Polscy gangsterzy coraz częściej filmują popełniane przez siebie przestępstwa
Sceny bicia, przetrzymywania w chłodni, przypalania, gwałcenia, a nawet zabójstwa - coraz częściej polscy przestępcy utrwalają na taśmach wideo popełniane przez siebie przestępstwa. Czasami robią to dlatego, by szczycić się potem, że potrafią w wymyślny sposób skatować i upokorzyć człowieka, przeważnie jednak po to, by nakręcone amatorską kamerą brutalne sceny były "wizytówką" grupy, demonstrującą jej skuteczność i pomysłowość. Kolejnych ofiar nie trzeba już bić; wystarczy im pokazać kasetę. Niektóre filmy, na przykład ze scenami gwałtu, stają się potem narzędziem szantażu. Polscy przestępcy rejestrujący swoje wyczyny na kasetach wideo zrealizowali to, co w "Urodzonych mordercach" opisał Olivier Stone, Joel Schumacher w filmie "8 mm" czy Maciej Dutkiewicz w rodzimym "Billboardzie".
Tego typu kasety są dla organów ścigania niezbitym dowodem kryminalnej działalności gangsterów, ale policji rzadko udaje się je przechwycić. Ofiarami-bohaterami tych filmów są głównie osoby z półświatka, które w obawie o własne interesy i bezpieczeństwo unikają kontaktu z policją i prokuraturą. W kilku sprawach sądowych takie kasety jednak się pojawiły (m.in. w Starogardzie Gdańskim, Krakowie, Warszawie, Białymstoku).
Zmiękczanie opornych
- Podczas procesu gangu Rympałka w sali sądowej odtworzono kasetę z filmem przedstawiającym bitego i przypalanego Grzegorza W. Dla wielu osób tamte sceny mogły być szokiem, ale nie dla oskarżonych, którzy byli bohaterami tego filmu. Wszyscy oni bez emocji oglądali obciążający ich dowód. Tymczasem wezwany na świadka pokrzywdzony dał prawdziwy popis arogancji. W. lekceważył sąd i ubliżał prokuratorowi. Jego zachowanie zaskoczyło nawet oskarżonych - mówi Barbara Piwnik, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, przewodnicząca składu orzekającego w tamtym procesie.
Grzegorz W. nie chciał patrzeć na film. - Bał się. Wiedział, że zlikwidowano dwóch świadków, którzy mieli zeznawać w tym procesie. Zastrzelono ich w centrum Warszawy. Nie chciał być następny w kolejce. Przecież sędzia Piwnik nie byłaby w stanie zapewnić mu bezpieczeństwa. Nie widziałam tego filmu, ale słyszałam, że był makabryczny. Grzegorz wrócił do domu dopiero siedem dni po pobiciu. Próbował ukryć prawdę, ale jego wygląd mówił sam za siebie - opowiada matka przypalanego mężczyzny. Grzegorz W. wkrótce sam trafił na ławę oskarżonych, a po zakończonym procesie - na osiem lat do więzienia.
Kozioł ofiarny
Na innej taśmie zarejestrowano zeznania mężczyzny ciężko pobitego przez złodziei samochodowych. Zakrwawiony, pokryty maskującym obrażenia makijażem, przed kamerą przyznawał się do popełnienia wielu zbrodni. Taśma miała być dla gangsterów alibi w razie wpadki - obciążała człowieka, którego planowano wyeliminować, a który nie miał nic wspólnego z tym, do czego się przyznawał. - To był nasz najlepszy informator umieszczony w gangu przerzucającym przez Szczecin kradzione w Belgii i Holandii samochody - mówi detektyw Krzysztof Rutkowski. - Aby uwiarygodnić się w środowisku przestępczym, człowiek ten jeździł skradzionym we Włoszech mercedesem. Na wypadek zatrzymania przez policję miał pod wykładziną dokumenty stwierdzające jego prawdziwą tożsamość. Szczecińscy bandyci byli podejrzliwi. Zrobili mu w aucie gruntowne przeszukanie. Znaleźli papiery, które go zdemaskowały.
Agenta przetrzymywano w piwnicy w temperaturze minus 15 stopni. Bito go, łamano mu kości, a gdy tracił przytomność, polewano wodą. Po wielu godzinach udręki bliskiego śmierci posadzono przed kamerą. Przyznał się do handlu narkotykami, zabójstw i wielu innych zbrodni. Chciał po prostu przeżyć. W końcu odzyskał wolność, ale w obawie o życie wyemigrował z żoną na inny kontynent. Wcześniej w ramach odwetu spalono mu mieszkanie.
