Jeszcze przed wybuchem epidemii COVID-19 1,5 mln Polaków codziennie przyjmowało środki przeciwdepresyjne. W okresie epidemii ich sprzedaż jeszcze wzrosła o 20 proc. Jak ta „pełzająca epidemia”, która, jak widać, weszła w fazę przewlekłą, odbija się na naszej psychice?
Te dane dotyczyły pierwszego kwartału 2020 roku: sprzedaż leków przeciwdepresyjnych wzrosła w stosunku do poprzedniego roku o ok. 20 proc. Rośnie liczba osób cierpiących z powodu zaburzeń depresyjnych i lękowych. Jest to odpowiedź na stresujące sytuacje. Zawsze spotykały one nas indywidualnie, teraz całe społeczeństwo spotkało się ze stresorem, jakim jest koronawirus i jego konsekwencje, także w sensie gospodarczym.
Już przed epidemią mówiło się o wzroście zachorowań na depresję. Dlaczego tak nie radzimy sobie ze światem?
Liczba osób z zaburzeniami depresyjno-lękowymi stale rośnie: o ok. 30 proc. w ciągu 10 lat. Tak jest nie tylko w Polsce, dotyczy to wszystkich krajów cywilizowanych. Polska jest nawet jednym z krajów Europy o stosunkowo niskim rozpowszechnieniu depresji. Nie oznacza to, że jesteśmy bardziej odporni.
Po prostu szczyt zachorowań na depresję jest jeszcze przed nami.
Faktycznie coraz częściej mamy problem z psychiką czy jesteśmy przediagnozowani? Lekarze nie za szybko wypisują na recepcie antydepresanty?
Depresja musi być leczona. Jest zaburzeniem, które dotyczy psychiki, ale podłożem są zmiany o charakterze biologicznym: dochodzi do zmian w funkcjonowaniu układu nerwowego, immunologicznego i hormonalnego. To powoduje pojawienie się objawów, takich jak obniżony nastrój, anhedonia (utrata zdolności odczuwania przyjemności), stałe uczucie zmęczenia, pesymistyczne myśli.
Najlepszą metodą leczenia depresji jest leczenie farmakologiczne połączone z psychoterapią. Leczenie farmakologiczne jest bezpieczne, a u ok. 70 proc. osób skuteczne. Większość z pozostałych 30 proc., u których trudno osiągnąć poprawę, ma inne choroby cywilizacyjne, które są w fazie nieustabilizowanej: np. cukrzycę typu 2, otyłość, chorobę wieńcową, choroby autoimmunologiczne. Wpływają one także na rozwój zaburzeń depresyjnych. Podtrzymują ich mechanizm o charakterze zapalnym.
Trudniej cieszyć się życiem, cierpiąc na cukrzycę typu 2 czy chorobę serca. Ale jeśli chodzi o osoby, które nie mają takich obciążeń – dlaczego popadają w depresję, mają zaburzenia lękowe? Przecież obiektywnie powinny sobie radzić, nawet w sytuacji stresu.
Kluczem jest rozwój ośrodkowego układu nerwowego, który przebiega symetrycznie z dojrzewaniem układu odpornościowego. Predyspozycja do rozwoju zaburzeń depresyjnych, sposoby radzenia sobie ze stresem, kształtują się już w okresie prenatalnym oraz w pierwszych latach życia. W życiu dorosłym współdziałanie układu nerwowego i odpornościowego w sytuacji stresowej wpływa na dystrybucję serotoniny w ośrodkowym układzie nerwowym. Jeśli te układy ze sobą nie współdziałają, dochodzi do pojawienia się zaburzeń depresyjnych czy lękowych. Inne osoby „przeżywają” stres somatycznie, mają np. choroby cywilizacyjne, dolegliwości bólowe.
Pierwsze objawy depresji pojawiają się już w okresie dorastania: obniżony nastój, drażliwość, unikanie kontaktów społecznych, zaburzenia pamięci. Ważna jest świadomość, że można to leczyć.
A jeśli chodzi o zapobieganie, to wszystko, co jest dobre dla naszego serca, jest również dobre dla mózgu. Czyli: unikanie stresu, zdrowe odżywianie, wypoczynek, zrównoważone kontakty społeczne.
Nasz styl życia się zmienia, żyjemy coraz szybciej, w coraz większym zagrożeniu i zmieniającym się świecie. Jeśli ktoś ma mniejsze zdolności adaptacyjne do takich zmian, to może pojawić się depresja czy zaburzenia lękowe jako paradoksalnie „adaptacja” w postaci wycofania. A samo zagrożenie z powodu koronawirusa jest stanem, który odbieramy subiektywnie. Dla jednej osoby epidemia nie jest problemem, ktoś inny z tego powodu boi się nawet wyjść z domu.
Co decyduje o tym, że jedna osoba boi się wyjść z domu z powodu koronawirusa, a inna go niemal lekceważy?
Indywidualny sposób patrzenia na świat. On kształtuje się właśnie na wczesnych etapach życia. Wpływ mają na to nasze doświadczenia emocjonalne, przebyte choroby, wsparcie najbliższych i ich sposoby radzenia sobie ze stresem.
To, że niektórzy panicznie boją się koronawirusa, a inni podchodzą do tego ze spokojem, jest spowodowane okresem ciąży i pierwszymi latami życia?
