Samuel Huntington nazwał to „trzecią falą demokratyzacji”. Chodziło mu o falę przemian na przełomie lat 80. i 90. XX w. w wielu krajach świata. W Ameryce Południowej upadały dyktatury. W Europie Środkowej kolejne państwa pozbywały się komunistów u władzy. Rozpadł się Związek Radziecki. To wtedy Francis Fukuyama pisał o „końcu historii” – a kraje, które właśnie przeszły na jasną stronę mocy, miały teraz się rozwijać według liberalno-demokratycznych wzorców.
Ale dziś, trzy dekady po rozpoczęciu tej trzeciej fali, widać, jak w wielu miejscach ten koniec historii to ciągle niezakończony proces. Jak ukształtowało się całe pasmo zgniotu między różnymi systemami politycznymi – i jak trudno jest z tego pasa ziemi niczyjej się wyrwać. Przykłady tego obserwujemy za wschodnią granicą Polski. Choćby na Ukrainie, która organizowała kolejne zrywy (Rewolucja na Granicie, pomarańczowa rewolucja, Euromajdan), aby ich kraj stał się choć trochę prozachodni, ale za każdym razem wszystko w Kijowie się odbywało w rytmie: dwa kroki do przodu, jeden w tył. Albo wręcz dwa kroki do przodu, a trzy w tył.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.