Zrobiła się z tego największa niepolityczna i niepandemiczna sensacja sezonu. Chodzi o umówione rzekomo z polskimi władzami - tak twierdził jeden z producentów filmu „Mission Impossible” - zniszczenie stalowego mostu kolejowego w Pilchowicach na Dolnym Śląsku. O tym, że z punktu widzenia Warszawy unikalne w skali światowej dolnośląskie zabytki nie są dość polskie, żeby je ratować, wiadomo już od dziesięcioleci.
Żaden z polskich rządów po upadku komunizmu nie próbował zmienić tej peerelowskiej spuścizny, mającej źródła w niechęci wobec obcej, bo poniemieckiej, najbardziej malowniczej części Polski. Ton zmienił dopiero odsądzany zazwyczaj od czci i wiary szef resortu kultury, wicepremier Piotr Gliński - ogłaszając drastyczne podniesienie funduszów na ratowanie dolnośląskich zabytków. Most w Pilichowicach się jednak w tej strategii nie mieści. Wiceminister kultury, Paweł Lewandowski, mówi, że historyczny obiekt przemysłowy jest nieużytkowy i niedostępny, więc z definicji zawartej w ustawie nie jest zabytkiem. Postkolonialne podejście kolejnych rządów polskich do spuścizny Dolnego Śląska, wbrew wcześniejszym deklaracjom wicepremiera Glińskiego, wróciło więc na swoje, nomen omen, tory.
I nawet nie o sam most tutaj chodzi, tylko o to, że kolejny wartościowy, a na pewno malowniczy dolnośląski obiekt historyczny można poświęcić, jako poniemiecki, czyli niczyj.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.