W naszym systemie prawno – finansowym mocną i znaczącą pozycję zajmują firmy windykacyjne. Konkretnie: największe podmioty z tej branży, które skupują (na rachunek podległym sobie tworom o nazwie „fundusze sekurytyzacyjne”) pokaźne pakiety wierzytelności. Sprzedawcami tychże są głównie banki, a także firmy pożyczkowe. „Moralność” tychże podmiotów, w tym także ich sposób działania, to coś pomiędzy zorganizowaną grupą przestępczą a czyścicielami kamienic.
Jedna z firm z tej branży zyskała w ostatnich latach niesamowity wręcz, ogólnopolski rozgłos. Chodzi o GetBack, której „działalność” (czytaj: przekręty w białych rękawiczkach we współpracy z bankami), spowodowała gigantyczne straty; wielokrotnie większe niż w aferze Amber Gold. Kto zatem padł ofiarą eks-pupilka giełdy warszawskiej, tj. firmy GetBack? Pokrzywdzonych jest prawie 10 tys. osób. Według szacunku KNF ich straty sięgają nawet 2,6 mld zł.
Sądzisz, że żadna pracy nie hańbi? Mylisz się bardzo!
Wróćmy jednak do typowej działalności firm windykacyjnych. Uczestniczą one aktywnie w procederze obrotu wierzytelnościami. Wspomagają także banki w procesie windykacji niespłacanych zobowiązań: nie wiedzieć czemu, wszak każdy bank ma swój departament windykacji i restrukturyzacji. Wielkość polskiego rynku wierzytelności zarządzanego przez firmy windykacyjne wciąż rośnie. Wedle danych, do których udało mi się dotrzeć, obecna łączna wartość nominalna obsługiwanych wierzytelności przez te podmioty wynosi coś około 100 mld złotych.
Nie widzisz pewnie w tym nic złego. Wyjaśnię więc o co chodzi:
„Windykacja w Polsce opiera się wyłącznie na niewiedzy dłużników!”
To trochę tak jakby oszukiwać niewidomych przy wydawaniu reszty. Albo zabierać kieszonkowe dzieciom, bo nie znają one wartości pieniądza i nie potrafią się przed takim czynem obronić. To ten sam poziom „moralności”. Niestety, mimo to, tak haniebny sposób działania firm windykacyjnych jest w Polsce w pełni legalny i prawnie usankcjonowany. Szczegóły poniżej.
E-sąd, czy może kpina-sąd?
Przykład pierwszy z brzegu: e-sąd. Powód zgłasza się do takiego pseudosądu, informując, że Pan Kowalski jest winny kwotę X. Sąd, wydając nakaz zapłaty, nie bada dowodów, co nota bene otwarcie zgłasza pozwanemu. Czy coś takiego można nazwać sądem??? Prawdą jest, że odpowiedź na nakaz zapłaty z e-sądu zajmuje osobie, która jest w temacie obeznana - ledwie kilka minut. Jak jednak pokazują statystki z ostatnich lat, spośród ponad 2 mln pozwów, które rocznie trafia do e-sądu, tylko ok. 4 proc. pozwanych skutecznie wnosi sprzeciw. W pozostałych przypadkach, tam, gdzie zostaje wydany nakaz zapłaty, sprawa kończy się szybką wizytą komornika.
E-sąd daje powodom (bardzo często są to wierzyciele reprezentowani przez firmy windykacyjne) możliwość dowolnych przekrętów i nadużyć, które przez ten pseudowymiar sprawiedliwości nie zostaną w najmniejszym stopniu zweryfikowane.
Oto najczęstsze szwindle stosowane masowo i z premedytacją przez antybohaterów niniejszego tekstu:
•Wysłanie do e-sądu wierzytelności przedawnionej (dotyczy szczególnie okresu przed wejściem w życie ustawy z 13 kwietnia 2018 roku)
•Przedstawienie w treści pozwu dowolnie „napompowanej” wierzytelności, której kwota nijak ma się do faktycznego zadłużenia
•Zgłaszanie w treści pozwu historycznego lub wręcz zmyślonego adresu pozwanego, wiedząc, że w sytuacji, gdy pozew nie zostanie odebrany, to zakończy się szybkim uzyskaniem tytułu egzekucyjnego (tę kwestię poruszałem także w poprzednim odcinku Poradnika)
Specjalność zakładu: ożywianie przedawnionych długów
Przyjrzyjmy się pierwszej „sztuczce” z powyższej listy stosowanej w obrocie wierzytelnościami, która na szczęście została nazwana po imieniu (jako niedopuszczalna) i zakazana dopiero w wymienionej ustawie z 2018 roku.
