Wynik referendum może zaktywizować eurosceptyków
PATRICK McCABE, ambasador Irlandii w Polsce:
- Zarówno rząd Irlandii, jak i wszystkie główne partie popierały przyjęcie układu nicejskiego, jednak najwyraźniej ich kampania nie była wystarczająco sugestywna. Przeciwnikom układu udało się natomiast przekonać wielu wyborców, że narusza on równowagę instytucjonalną w UE na korzyść większych państw członkowskich - kosztem państw mniejszych.
Wytłumaczyli również zwolennikom neutralności Irlandii, że lansowana przez Unię Europejską idea wspólnej polityki bezpieczeństwa pcha nasz kraj ku związkom z sojuszem wojskowym, a nawet ku przyszłemu członkostwu w takim sojuszu. Jest to oczywiście jak najbardziej niewłaściwa interpretacja postanowień układu nicejskiego.
Rząd i te partie opozycyjne, które popierają układ, powinny prowadzić bardziej skuteczną akcję informowania społeczeństwa o jego konsekwencjach. Jestem przekonany, że uda się tego dokonać przed ponownym referendum, które odbędzie się w odpowiednim czasie - tak, by proces ratyfikacji układu nicejskiego przez wszystkie państwa członkowskie został zakończony do końca 2002 r.
To, co stało się w Irlandii, jest sygnałem, że należy nieustannie informować opinię publiczną o wydarzeniach w Unii Europejskiej i o konsekwencjach tych wydarzeń dla narodowych interesów poszczególnych państw. Bez wątpienia nasi unijni partnerzy wyciągną z "irlandzkiej lekcji" odpowiednie wnioski, by odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile rząd jest w stanie przekonać wyborców w sposób demokratyczny i przejrzysty, że członkostwo w Unii Europejskiej jest dla nich korzystne. Niewielki udział Irlandczyków w referendum świadczył przecież o tym, że wielu z nich po prostu nie rozumie treści układu i jego następstw. To jest lekcja nie tylko dla Irlandii i pozostałych państw UE, ale także dla ubiegających się o członkostwo w unii.
Błędem jest posądzanie Irlandczyków o demonizowanie obaw przed negatywnymi skutkami rozszerzenia, o strach przed uszczupleniem przez nowych członków środków z funduszów regionalnych. Irlandia nieraz w przeszłości otrzymywała z unii znaczące fundusze, które wspomogły jej rozwój. Bez wątpienia uda się przekonać naszych wyborców, że byłoby egoizmem pozbawianie takiej możliwości państw kandydujących. Zresztą my już w 2006 r. otrzymamy z Brukseli fundusze w wysokości zaledwie 0,6 proc. naszego PKB, a niedługo potem przestaniemy być biorcami netto pieniędzy unijnych.
Obawiam się, że negatywny wynik referendum w Irlandii może, niestety, zaktywizować eurosceptyków w innych państwach piętnastki. My, Irlandczycy, wiemy jednak, że w naszym narodowym interesie jest udzielenie poparcia zarówno układowi nicejskiemu, jak i rozszerzeniu unii. Będziemy więc dążyć do jak najszybszego skorygowania błędu popełnionego w ubiegłym tygodniu. Nie mam też wątpliwości, że najbliższe posiedzenie Rady Europejskiej podkreśli wolę polityczną wszystkich państw członkowskich UE do rozszerzenia unii bez żadnych opóźnień.
- Zarówno rząd Irlandii, jak i wszystkie główne partie popierały przyjęcie układu nicejskiego, jednak najwyraźniej ich kampania nie była wystarczająco sugestywna. Przeciwnikom układu udało się natomiast przekonać wielu wyborców, że narusza on równowagę instytucjonalną w UE na korzyść większych państw członkowskich - kosztem państw mniejszych.
Wytłumaczyli również zwolennikom neutralności Irlandii, że lansowana przez Unię Europejską idea wspólnej polityki bezpieczeństwa pcha nasz kraj ku związkom z sojuszem wojskowym, a nawet ku przyszłemu członkostwu w takim sojuszu. Jest to oczywiście jak najbardziej niewłaściwa interpretacja postanowień układu nicejskiego.
Rząd i te partie opozycyjne, które popierają układ, powinny prowadzić bardziej skuteczną akcję informowania społeczeństwa o jego konsekwencjach. Jestem przekonany, że uda się tego dokonać przed ponownym referendum, które odbędzie się w odpowiednim czasie - tak, by proces ratyfikacji układu nicejskiego przez wszystkie państwa członkowskie został zakończony do końca 2002 r.
To, co stało się w Irlandii, jest sygnałem, że należy nieustannie informować opinię publiczną o wydarzeniach w Unii Europejskiej i o konsekwencjach tych wydarzeń dla narodowych interesów poszczególnych państw. Bez wątpienia nasi unijni partnerzy wyciągną z "irlandzkiej lekcji" odpowiednie wnioski, by odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile rząd jest w stanie przekonać wyborców w sposób demokratyczny i przejrzysty, że członkostwo w Unii Europejskiej jest dla nich korzystne. Niewielki udział Irlandczyków w referendum świadczył przecież o tym, że wielu z nich po prostu nie rozumie treści układu i jego następstw. To jest lekcja nie tylko dla Irlandii i pozostałych państw UE, ale także dla ubiegających się o członkostwo w unii.
Błędem jest posądzanie Irlandczyków o demonizowanie obaw przed negatywnymi skutkami rozszerzenia, o strach przed uszczupleniem przez nowych członków środków z funduszów regionalnych. Irlandia nieraz w przeszłości otrzymywała z unii znaczące fundusze, które wspomogły jej rozwój. Bez wątpienia uda się przekonać naszych wyborców, że byłoby egoizmem pozbawianie takiej możliwości państw kandydujących. Zresztą my już w 2006 r. otrzymamy z Brukseli fundusze w wysokości zaledwie 0,6 proc. naszego PKB, a niedługo potem przestaniemy być biorcami netto pieniędzy unijnych.
Obawiam się, że negatywny wynik referendum w Irlandii może, niestety, zaktywizować eurosceptyków w innych państwach piętnastki. My, Irlandczycy, wiemy jednak, że w naszym narodowym interesie jest udzielenie poparcia zarówno układowi nicejskiemu, jak i rozszerzeniu unii. Będziemy więc dążyć do jak najszybszego skorygowania błędu popełnionego w ubiegłym tygodniu. Nie mam też wątpliwości, że najbliższe posiedzenie Rady Europejskiej podkreśli wolę polityczną wszystkich państw członkowskich UE do rozszerzenia unii bez żadnych opóźnień.
Więcej możesz przeczytać w 24/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.