Taśmy prawdy
Zanim taśma zawierająca drastyczne sceny stanie się dowodem, poddawana jest wszechstronnej analizie, m.in. w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Komendy Głównej Policji. - Takie taśmy rzadko do nas trafiają - mówi nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik komendanta głównego policji. - Jeden z filmów powstał kilka lat temu w środowisku przestępczości zorganizowanej z Warszawy. Ofiarą był mężczyzna powiązany z półświatkiem. Założono mu na głowę worek foliowy, dotkliwie go bito i kopano. Eksperci nie mieli wątpliwości, że są to zdjęcia autentyczne. Zidentyfikowano twarze sprawców. Należeli do bandy wymuszającej haracze. Prokuratura wykorzystała materiał filmowy podczas procesu sądowego.
Jako dowodu nie udało się wykorzystać dwóch kaset przejętych kilka lat temu przez warszawską prokuraturę. Na jednej zarejestrowano gwałt na młodej kobiecie, druga zawierała sceny znęcania się nad mężczyzną (przypalano go i łamano mu żebra). Filmy znalazły się w posiadaniu prokuratury dzięki przechwyconemu grypsowi, napisanemu przez aresztowanego właściciela jednej z warszawskich wypożyczalni. Prosił w nim żonę o "przypilnowanie kaset". - Podczas śledztwa odszukano zgwałconą kobietę - narkomankę. Odmówiła złożenia zeznań, przekonując, że nic złego jej nie spotkało i że gwałtu nie było. Podobnie zachował się przypalany i katowany mężczyzna, powiązany ze stołecznym środowiskiem przestępczym. W trakcie przesłuchania oświadczył, że "żadnego znęcania nie było", a brutalne sceny z jego udziałem były "przymiarką do filmu fabularnego" - przypomina prokurator Artur Kassyk.
Dokument kontra inscenizacja
Prof. Tadeusz Hanausek, ekspert kryminalistyki z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, twierdzi, że gdy ofiara milczy, udowodnienie zarejestrowanego na taśmie przestępstwa jest prawie niemożliwe. - Z samego odbioru filmu, bez rozpracowania sytuacji, w jakiej był kręcony, bardzo trudno stwierdzić, czy wydarzenia są prawdziwe. Współczesna technika pozwala na nałożenie różnych obrazów, dzięki czemu zdarzenia inscenizowane wyglądają jak autentyczne. Część tego typu bardzo brutalnych filmów powstaje za zgodą aktorów. W rzeczywistości nic złego im się nie dzieje.
Reżyser Andrzej Kostenko przyznaje, że zawodowcy z branży filmowej potrafią odróżnić prawdę od fikcji: - Reżyser jest wyczulony na udawanie, widzi wytwór techniki i użyte triki. Potrafi ocenić, że pewne sceny, na przykład reakcje na ból, nie są inscenizowane, bo tego nie da się zagrać.
Opinia tego typu ekspertów jest jednak subiektywna i dla sądu nie może być dowodem.
Ukryta kamera, czyli narzędzie szantażu
Fikcją filmową nie była z pewnością kaseta nakręcona dwa lata temu w Sieradzu. Miejscową lekarkę podstępnie nafaszerowano narkotykami. Kompletnie odurzona kobieta stała się bohaterką wyjątkowo ostrego filmu porno. Nakręcono go w domu jej znajomych, do których przyszła na kawę. Kamera była ukryta w kuchni, za obrazem. Lekarka nic potem nie pamiętała. Następnego dnia dwaj bandyci w kominiarkach zaprezentowali jej taśmę. Ofiara zobaczyła, że jej filmowym partnerem był ochroniarz - mąż koleżanki, która także brała udział w prowokacji. Szantażyści zażądali 100 tys. zł, a w razie odmowy zagrozili rozpowszechnieniem kasety w szkole, do której chodziło dziecko lekarki. Kobieta o wszystkim opowiedziała mężowi. Wynajęto biuro detektywistyczne. Szantażystów ujęto, a sąd skazał ich na kary pięciu i siedmiu lat więzienia.