Mamy dwie strony transakcji: bank i handlarza wierzytelnościami. Obie strony doskonale wiedzą, że towar sprzedającego jest trefny – teoretycznie przedawniony dług ma wartość dokładnie zero. Ale najczęściej … nie ma tej wiedzy dłużnik. Dlatego też, przez wiele lat, tj. aż do wejścia wspomnianej ustawy, handel przedawnionymi długami kwitł w najlepsze.
Skutkiem niewiedzy dłużników, taki martwy dług mógł zyskać drugie życie. Było to możliwe właśnie dzięki opisanej powyżej współpracy banków z firmami windykacyjnymi, które skutecznie potrafiły zamienić bezwartościową wierzytelność (czasem wręcz nieistniejącą!), na regularny tytuł egzekucyjny. Mówmy otwartym tekstem: są to działania o charakterze przestępczym, to jest: stosując prawo i oszustwo rozumiane w sposób zgodny definicją. Oto stosowny artykuł kodeksu karnego:
Art. 286. § 1. Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Czytaj też:
Poradnik Krzysztofa Oppenheima: Jak się bronić przed windykacją
Windykacyjny koń trojański
„Nie wierzcie Grekom, nawet gdy przynoszą dary” – to dość znany cytat z „Eneidy”. Chodzi o naiwność Trojan, którzy bardzo się ucieszyli, kiedy Grecy, odstępując od oblężonego miasta Troja, pozostawili im wypasionego konia. Identyczny fortel stosują obecnie firmy windykacyjne wobec swoich ofiar, czyli dłużników. Ma to miejsce w sytuacji, kiedy następuje sprzedaż wierzytelności, a niedługo potem firma windykacyjna rżnie wielkiego przyjaciela domniemanego dłużnika. Tenże dostaje pismo, w którym znajdują się zwykle takie frazy: „dogadajmy się!”, „Umorzymy Ci 30 % długu”, „Rozłożymy Twój dług na niskie raty, ale zapłać nam chociaż 50 zł”.
Oferowany jest także aneks, który potwierdza „dobrą wolę” obecnego wierzyciela. Mnóstwo dłużników daje się na te niecne sztuczki nabrać, co zostaje jednoznacznie zostać przyjęte - przy ewentualnej sprawie w sądzie - jako uznanie długu. Czyli dokonanie nawet „malutkiej” wpłaty na poczet tego „zobowiązania” stawia dłużnika w fatalnej sytuacji, gdyby w pewnym momencie sprawa tej domniemanej wierzytelności trafiła do sądu.
Jak zatem należy reagować na takie „przymilanie się” firmy windykacyjnej? Sugeruję zwykle, krótką (acz zdecydowaną!) odpowiedź, skierowaną do osoby w podpisie tej „super propozycji”:
Spadaj na drzewo, cwaniaku! Pokaż mi najpierw tytuł egzekucyjny!
Ciekawostka na koniec. Prawdą jest, iż hieny windykacyjne uważają antywindykatorów (tych z prawdziwego zdarzenia) jako śmiertelnych wrogów. Bo to przecież my szerzymy oświatę wśród ludu, ucząc dłużników, jak należy postępować w opisanych sytuacjach. Na dodatek w starciach sądowych miażdżymy wroga – bo najczęściej pozwy o zapłatę są oparte na lipnych papierach, co pozwala fachowcom dość łatwo podważyć wiarygodność roszczeń.
Komu zawdzięczamy rozwój prężny branży antywindykacyjnej?
A czy wiecie Państwo, co jest w tym temacie najśmieszniejsze? Otóż w dużej mierze branża antywindykacyjna rozwinęła się właśnie dzięki … firmom windykacyjnym.
W obszarze „handel przedawnionymi długami” można było zarobić (jeszcze w 2018 roku) mnóstwo „frajerskiej” kasy. Wystarczyło taki pozew dostać do ręki od dłużnika, napisać kilka zdań do sądu, dowodząc, że dług jest bardzo mocno nieświeży – i całkiem ładna sumka wpadała do kieszeni. Od kogo? Nie od dłużnika, ale od nabywcy trefnej wierzytelności. Mowa tu o KZP, czyli o kosztach zastępstwa procesowego, które obciążają tę stronu sporu sądowego, która przegra sprawę. Za parę zdań napisanych do sądu można było zgarnąć od niby-wierzyciela nawet parę tysięcy złotych, uwalniając jednocześnie klienta od długu.
Wróćmy do naszej branży i do naszych przeciwników. Prawdą jest, iż mamy licznych wrogów, ale jednego boimy się najbardziej. Na pewno nie zgadniesz, o kim mowa. Będzie to tematem następnego odcinka, który ukaże się pod taki oto tytułem:
Kto jest największym wrogiem antywindykacji?
Czytaj też:
Jak bronić się przed komornikiem i windykacją? Poradnik dla przedsiębiorców
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.