Tak. To, w jakich warunkach funkcjonowali matka i ojciec, jakie warunki mieliśmy we wczesnym dzieciństwie, odgrywają ważną rolę w przemianach metabolicznych, produkcji serotoniny i odpowiedzi układu nerwowego oraz immunologicznego. Przekłada się to na sposoby radzenia sobie ze stresem. Jeśli stres jest silny i przewlekły, psychicznie trudny do opanowania, to układ odpornościowy funkcjonuje tak, jak w trakcie infekcji. Staje się to podłożem do rozwoju depresji. Rośnie poziom cytokin prozapalnych, zwłaszcza interleukin 1, 6 i 17. Dlatego w badaniach klinicznych są już leki przeciwdepresyjne, które działają przeciwzapalnie, podobnie jak stosowane np. reumatoidalnym zapaleniu stawów.
Skoro tak, to osoba z nieleczoną depresją bardziej narażona jest na ciężki przebieg COVID? Na jedną „infekcję” nakłada się druga?
Depresja w trakcie infekcji koronawirusem jest czynnikiem ryzyka ciężkiego przebiegu COVID, potwierdziły to obserwacje lekarzy z Tajwanu. Następuje wzrost wydzielania interleukiny 6, co zwiększa ryzyko ciężkiego przebiegu COVID. Również dlatego depresję trzeba leczyć.
Wiele osób w Polsce wciąż boi się leczyć depresję, uważa, że jest to tylko niepotrzebne „faszerowanie się antydepresantami”.
Zawsze rozmawiam w takich sytuacjach o obawach związanych z włączeniem leków. Najczęściej opór pacjenta wynika z lęku. Obawia się stygmatyzacji ze strony bliskich, otoczenia. Odbiera konieczność włączenia leków jako słabość, niemożność samodzielnego poradzenia sobie z problemem. Jednak w przypadku zaburzeń depresyjnych w stopniu ciężkim czy umiarkowanym leczenie farmakologiczne jest niezbędne. Sam odpoczynek czy ograniczenie źródła stresu może nie dać efektu. Ze względu na zmiany o charakterze biologicznym potrzebna jest farmakoterapia oraz psychoterapia, która pozwoli na zrozumienie trudności i trwałą zmianę w sposobach radzenia sobie z przeciwnościami.
Depresji nie wyleczy się jazdą na rowerze, słuchaniem pięknej muzyki, czy powiedzeniem „weź się w garść”?
Nie, choć na pewno kontakt z naturą, przyjemna muzyka czy wsparcie społeczne ma znaczenie. Jednak w przypadku rozpoznania depresji potrzebna jest pomoc specjalistów.
Część osób uważa, że osoby sławne i bogate depresji mieć nie mogą. Bo jak osoba, która ma pieniądze, sławę, może nie być szczęśliwa?
Depresja jest chorobą, a choroby nie zważają na zasobność portfela. Sposób postrzegania stresora jest subiektywny. Można mieć teoretycznie wszystko, ale nie umieć się tym cieszyć.
Zachorowalność na depresję zależy także m.in. także od jakości opieki zdrowotnej (trzeba w ogóle mieć możliwość pójścia do psychiatry i bycia zdiagnozowanym) i od stygmatyzacji zaburzeń psychicznych w społeczeństwie (trzeba chcieć pójść do psychiatry). Zauważam jednak zmiany pokoleniowe.
Stan polskiej psychiatrii od wielu lat jest bardzo krytykowany. W okresie epidemii COVID można w ogóle dostać się do psychiatry?
Stan psychiatrii w Polsce zmienia się, od kilku lat jest prowadzona reforma, w wielu miejscach działają centra zdrowia psychicznego. Jest możliwość normalnych wizyt, oczywiście w pewnym reżimie sanitarnym. Na pewno mogłoby być lepiej. Podejmowane próby zmian nie przyniosą natychmiastowych skutków, trzeba będzie poczekać na nie dłużej.
Część osób reagowała lękiem, poczuciem zagrożenia i depresją na epidemię koronawirusa, jednak po drugiej stronie są „nadmierni optymiści”: szczególnie młode osoby, które uważają, że wirus w ogóle nie jest problemem, a im nic się nie stanie. Skąd taki optymizm?
To pewnie kwestia młodości, ale też postawa życiowa, widoczna w takich zachowaniach, jak ryzykowna jazda samochodem, stosowanie substancji psychoaktywnych. Często takie zjawiska są opisywane jako „autodestrukcja pośrednia”: ktoś wie, że powinien stosować leki przeciw nadciśnieniu, a tego nie robi. Wie, że nie powinien jeździć szybko samochodem w terenie zabudowanym, a jednak jeździ. To zachowania, które są szkodliwe, ale ich efektów nie widać „tu i teraz”. Nic złego faktycznie się nie dzieje. Jednak tylko do pewnego momentu.
Jeśli ta epidemia i stan niepewności będzie trwał dłużej, zaburzeń psychicznych będzie więcej?
Liczba osób z depresją w Polsce na pewno będzie rosła. Jeśli chodzi o pandemię COVID-19, to dla równowagi psychicznej najważniejsza jest stabilizacja, nawet jeśli wiąże się z pewnym ryzykiem. Do zagrożenia już się przyzwyczailiśmy. Zawsze najgorsze jest to, co nieprzewidywalne i wydarza się nagle. Teraz mamy już pewne wypracowane schematy. Osoba, która na początku zareagowała lękiem, już się do tej sytuacji przyzwyczaiła. Dlatego w dłuższej perspektywie – jeśli nic złego nagle się nie wydarzy – to doświadczenie COVID-u nauczy nas reagować w przyszłości na podobne sytuacje.
Prof. Piotr Gałecki kieruje Kliniką Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, jest konsultantem krajowym w dziedzinie psychiatrii, wykładowcą Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie, twórcą neurorozwojowej teorii depresji.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.