– Musimy zachować solidarność, wspólnie stawiać czoła przeciwnościom losu i odbudowywać nasze życie kulturalne tak mocno ograniczone przez kryzys zdrowotny – mówił Alberto Barberra, dyrektor pierwszego tak dużego festiwalu po lockdownie. Na weneckim czerwonym dywanie pojawili się szefowie imprez m.in. w Cannes, Berlinie, Rotterdamie, San Sebastian.
Czytaj też:
Piękna Kasia Smutniak zachwyciła w Wenecji. „Styl przez duże S”
Wydarzenie odbyło się na przekór restrykcjom w ruchu lotniczym, rosnącej liczbie zakażeń, strachowi przed chorobą i utrudnieniami w dobie zmieniających się z dnia na dzień przepisów. Uczestnikom z wielu krajów, m.in. Brazylii, USA, Iranu, odmówiono wjazdu do Włoch. Ale wciąż, ta kulawa edycja weneckiej „Mostra del Cinema” stała się symbolem powrotu życia filmowego. Tylko czy nie przedwczesnym?
Wenecki reżim sanitarny
Zwycięski „Nomadland” to film skrojony na czas kryzysu. Frances McDormand wciela się tu w kobietę, która przez recesję straciła wszystko i decyduje się prowadzić koczowniczy tryb życia na amerykańskiej prowincji. Współczesne niepokoje odbiły się w wielu filmach tegorocznego festiwalu. Ale równie mocno na samych ulicach weneckiego Lido. Mniej gwarnych niż zwykle.
Na Lido wydano tylko pięć tysięcy akredytacji, o siedem mniej niż w zeszłym roku. Na każdym kroku mierzono temperaturę, a w salach kinowych wprowadzono termowizyjne kamery wyłapujące ludzi z gorączką.
Aby uniknąć kolejek, na każdy seans trzeba było rezerwować miejsce przez Internet, a co drugi fotel pozostawał pusty. Zamiast zwyczajowych czterech, wszystkie filmy miały nawet po dwanaście pokazów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.