Wtorek, 22:30, pierwszy odcinek nowego sezonu Kuby Wojewódzkiego. Na kanapie, obok twórcy internetowego Krzysztofa Gonciarza, siada Klaudia El Dursi, modelka znana z tvn-owskiego formatu Top Model i prowadząca reality show w TVN7 pt. „Hotel Paradise”. Tak w skrócie w show chodzi o to, by młodzi, umięśnieni, wytatuowani i „upiększeni” w gabinetach medycyny estetycznej ludzie łączyli się w pary. Widzowie oglądają ich romanse, intrygi, zamiany kochanków.
W stacji-matce, w programie Wojewódzkiego, Klaudia El Dursi zachęca do oglądania: Co tam się będzie działo!
Kuba Wojewódzki: Jeszcze więcej seksu?
El Dursi: Wyobraź sobie reżyserkę, pokój gdzie jest pełno monitorów, podgląd Hotelu Paradise, nastaje taka godzina „intymna” i na każdym z tych monitorów tam wiesz…
Wojewódzki: Co?
El Dursi: Dzieje się. Na balkonie, w łazience, na łóżku.
Wojewódzki: Co ten program ma nam mówi?
El Dursi: Czy on naprawdę musi mówić o czymś ambitnym? Czy nie jest tak, że społeczeństwo lubi wrócić do domu po ciężkiej pracy, zresetować się...
Wojewódzki: Uwielbiam patrzeć, jak się ludzie dymają w telewizji… Jeśli w drugiej edycji wszyscy uprawiają seks, to w trzeciej ekipa się będzie pieprzyć.
El Dursi: To rozrywka, ma dostarczyć radość.
Wojewódzki: Dialogi nabotoksowanych siedmiolatków.
Stereotypy na sterydach
Równolegle na antenę Polsatu trafia bliźniaczy program „Love Island”.
– Gdybyśmy ściągnęli ich logo, nie wiedzielibyśmy, do jakiej stacji program należy – mówi w rozmowie z „Wprost” dr hab. Anna Jupowicz-Ginalska, medioznawczyni z Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspertka dodaje, że twórcy obu programów serwują nam „walkę” o wyimaginowane uczucia, ostre reakcje, bójki, emocje na najwyższych obrotach, choć bazujące na najniższych instynktach. Bo właśnie to się sprzedaje.
Scena z „Love Island”: uczestnicy, single i singielki dobrani w pary, biorą udział w zabawie. Kobiety przejść muszą tor przeszkód. Jednym z jego elementów jest seksi taniec, skok przez opony (panie ubrane są w skąpe stroje, co jest kluczowe) i siadanie okrakiem na nadmuchanych balonach tak, by balony po kilku uderzeniach pośladkami pękły. W tym czasie wykonujące zadanie partnerki są oblewane jakąś kolorową mazią przez wiwatujących na ich cześć singli.
Inny fragment: odpoczywający na leżakach panowie rozprawiają o walorach fizycznych mieszkanek „love Island”. Oceniają ich ciała podkreślając, że w tej ich zabawie „wnętrze” się nie liczy. Chwilę później reżyser przenosi nas do pokoju, w którym kilka zblazowanych pań siedzi przed lustrami i rozprawiając o potencjalnych kandydatach na partnerów, nawija włosy na palce. Czyli widzom zafundowano zestawienie: polujący maczo kontra głupiutka piękność zainteresowana jedynie perfekcyjnym ułożeniem pukli.
– To nie jest program feministyczno-równościowo-intelektualny. Panie nie zdejmują tam staników, by udawać sufrażystki. Ideologizowanie ich, na przykład mówienie o pokazywaniu silnych kobiet czy uczuciowych mężczyzn, to listek figowy skrywający to, co faktycznie się sprzedaje: seks, rozbuchane ego, dzika witalność, agresja, intrygi podlane egzotyczno-rozrywkowym sosem, stereotypy na sterydach – dodaje Jupowicz-Ginalska.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.