Festiwal odejść rozpoczął Janusz Cieszyński. Wiceminister zdrowia zrezygnował w poniedziałek. „Decyzja kilkukrotnie odkładana, ale dobrze przemyślana” – powiedział na odchodne. Dzień później dołączył jego szef. We wtorek z resortem pożegnał się Łukasz Szumowski. Tłumaczył się tak samo. Że wszystko zostało zaplanowane, przemyślanie i nie jest to żadna nagła decyzja. Skoro tak, to dlaczego nie poznaliśmy od razu kandydata na jego następcę? Tego już nie wiadomo.
W poniedziałek tekę wiceministra cyfryzacji oddała też Wanda Buk. W mediach społecznościowych niektórzy zaczęli się żalić, że jak to możliwe, że taka młoda, profesjonalna, inteligentna kobieta odchodzi. Żałoba i współczuje trwały jakieś dwie godziny, bo szybko okazało się, że Wanda Buk z ministerstwa cyfryzacji przechodzi na stanowisko wiceprezesa Polskiej Grupy Energetycznej. Na pewno nie żałuje, że nie udało się w Senacie przeforsować podwyżek dla polityków. Wiceminister w polskim rządzie zarabia ok. 145 tys. zł brutto rocznie. A wiceprezes PGE zarabia ponad milion.
W czwartek z kolei Jacek Czaputowicz uznał, że z tą całą rekonstrukcją nie ma co czekać do jesieni. Podał się do dymisji już teraz. Też oczywiście była planowana, zapowiadana, w ogóle chyba nie powinno się o niej pisać, bo wszyscy wszystko przecież wiedzieli. Że poda się do dymisji akurat teraz, kiedy Putin uznał, że czas usunąć Aleksieja Nawalnego, swojego największego wroga. Ale wiadomo, że dobrego czasu na odejście nigdy nie ma. Na przygotowanie swojego następcy też nie. I tak w środku pandemii z rządu odszedł minister zdrowia. A w środku konfliktu na Białorusi minister spraw zagranicznych.
Teraz jeszcze na wieść o tym, że w 2020 roku deficyt budżetowy może wynieść rekordowe w historii III RP 109 mld zł wobec planowanego przed pandemią zerowego deficytu, do dymisji powinien podać się minister finansów. A na dokładkę 1 września dołączyć mógłby do niego na przykład minister edukacji.
Cała ta sytuacja z odejściami przypomina sytuację w radiowej Trójce. Wprawdzie wczoraj Kuba Strzyczkowski, jej nowy - stary szef, do dymisji się nie podał, ale został z funkcji dyrektora zwolniony, bo, o zgrozo, złamał regulamin. Nie wiadomo oczywiście jak. Ale nie o samą rezygnację tutaj chodzi, tylko o jakąś przyszłość, wizję, bezpieczeństwo. Strzyczkowski na pytanie, co będzie teraz z jego audycją „Zapraszamy do Trójki”, miał usłyszeć: „Coś tam będzie”. Podobnie z pandemią w Polsce i konfliktem na Białorusi – coś tam będzie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.