Jak minister Bauc ratuje budżet
Budżetu nie ma. Ściślej budżet w znaczeniu grubej księgi zapisanej długimi kolumnami cyferek i uchwalonej przez Sejm w postaci ustawy jest, ale pieniędzy w nim nie ma. Co zatem zrobi rząd? Do wyboru ma trzy możliwości: nowelizować budżet, ciąć wydatki lub kogoś złupić, aby uzyskać dodatkowe dochody. Problem polega tylko na tym, że każde z tych rozwiązań może mieć katastrofalne skutki dla gospodarki, AWS, rządu i ministra finansów. Dlatego wspomniane podmioty bawią się w dziecinną grę zwaną pomidorem. (Przypomnę: na każde zadane pytanie trzeba odpowiedzieć "pomidor"; inna odpowiedź oznacza wypadnięcie z gry.)
Nowelizacja, czyli śmierć
Analitycy widzą w nowelizacji budżetu najlepsze wyjście i uważają ją za konieczną. Za, a nawet przeciw jest także minister Jarosław Bauc. Najpierw 16 maja w portalu "Gazety Wyborczej" rzekł, iż ożywienie gospodarcze w drugiej połowie roku i osłabienie złotego sprawią, że rewizja budżetu nie będzie konieczna, ale już 21 maja w Trójce dopuścił taką możliwość, aby trzy dni później w Katowicach zmienić zdanie i zapowiedzieć, że bardziej prawdopodobne są cięcia wydatków niż nowelizacja budżetu. Minister ma nawet na to prosty pomysł: urzędnicy będą mniej wydawać na papier komputerowy, długopisy, ogrzewanie i telefony. Zacisnąć pasa będą musiały wszystkie jednostki budżetowe. Jak zmusić urzędników, by dzwonili mniej, oszczędzali papier albo wychodząc z biura, wyłączali światło? "To będzie problem kierowników poszczególnych jednostek, którzy muszą o to zadbać" - powiedział Jarosław Bauc. Ale to nie koniec pomysłów ministra na ratowanie spartaczonego budżetu. Resort finansów dobrał się nawet do pieniędzy z unijnych darowizn, w tym programu Phare. Opodatkowano na przykład pośredników rozdzielających bezzwrotną pomoc, choć jest to sprzeczne z umowami, jakie Polska zawarła z Komisją Europejską, i niezgodne z przepisami unii. Na nic się zdały interwencje Komitetu Integracji Europejskiej, a także jednostek zarządzających unijną pomocą. Tylko czekać, aż minister Bauc zechce opodatkować amerykański i zachodnioeuropejski program badań kosmicznych, bo rakiety i satelity pewnie korzystają ze skrawków polskiego nieba.
Przyczyn, dla których najprostsze rozwiązanie, czyli nowelizacja, jest zarazem najtrudniejsze, tłumaczyć nie trzeba. Publiczne przyznanie się do katastrofy finansów i prośba pod adresem Sejmu, w którym nie ma się większości, o nowelę oznaczają polityczną śmierć.
Cięcia, czyli kamikadze
Dlatego lepszym rozwiązaniem wydają się cięcia budżetowe. Analitycy Międzynarodowego Funduszu Walutowego uważają takie rozwiązanie za wystarczające, pod warunkiem że przyniosłoby 6--7 mld zł. Minister Bauc jest za, ale pod warunkiem że... cięcia będą mniejsze. Rząd zajął się tą kwestią 22 maja. Zajął bez zajmowania stanowiska. Po posiedzeniu wicepremier Janusz Steinhoff powiedział: "Rząd nie zdecydował jeszcze, w jaki sposób skompensować przewidywane niższe dochody w tegorocznym budżecie, (...) gdyż minister finansów jeszcze nie zgłosił w tej sprawie żadnego wniosku". Być może zatem ma rację prof. Dariusz Rosati z Rady Polityki Pieniężnej, wątpiący, aby "ministrowie rządu, który staje do wyborów, byli skłonni obciąć wydatki".
Odnotujmy jednak, że z punktu widzenia strategii politycznej cięcia są rozwiązaniem lepszym. Wprawdzie kompromitują ekipę rządzącą, ale większość kłopotów przesuną na koniec roku. A to już najprawdopodobniej będzie problem SLD. Postawione pod ścianą ministerstwo w końcu przygotowało i przedstawiło rządowi plan cięć. Na razie większość jego zapisów utrzymywana jest w głębokiej tajemnicy. Trudno przypuszczać, aby informacja o tym, że większość ministerialnych budżetów zostanie zmniejszona co najmniej o 6 proc., została ujawniona przed wyborami.
