Bezrobocie lewicy i prawicy
Istnieją dwa rodzaje bezrobocia: dobre i złe. Pierwsze można scharakteryzować jako bezrobocie makroekonomiczne, bo wynika z restrykcyjnej polityki makroekonomicznej. Ma ono na ogół skutki zbawienne, gdyż obniża inflację, wzmacnia dyscyplinę pracy, wymusza restrukturyzację poszczególnych firm i całych branż, osłabia siłę polityczną i pozycję przetargową związków zawodowych i monopolistów. Drugi rodzaj to złe bezrobocie - mikroekonomiczne. Wynika ono z różnych ograniczeń na rynku, głównie na rynku pracy, zwiększających koszty zatrudnienia lub zwolnienia pracowników.
Obrońcy bezrobocia
Bezrobocie "prawicowe", które można nazwać też "konserwatywnym" lub "liberalnym", jest na ogół przejściowe. Gdy owo bezrobocie sprawi to, czego od niego oczekiwano, czyli trwale zmniejszy inflację, samo również się zmniejsza. Liberalne, konserwatywne bezrobocie, mimo swoich pozytywnych cech i przejściowego charakteru, jest stale krytykowane przez naszych zawodowych "obrońców ludu", od ministra Kropiwnickiego po przewodniczącego OPZZ Macieja Manickiego. Dlaczego?
Im trudniej jest zwolnić pracownika, tym mniej chętnie pracodawca zatrudni nowego. Ponadto miejsca pracy niewiele się różnią od każdego innego towaru: im wyżej są opodatkowane, tym są droższe, a więc trudniej je stworzyć. W Polsce odziedziczyliśmy po komunizmie kodeks pracy, który bardzo utrudniał zwolnienie pracowników; na domiar złego kodeks ten co jakiś czas jest "udoskonalany". Robi się to zawsze po to, by zwiększyć uprawnienia pracownicze. To najprostsza droga do bezrobocia "lewicowego" lub "populistycznego". Ci, którzy je kreują, udają, że nie wiedzą (lub naprawdę nie wiedzą), iż usztywniając rynek pracy, nie działają w interesie najbiedniejszych warstw społecznych, bo to właśnie je przede wszystkim dotyka bezrobocie.
Usta pełne frazesów
Dlaczego mikroekonomiczne lub "lewicowe" bezrobocie jest gorsze od "prawicowego"? Po pierwsze, dlatego że nie daje pozytywnych efektów - nie obniża inflacji, nie wzmacnia dyscypliny pracy, nie wymusza restrukturyzacji, nie osłabia pozycji związków zawodowych i monopolistów. Wprost przeciwnie - wzmacnia niekorzystne tendencje. Ponadto nie istnieje żaden mechanizm, który doprowadziłby w naturalny sposób do obniżenia "lewicowego" bezrobocia. Może ono trwać (i osiągać przy tym bardzo wysoki poziom) tak długo, aż nie zostaną zmienione rozwiązania prawne i organizacyjne, które je powodują.
Tolerowanie mikroekonomicznego bezrobocia jest działaniem samobójczym. Nawet utrzymanie go na obecnym - skandalicznie wysokim - poziomie, nie mówiąc o jego obniżeniu, wymaga coraz szybszego wzrostu gospodarczego. Prof. Stanisław Gomułka, ekonomista obecnie bliski SLD, szacuje, że przy obecnych rozwiązaniach instytucjonalnych na rynku pracy potrzebujemy sześcio-, siedmioprocentowego tempa wzrostu gospodarczego, by obniżyć bezrobocie o połowę w ciągu dziesięciu lat. Nawet przy takim nieprawdopodobnie szybkim wzroście gospodarczym mielibyśmy w 2010 r. 8 proc. bezrobotnych, czyli więcej niż dziś Węgry. Przy pięcioprocentowym wzroście za dziesięć lat będziemy mieli, według Gomułki, przeszło dwudziestoprocentowe bezrobocie!
