskonałych kandydatów. Ale twierdzę, że najważniejsze dla PO jest wspieranie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Sam zamierzam to robić ze wszystkich sił.
Wygląda na to, że w PO panuje bezkrólewie. Grzegorz Schetyna abdykował, reszta walczy o władzę, a Małgorzata Kidawa-Błońska podobno nie może nawet sztabu wyborczego powołać.
Nie to, że nie może, tylko starannie selekcjonuje kandydatów. Poza tym jest zarząd partii i inne gremia kierownicze.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.