Wprost: Jarosław Kaczyński zamierza wejść do rządu, zostać wicepremierem i stanąć na czele komitetu bezpieczeństwa, by kontrolować kluczowe resorty – sprawiedliwości, obrony narodowej i spraw wewnętrznych. Spore zaskoczenie?
Bronisław Komorowski: Przypomina mi się taki cytat z powieści „Lampart” Giuseppe Tomasi di Lampedusa: „Czasem trzeba wiele zmienić, żeby nic się nie zmieniło”. Prezes PiS ma od lat władzę nad rządem i Premierem. Od teraz będzie ją sprawował jako wicepremier. To jakieś polityczne dziwactwo. Powstaną dodatkowe napięcia w rządzie. Ministrowie będą na posiedzeniu Rady Ministrów patrzyli nie na to, czy Morawiecki kiwa głową na "tak", ale jak kiwa głową Kaczyński. To mało zdrowe i niejasne. Normą jest to, że szef partii bierze pełną odpowiedzialność i tekę premiera. Tu - z niejasnych powodów - Kaczyński tego zrobić nie chce, woli tekę wicepremiera. Pan Morawiecki jako podwładny pana Kaczyńskiego po linii partyjnej będzie tylko formalnie jego szefem w rządzie.
Może chodzi o usprawnienie zarządzania bezpieczeństwem państwa?
Nie sądzę, bo gdyby faktycznie o bezpieczeństwo Polski chodziło, to w planowanym Komitecie znaleźliby się ministrowie od służb i spraw zagranicznych. Tu chodzi o utrzymania szczególnego nadzoru nad ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, uzyskanie dodatkowej kontroli nad niesfornym Zbigniewem Ziobro i – co ważniejsze – nad prokuraturą krajową, która ostatnio bywała biczem nie tylko na opozycję, ale i dysponowała szczególną wiedzą i dowodami na szalbierstwa dokonywane przez polityków PiS. Kaczyński chce mieć kontrolę nad dokumentami, które stawiają w złym świetle polityków PiS.
Na przykład?
Wiele afer utknęło w martwym punkcie. Sprawa Marka Chrzanowskiego, byłego szefa KNF, który złożył korupcyjną propozycję bankierowi Leszkowi Cz.; sprawa budowy "dwóch wież", gigantycznego wieżowca z korupcją w tle, który Kaczyński chciał postawić w Warszawie, czy bulwersujący temat finansów szefa NIK, Mariana Banasia. Prawdopodobnie operacja z ustawą o zwierzętach była zaplanowanym przez Kaczyńskiego działaniem na rzecz wywołania lekkiego kryzysu politycznego. Wywołał kryzys w koalicji, by postawić koalicjantów pod ścianą i przywrócić do uległości.
Co chciał w ten sposób osiągnąć?
Odwrócić uwagę opinii publicznej od narastającej pandemii, załamania gospodarczego, galopującej drożyzny, zagrożeń na rynku pracy a także – od roztrwonienia przez rząd 70 milionów złotych na wybory kopertowe.
Liczył pan na wcześniejsze wybory?
Nie. Przypominało mi to „grę w cykora”. Polega ona na tym, że spragnieni doznań uczestnicy wsiadają do samochodów i ruszają pod prąd, pędząc na zderzenie czołowe. Założenie jest proste: słabszy, widząc nadjeżdżającego przeciwnika, skręca i ustępuje drogi. Ten o mocniejszych nerwach przejedzie prosto i wygrywa. Tak właśnie jechali Kaczyński z Ziobro. Z jedną różnicą – Kaczyński jechał ciężarówką, a Ziobro, małą osobówką.
Ziobro nie ugrał nic dla siebie? Przyznał pan na wstępie, że jako prokurator generalny, lider Solidarnej Polski ma asy w rękawie.
Sukces prezesa jest połowiczny. W rządzie pozostał Jarosław Gowin, którego Kaczyński chciał ukarać za odmienność w podejściu do majowych wyborów prezydenckich. Chciał go wymienić na Emilewicz i ostatecznie rozmontować Porozumienie, co też się nie udało. To samo było z SP.
Prezes PiS chciał odebrać ministerstwo sprawiedliwości a przede wszystkim - prokuraturę, ale póki co nie ma tam mowy o zmianach. Ta druga próba politycznej emancypacji Zbigniewa Ziobro skończyła się remisem. Trzecią próbę, moim zdaniem, wygra Ziobro.
Kto wyszedł najbardziej poobijany?
Tu nie ma stuprocentowych wygranych ani przegranych. Koalicja jako całość rozczarowuje coraz więcej swoich wyborów. Ujawniają się pęknięcia i konflikty wewnętrzne w sporze o stołki, szarpanina o to, kto ma więcej krewnych i znajomych w spółkach skarbu państwa. O dziwo, po tym wszystkim sondaże są łaskawe dla władzy. No ale coś się wydarzyło. Mur władzy zaczyna się kruszyć.
Ale realnej przeciwwagi dla rządów PiS nie widać.
Na konflikcie mogą skorzystać środowiska sąsiadujące z PiS - narodowcy Krzysztofa Bosaka, podbierając skrajnie prawicową klientelę PiS, a także Szymon Hołownia, kierujący swój program do umiarkowanie konserwatywnych wyborców oraz PSL, które chce odzyskać wieś. Szarża Kaczyńskiego w sprawie zwierząt futerkowych i wołowiny hodowanej na eksport, wzbudziła zapewne dużą niechęć w mieszkańcach wsi.
Andrzej Duda głośno mówi, że zależy mu na polskich rolnikach. Wciąż jednak nie wiemy, jaką podejmie decyzję, gdy ustawa trafi na jego biurko.
Po takich deklaracjach wyborczych chyba powinien wkroczyć do gry. Nie może bezrefleksyjnie podpisać ustawy, która niesie sporo złych skutków ekonomicznych dla wsi. I choć została entuzjastycznie przyjęta w miastach, wywołuje złe skojarzenia na prowincji. Ale żeby się przeciwstawić Jarosławowi Kaczyńskiemu, prezydent musi mieć charakter. Obserwując go od pięciu lat i widząc jego relacje z prezesem, dostrzegam tu zasadniczą słabość. Pewnie więc jedynie zaznaczy, że ma dystans do problemu i wyśle ustawę do Trybunału Konstytucyjnego.
Hodowcy zwierząt futerkowych chcą iść do polityki. Powtórzą sukces Samoobrony sprzed lat?
Walczą o swoje interesy, ale jest ich za mało, by mogli stworzyć siłę polityczną. Nie mają innych postulatów programowych ani wizji Polski. Nie wróżę im sukcesu.
Dziwi mnie jednak, że były premier, Jarosław Kaczyński i obecny - Mateusz Morawiecki tak bezrefleksyjnie przechodzą do porządku dziennego nad ich dramatem. Przecież to tysiące rolników i przedsiębiorców. Ustawa zlikwiduje co najmniej 20 proc. polskiego eksportu wołowiny. To problem większy niż fermy zwierząt futerkowych.
Jest pan zwolennikiem tej branży. Kupuje pan żonie futra?
Nie, bo to niemodne i drogie. Notabene w latach 70. skórka lisa kosztowała tyle, co miesięczna pensja nauczyciela. Dzisiaj jest już często bez wartości.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.