Powiększa się więc warstwa obywateli, którzy nie tylko nie pracują i nigdy nie pracowali, ale prawdopodobnie pracować nigdy nie będą. Ci, którzy temu sprzyjają, czynią to, pochylając się z troską nad ubogimi, z ustami pełnymi frazesów o godności ludu pracującego miast i wsi, "sercu po lewej stronie", "etosie Solidarności" i społecznej nauce Kościoła.
Bezrobocie wrogiem demokracji
W latach 1989-1991, kiedy pracowałem jako doradca Leszka Balcerowicza, stale słyszałem, że jego polityka doprowadzi do wybuchu społecznego. Byłem przekonany, że tak nie będzie, bo doświadczenia brytyjskie z lat 80. nauczyły mnie, iż bezrobocie makroekonomiczne nie powoduje wybuchu społecznego. Wprost przeciwnie, wzmacnia dyscyplinę pracy, bowiem ludzie boją się stracić pracę - chociażby na skutek strajku, który doprowadziłby ich firmę do bankructwa. Tę samą prawidłowość zauważył jeszcze przed wojną lewicowy ekonomista Michał Kalecki. Jego zdaniem, to właśnie dlatego kapitaliści, stanowiący według teorii Marksa rządzącą klasę, tolerują depresje gospodarcze, mimo że na krótką metę godzą one w ich własne dochody.
Od kilku lat skala bezrobocia w Polsce coraz bardziej mnie jednak niepokoi. Nie chodzi o bezrobocie makroekonomiczne lub "prawicowe" - które jest skutkiem koniecznej polityki antyinflacyjnej Rady Polityki Pieniężnej - stanowiące w moim przekonaniu zaledwie kilka procent. Problemem jest pozostałe trzy czwarte polskiego bezrobocia, czyli kilkunastoprocentowe bezrobocie "lewicowe". To nie tylko tragiczne marnowanie potencjału ludzkiego. Obawiam się, że z czasem może ono także doprowadzić do destabilizacji polskiej demokracji.
Konieczne są twarde reguły
Obawa ta wynika z faktu, że bezrobocie "lewicowe" tworzy dużą grupę długoterminowych bezrobotnych. Warstwa ta nie tylko przyczynia się do postępującej kryminalizacji społeczeństwa, ale także może się stać pożywką dla różnych ruchów ekstremalnych i antydemokratycznych - lewicowych i prawicowych. Wobec tego czas najwyższy skończyć z nieustającą krytyką polityki antyinflacyjnej, oskarżaniem jej o powodowanie bezrobocia i "recesji", i zająć się prawdziwymi przyczynami tego niszczącego zjawiska. Jeśli nawet wymaga to przedsięwzięć, które na pierwszy rzut oka wydają się twarde i niesympatyczne. Niektóre z nich, jak
- w uelastycznienie form zatrudnienia w godzinach nadliczbowych
- w zwiększenie możliwości zawierania kolejnych umów na czas określony
- w podwyższenia progu zatrudnienia, powyżej którego konieczne jest tworzenie regulaminów pracy i wynagradzania
- w stopniowa eliminacja okresu obciążenia pracodawcy kosztami wynagradzania pracownika za okres niezdolności do pracy
- w zróżnicowanie płacy minimalnej
zostały już zaproponowane przez rząd - i odrzucone z oburzeniem przez związkowych posłów. A propozycje rządowe i tak nie są wystarczające. Konieczne jest bowiem ograniczenie wysokości odpraw przy zwolnieniach z pracy, które w tej chwili są tak wysokie, że znacząca redukcja zatrudnienia w okresie gorszej koniunktury po prostu nie wchodzi w grę. Coraz częściej jedynym wyjściem jest likwidacja firmy, a wtedy pracę tracą wszyscy zatrudnieni.
Nie można też tolerować jawnych zachęt do unikania pracy i życia z funduszy publicznych - a taką funkcję pełnią obecnie zasady przyznawania rent inwalidzkich III grupy i przechodzenia na wcześniejsze emerytury. Przecież podatki potrzebne do ich sfinansowania obciążają przedsiębiorstwa i w ten sposób zmniejszają liczbę miejsc pracy dla tych, którzy chcą pracować.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.