Cichcem, boczkiem
Może zatem kilka złotych skądś podwędzić? Choćby z prywatyzacji. Minister Bauc takiej możliwości nie wyklucza. "Jestem coraz bardziej optymistyczny co do wykonania w tym roku przychodów z prywatyzacji na poziomie 18 mld zł" - powiedział w wywiadzie dla PAP. Owe 18 mld zł wzięłoby się ze sprzedaży 30 proc. akcji TP SA (10 mld zł), akcji Rafinerii Gdańskiej SA i PKN Orlen SA. Istnieje także jeszcze pewna (nikła) szansa sprzedaży 50 proc. akcji PZU SA. Prezent chce także ofiarować minister skarbu Aldona Kamela-Sowińska, która 29 maja poinformowała, że Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów zajmie się planem prywatyzacji PKO BP, opracowanym przez resort skarbu. Ciekawe, bo jeszcze przed miesiącem pani minister twierdziła, że prywatyzacji tej w bieżącym roku nie uda się przeprowadzić oraz że MSP nie zdecydowało jeszcze o jej sposobie.
Najlepiej by zatem było coś podwędzić, ale po cichu. Zrobić to cichcem i boczkiem (tak jak woda płynie rynsztoczkiem). I tu pan minister ma w rękawie dwa asy. As pierwszy to ZUS, którego sytuacja finansowa jest nadspodziewanie dobra. A gdyby tak namówić prezesa, aby nie przekazywał składek do OFE? W ten sposób można by kilka ładnych miliardów zaoszczędzić. W tym celu trzeba by mieć uległego prezesa ZUS i jakoś uciszyć szefów PTE. Pierwsze prawie się udało. Z drugim problem jest większy. Szefowie towarzystw emerytalnych nie bardzo boją się już rządu, który poległ na polu chwały.
As drugi to potworki własnościowe - prywatne spółki, których udziałowcami są państwowe firmy. Można by owe firmy namówić, żeby sprzedały swoje udziały. Nie będzie to prywatyzacja, bo przecież spółka jest prywatna, a do budżetu wpłyną podatki od dochodów kapitałowych. Do przeprowadzenia takiej operacji idealnie nadaje się Polkomtel. Jego udziałowcami są: PKN Orlen SA (19,61 proc.), KGHM Polska Miedź SA (19,61 proc.), Polskie Sieci Elektroenergetyczne SA (16,05 proc.), Węglokoks (4 proc.) i Tel-Energo (1,01 proc.). We wszystkich tych spółkach skarb państwa ma wpływ na decyzje (w sumie MSP kontroluje 60,28 proc. akcji Polkomtelu). Wprawdzie żaden z udziałowców Polkomtelu nie potrzebuje większej gotówki i nie musi na siłę (niekorzystnie) sprzedawać jego akcji, ale gdy pan każe, sługa musi.
A może właśnie nie musi? Rok temu nikt z prezesów by nie dyskutował. Sto dni przed wyborami sytuacja wygląda jednak inaczej. Wprawdzie nowa ekipa zapewne i tak w owych spółkach zrobi czystkę, ale może przynajmniej przed sądem nie postawi? I jak tu się dziwić, że minister finansów gra w pomidora i jest za, a nawet przeciw? Robotę ma nielekką. Jest oczywiście możliwe, że budżet wykona i przed Trybunałem Stanu nie stanie. Możliwe, ale mało prawdopodobne. Każdy zatem na jego miejscu byłby ciut zdenerwowany.
Nowelizacja, czyli śmierć
Analitycy widzą w nowelizacji budżetu najlepsze wyjście i uważają ją za konieczną. Za, a nawet przeciw jest także minister Jarosław Bauc. Najpierw 16 maja w portalu "Gazety Wyborczej" rzekł, iż ożywienie gospodarcze w drugiej połowie roku i osłabienie złotego sprawią, że rewizja budżetu nie będzie konieczna, ale już 21 maja w Trójce dopuścił taką możliwość, aby trzy dni później w Katowicach zmienić zdanie i zapowiedzieć, że bardziej prawdopodobne są cięcia wydatków niż nowelizacja budżetu. Minister ma nawet na to prosty pomysł: urzędnicy będą mniej wydawać na papier komputerowy, długopisy, ogrzewanie i telefony. Zacisnąć pasa będą musiały wszystkie jednostki budżetowe. Jak zmusić urzędników, by dzwonili mniej, oszczędzali papier albo wychodząc z biura, wyłączali światło? "To będzie problem kierowników poszczególnych jednostek, którzy muszą o to zadbać" - powiedział Jarosław Bauc. Ale to nie koniec pomysłów ministra na ratowanie spartaczonego budżetu. Resort finansów dobrał się nawet do pieniędzy z unijnych darowizn, w tym programu Phare. Opodatkowano na przykład pośredników rozdzielających bezzwrotną pomoc, choć jest to sprzeczne z umowami, jakie Polska zawarła z Komisją Europejską, i niezgodne z przepisami unii. Na nic się zdały interwencje Komitetu Integracji Europejskiej, a także jednostek zarządzających unijną pomocą. Tylko czekać, aż minister Bauc zechce opodatkować amerykański i zachodnioeuropejski program badań kosmicznych, bo rakiety i satelity pewnie korzystają ze skrawków polskiego nieba.
Przyczyn, dla których najprostsze rozwiązanie, czyli nowelizacja, jest zarazem najtrudniejsze, tłumaczyć nie trzeba. Publiczne przyznanie się do katastrofy finansów i prośba pod adresem Sejmu, w którym nie ma się większości, o nowelę oznaczają polityczną śmierć.