- W środowisku przestępczości zorganizowanej rozpowszechniano pogłoski, że bohaterami "niezwykle cennego" filmu są prawnicy, w tym byli prokuratorzy - mówi oficer Centralnego Biura Śledczego. - Kompromitujące ich sceny miały być nakręcone ukrytą kamerą w jednej z należących do mafii agencji towarzyskich. Nigdy nie widzieliśmy tej kasety, ale kilka rzekomo skadrowanych z filmu zdjęć znalazło się w obiegu. Żaden z uwidocznionych na fotografii prawników nie zgłosił szantażu. Kilku jednak odeszło z zawodu.
Tego typu kasety są dla organów ścigania niezbitym dowodem kryminalnej działalności gangsterów, ale policji rzadko udaje się je przechwycić. Ofiarami-bohaterami tych filmów są głównie osoby z półświatka, które w obawie o własne interesy i bezpieczeństwo unikają kontaktu z policją i prokuraturą. W kilku sprawach sądowych takie kasety jednak się pojawiły (m.in. w Starogardzie Gdańskim, Krakowie, Warszawie, Białymstoku).
Zmiękczanie opornych
- Podczas procesu gangu Rympałka w sali sądowej odtworzono kasetę z filmem przedstawiającym bitego i przypalanego Grzegorza W. Dla wielu osób tamte sceny mogły być szokiem, ale nie dla oskarżonych, którzy byli bohaterami tego filmu. Wszyscy oni bez emocji oglądali obciążający ich dowód. Tymczasem wezwany na świadka pokrzywdzony dał prawdziwy popis arogancji. W. lekceważył sąd i ubliżał prokuratorowi. Jego zachowanie zaskoczyło nawet oskarżonych - mówi Barbara Piwnik, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, przewodnicząca składu orzekającego w tamtym procesie.
Grzegorz W. nie chciał patrzeć na film. - Bał się. Wiedział, że zlikwidowano dwóch świadków, którzy mieli zeznawać w tym procesie. Zastrzelono ich w centrum Warszawy. Nie chciał być następny w kolejce. Przecież sędzia Piwnik nie byłaby w stanie zapewnić mu bezpieczeństwa. Nie widziałam tego filmu, ale słyszałam, że był makabryczny. Grzegorz wrócił do domu dopiero siedem dni po pobiciu. Próbował ukryć prawdę, ale jego wygląd mówił sam za siebie - opowiada matka przypalanego mężczyzny. Grzegorz W. wkrótce sam trafił na ławę oskarżonych, a po zakończonym procesie - na osiem lat do więzienia.
Kozioł ofiarny
Na innej taśmie zarejestrowano zeznania mężczyzny ciężko pobitego przez złodziei samochodowych. Zakrwawiony, pokryty maskującym obrażenia makijażem, przed kamerą przyznawał się do popełnienia wielu zbrodni. Taśma miała być dla gangsterów alibi w razie wpadki - obciążała człowieka, którego planowano wyeliminować, a który nie miał nic wspólnego z tym, do czego się przyznawał. - To był nasz najlepszy informator umieszczony w gangu przerzucającym przez Szczecin kradzione w Belgii i Holandii samochody - mówi detektyw Krzysztof Rutkowski. - Aby uwiarygodnić się w środowisku przestępczym, człowiek ten jeździł skradzionym we Włoszech mercedesem. Na wypadek zatrzymania przez policję miał pod wykładziną dokumenty stwierdzające jego prawdziwą tożsamość. Szczecińscy bandyci byli podejrzliwi. Zrobili mu w aucie gruntowne przeszukanie. Znaleźli papiery, które go zdemaskowały.
Agenta przetrzymywano w piwnicy w temperaturze minus 15 stopni. Bito go, łamano mu kości, a gdy tracił przytomność, polewano wodą. Po wielu godzinach udręki bliskiego śmierci posadzono przed kamerą. Przyznał się do handlu narkotykami, zabójstw i wielu innych zbrodni. Chciał po prostu przeżyć. W końcu odzyskał wolność, ale w obawie o życie wyemigrował z żoną na inny kontynent. Wcześniej w ramach odwetu spalono mu mieszkanie.