Cięcia, czyli kamikadze
Dlatego lepszym rozwiązaniem wydają się cięcia budżetowe. Analitycy Międzynarodowego Funduszu Walutowego uważają takie rozwiązanie za wystarczające, pod warunkiem że przyniosłoby 6--7 mld zł. Minister Bauc jest za, ale pod warunkiem że... cięcia będą mniejsze. Rząd zajął się tą kwestią 22 maja. Zajął bez zajmowania stanowiska. Po posiedzeniu wicepremier Janusz Steinhoff powiedział: "Rząd nie zdecydował jeszcze, w jaki sposób skompensować przewidywane niższe dochody w tegorocznym budżecie, (...) gdyż minister finansów jeszcze nie zgłosił w tej sprawie żadnego wniosku". Być może zatem ma rację prof. Dariusz Rosati z Rady Polityki Pieniężnej, wątpiący, aby "ministrowie rządu, który staje do wyborów, byli skłonni obciąć wydatki".
Odnotujmy jednak, że z punktu widzenia strategii politycznej cięcia są rozwiązaniem lepszym. Wprawdzie kompromitują ekipę rządzącą, ale większość kłopotów przesuną na koniec roku. A to już najprawdopodobniej będzie problem SLD. Postawione pod ścianą ministerstwo w końcu przygotowało i przedstawiło rządowi plan cięć. Na razie większość jego zapisów utrzymywana jest w głębokiej tajemnicy. Trudno przypuszczać, aby informacja o tym, że większość ministerialnych budżetów zostanie zmniejszona co najmniej o 6 proc., została ujawniona przed wyborami.
Cichcem, boczkiem
Może zatem kilka złotych skądś podwędzić? Choćby z prywatyzacji. Minister Bauc takiej możliwości nie wyklucza. "Jestem coraz bardziej optymistyczny co do wykonania w tym roku przychodów z prywatyzacji na poziomie 18 mld zł" - powiedział w wywiadzie dla PAP. Owe 18 mld zł wzięłoby się ze sprzedaży 30 proc. akcji TP SA (10 mld zł), akcji Rafinerii Gdańskiej SA i PKN Orlen SA. Istnieje także jeszcze pewna (nikła) szansa sprzedaży 50 proc. akcji PZU SA. Prezent chce także ofiarować minister skarbu Aldona Kamela-Sowińska, która 29 maja poinformowała, że Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów zajmie się planem prywatyzacji PKO BP, opracowanym przez resort skarbu. Ciekawe, bo jeszcze przed miesiącem pani minister twierdziła, że prywatyzacji tej w bieżącym roku nie uda się przeprowadzić oraz że MSP nie zdecydowało jeszcze o jej sposobie.
Najlepiej by zatem było coś podwędzić, ale po cichu. Zrobić to cichcem i boczkiem (tak jak woda płynie rynsztoczkiem). I tu pan minister ma w rękawie dwa asy. As pierwszy to ZUS, którego sytuacja finansowa jest nadspodziewanie dobra. A gdyby tak namówić prezesa, aby nie przekazywał składek do OFE? W ten sposób można by kilka ładnych miliardów zaoszczędzić. W tym celu trzeba by mieć uległego prezesa ZUS i jakoś uciszyć szefów PTE. Pierwsze prawie się udało. Z drugim problem jest większy. Szefowie towarzystw emerytalnych nie bardzo boją się już rządu, który poległ na polu chwały.
As drugi to potworki własnościowe - prywatne spółki, których udziałowcami są państwowe firmy. Można by owe firmy namówić, żeby sprzedały swoje udziały. Nie będzie to prywatyzacja, bo przecież spółka jest prywatna, a do budżetu wpłyną podatki od dochodów kapitałowych. Do przeprowadzenia takiej operacji idealnie nadaje się Polkomtel. Jego udziałowcami są: PKN Orlen SA (19,61 proc.), KGHM Polska Miedź SA (19,61 proc.), Polskie Sieci Elektroenergetyczne SA (16,05 proc.), Węglokoks (4 proc.) i Tel-Energo (1,01 proc.). We wszystkich tych spółkach skarb państwa ma wpływ na decyzje (w sumie MSP kontroluje 60,28 proc. akcji Polkomtelu). Wprawdzie żaden z udziałowców Polkomtelu nie potrzebuje większej gotówki i nie musi na siłę (niekorzystnie) sprzedawać jego akcji, ale gdy pan każe, sługa musi.
A może właśnie nie musi? Rok temu nikt z prezesów by nie dyskutował. Sto dni przed wyborami sytuacja wygląda jednak inaczej. Wprawdzie nowa ekipa zapewne i tak w owych spółkach zrobi czystkę, ale może przynajmniej przed sądem nie postawi? I jak tu się dziwić, że minister finansów gra w pomidora i jest za, a nawet przeciw? Robotę ma nielekką. Jest oczywiście możliwe, że budżet wykona i przed Trybunałem Stanu nie stanie. Możliwe, ale mało prawdopodobne. Każdy zatem na jego miejscu byłby ciut zdenerwowany.
Więcej możesz przeczytać w 25/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.