Taśmy prawdy
Zanim taśma zawierająca drastyczne sceny stanie się dowodem, poddawana jest wszechstronnej analizie, m.in. w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Komendy Głównej Policji. - Takie taśmy rzadko do nas trafiają - mówi nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik komendanta głównego policji. - Jeden z filmów powstał kilka lat temu w środowisku przestępczości zorganizowanej z Warszawy. Ofiarą był mężczyzna powiązany z półświatkiem. Założono mu na głowę worek foliowy, dotkliwie go bito i kopano. Eksperci nie mieli wątpliwości, że są to zdjęcia autentyczne. Zidentyfikowano twarze sprawców. Należeli do bandy wymuszającej haracze. Prokuratura wykorzystała materiał filmowy podczas procesu sądowego.
Jako dowodu nie udało się wykorzystać dwóch kaset przejętych kilka lat temu przez warszawską prokuraturę. Na jednej zarejestrowano gwałt na młodej kobiecie, druga zawierała sceny znęcania się nad mężczyzną (przypalano go i łamano mu żebra). Filmy znalazły się w posiadaniu prokuratury dzięki przechwyconemu grypsowi, napisanemu przez aresztowanego właściciela jednej z warszawskich wypożyczalni. Prosił w nim żonę o "przypilnowanie kaset". - Podczas śledztwa odszukano zgwałconą kobietę - narkomankę. Odmówiła złożenia zeznań, przekonując, że nic złego jej nie spotkało i że gwałtu nie było. Podobnie zachował się przypalany i katowany mężczyzna, powiązany ze stołecznym środowiskiem przestępczym. W trakcie przesłuchania oświadczył, że "żadnego znęcania nie było", a brutalne sceny z jego udziałem były "przymiarką do filmu fabularnego" - przypomina prokurator Artur Kassyk.
Dokument kontra inscenizacja
Prof. Tadeusz Hanausek, ekspert kryminalistyki z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, twierdzi, że gdy ofiara milczy, udowodnienie zarejestrowanego na taśmie przestępstwa jest prawie niemożliwe. - Z samego odbioru filmu, bez rozpracowania sytuacji, w jakiej był kręcony, bardzo trudno stwierdzić, czy wydarzenia są prawdziwe. Współczesna technika pozwala na nałożenie różnych obrazów, dzięki czemu zdarzenia inscenizowane wyglądają jak autentyczne. Część tego typu bardzo brutalnych filmów powstaje za zgodą aktorów. W rzeczywistości nic złego im się nie dzieje.
Reżyser Andrzej Kostenko przyznaje, że zawodowcy z branży filmowej potrafią odróżnić prawdę od fikcji: - Reżyser jest wyczulony na udawanie, widzi wytwór techniki i użyte triki. Potrafi ocenić, że pewne sceny, na przykład reakcje na ból, nie są inscenizowane, bo tego nie da się zagrać.
Opinia tego typu ekspertów jest jednak subiektywna i dla sądu nie może być dowodem.
Ukryta kamera, czyli narzędzie szantażu
Fikcją filmową nie była z pewnością kaseta nakręcona dwa lata temu w Sieradzu. Miejscową lekarkę podstępnie nafaszerowano narkotykami. Kompletnie odurzona kobieta stała się bohaterką wyjątkowo ostrego filmu porno. Nakręcono go w domu jej znajomych, do których przyszła na kawę. Kamera była ukryta w kuchni, za obrazem. Lekarka nic potem nie pamiętała. Następnego dnia dwaj bandyci w kominiarkach zaprezentowali jej taśmę. Ofiara zobaczyła, że jej filmowym partnerem był ochroniarz - mąż koleżanki, która także brała udział w prowokacji. Szantażyści zażądali 100 tys. zł, a w razie odmowy zagrozili rozpowszechnieniem kasety w szkole, do której chodziło dziecko lekarki. Kobieta o wszystkim opowiedziała mężowi. Wynajęto biuro detektywistyczne. Szantażystów ujęto, a sąd skazał ich na kary pięciu i siedmiu lat więzienia.
- W środowisku przestępczości zorganizowanej rozpowszechniano pogłoski, że bohaterami "niezwykle cennego" filmu są prawnicy, w tym byli prokuratorzy - mówi oficer Centralnego Biura Śledczego. - Kompromitujące ich sceny miały być nakręcone ukrytą kamerą w jednej z należących do mafii agencji towarzyskich. Nigdy nie widzieliśmy tej kasety, ale kilka rzekomo skadrowanych z filmu zdjęć znalazło się w obiegu. Żaden z uwidocznionych na fotografii prawników nie zgłosił szantażu. Kilku jednak odeszło z zawodu.
Więcej możesz przeczytać w 25/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.