Z winy polskich lekarzy co roku umiera od 7500 do 23 000 pacjentów!
Adam Gabriel Pawłowski z W. zmarł kilka dni po urodzeniu, gdyż lekarze przeoczyli u niego poważną wadę serca. Ewie K. z Ł. odmówiono wykonania cesarskiego cięcia. Z powodu przenoszenia ciąży dziecko urodziło się z porażeniem mózgowym i padaczką. Adrian K. z D. zmarł, ponieważ po wypadku samochodowym, który spowodował odmę płucną, nie podano mu tlenu. Każdego roku od 7,5 tys. do 23 tys. osób umiera w Polsce na skutek błędów lekarskich - szacują naukowcy z Instytutu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Badania opinii publicznej dowodzą, że co czwarty Polak uważa się za ofiarę błędów i pomyłek lekarskich. Tymczasem winni śmierci pacjenta są skazywani najwyżej na rok, dwa lata więzienia, przeważnie w zawieszeniu. W ostatnich kilku latach żaden z nich nie został pozbawiony prawa wykonywania zawodu.
Polscy lekarze popełniają błędy między innymi dlatego, że są niedouczeni. Poziom ich przygotowania do zawodu wbrew opiniom głoszonym przez środowisko medyczne jest niski. - Połowa absolwentów akademii nie potrafi wykonać najprostszych czynności, na przykład odczytać zapisu EKG czy prawidłowo zbadać pacjenta, a olbrzymi problem stanowi dla nich podejmowanie decyzji w stanie zagrożenia życia pacjenta - przyznaje doświadczony profesor medycyny. - Tak naprawdę zaczynają się uczyć zawodu dopiero na stażu. Często odbywa się on jednak bez właściwego nadzoru ze strony doświadczonych kolegów. W konsekwencji koszty nauki lekarza ponosi - na własnej skórze - pacjent.
W 2000 r. Sąd Rejonowy w Gdańsku uznał anestezjologa Macieja D. winnym nieumyślnego spowodowania śmierci pięciolatka. Skazano go na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Sprawę rozpatrywał także Okręgowy Sąd Lekarski, który... udzielił mu nagany! Wobec lekarza nie orzeczono zakazu wykonywania zawodu, gdyż za okoliczność łagodzącą uznano fakt, że nie miał on jeszcze specjalizacji i pracował bez nadzoru, a aparat, którym się posługiwał przy znieczulaniu, był stary, dokonano w nim wielu przeróbek i "trzeba go było dobrze znać"!
Aspirujący do bycia lekarzem nie muszą w Polsce zdawać egzaminu dopuszczającego do wykonywania zawodu. Lekarze nie muszą też weryfikować uzyskanych stopni specjalizacji, otrzymują je więc w istocie dożywotnio. Nie wymaga się od nich żadnego dokształcania! Tymczasem w USA, Kanadzie i krajach zachodnioeuropejskich istnieje obowiązek odnawiania specjalizacji co kilka lat i permanentnego samokształcenia. Lekarze muszą uczestniczyć w zjazdach, kursach i szkoleniach, aby zebrać odpowiednią liczbę punktów. Jeżeli tego nie zrobią, wymaga się od nich (na przykład w USA) powtórnego zdawania egzaminu lekarskiego. Powstanie takiego systemu kontroli wymusił rynek. Lekarze, którzy nie poddają się ciągłej weryfikacji, tracą prawo do wykonywania zawodu.
W Polsce nikt nie sprawdza umiejętności lekarzy, którzy zrobili specjalizację dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat temu! - Usiłowaliśmy zbudować choćby namiastkę zachodniego systemu, wprowadzając punkty za udziały w sympozjach, szkoleniach itp., ale lekarze to oprotestowali - mówi Jacek Molicki, p.o. dyrektora Departamentu Nauki i Kształcenia Kadr Medycznych Ministerstwa Zdrowia. Kto i kiedy obliczy, ile zdrowia kosztuje to pacjentów? 36 proc. Polaków uważa, że lekarze popełniają błędy, bo każdy człowiek je popełnia - wynika z badań Sopockiej Pracowni Badań Społecznych, przeprowadzonych na zlecenie "Rzeczpospolitej". Co czwarty respondent sądzi jednak, że lekarze nie wykazują należytej staranności w trakcie leczenia, bo wiedzą, iż są bezkarni i ewentualną pomyłkę trudno będzie im udowodnić. Niemal tyle samo badanych powiedziało, że przyczyną lekarskich pomyłek jest brak wiedzy.
Aż 25 proc. Polaków uważa się za ofiary błędów i pomyłek lekarskich - wynika z kolei z sondażu CBOS, przeprowadzonego w lutym tego roku. Tymczasem sądy cywilne w 1999 r. uwzględniły pozwy poszkodowanych pacjentów tylko w 509 wypadkach. Do okręgowych rzeczników odpowiedzialności zawodowej izb lekarskich wpłynęły 1893 sprawy przeciwko lekarzom, szpitalom i przychodniom (o 269 więcej niż rok wcześniej). Niemal co trzecia (29 proc.) dotyczyła uszkodzeń ciała i powikłań będących wynikiem leczenia, zabiegów lub zażywania leków.
W USA (270 mln mieszkańców) w wyniku błędów lekarskich umiera rocznie około 120 tys. osób, a kolejne 200 tys. staje się kalekami - wynika z badań socjologicznych przeprowadzonych przez naukowców Harvard School of Public Health. Na podstawie danych z USA, Niemiec i Wielkiej Brytanii naukowcy z Instytutu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego oszacowali, że w Polsce na skutek błędów lekarskich umiera co roku od 7,5 tys. do 23 tys. osób, a 370 tys. ponosi uszczerbek na zdrowiu!
W wielu państwach przestępstwami popełnianymi przez lekarzy zajmują się nie tylko sądy powszechne, ale też samorządy lekarskie. W 1998 r. oddziały Francuskiego Związku Lekarzy, do którego przynależność jest obowiązkowa, zawiesiły w prawie wykonywania zawodu 433 osoby, a dziesięć skreśliły z listy członków. W tym samym czasie rada krajowa związku zawiesiła 195 lekarzy, a sześciu skreśliła z listy członkowskiej. Polskie izby lekarskie wykazują znacznie większą pobłażliwość. W 1999 r. sądy lekarskie jedynie w trzech wypadkach orzekły zawieszenie prawa wykonywania zawodu. Te wyroki jeszcze nie nabrały mocy prawnej - żaden lekarz z powodu werdyktu sądu nie musiał zaprzestać prowadzenia praktyki. Pozostałych sąd uniewinnił, ukarał upomnieniem albo naganą.
- W sprawie o odszkodowanie dla pacjentki, której w czasie operacji pozostawiono w sercu igłę, biegły przekonywał, że radiolog mógł jej nie zobaczyć na wykonanym po operacji zdjęciu rentgenowskim. Początkowo uwierzyłem, w końcu znajomy lekarz wyjaśnił mi, że to po prostu niemożliwe - opowiada mecenas Jan Kocot z Wrocławia. - W Wałbrzychu pacjentce po cesarskim cięciu zostawiono szmatę w brzuchu. Biegli zasugerowali, że mogło się to stać po urodzeniu pierwszego dziecka, czyli 13 lat wcześniej! - oburza się Adam Sandauer, prezes stowarzyszenia Primum Non Nocere, które broni praw pacjentów.
W maju 1998 r. Stanisławie W. przeszczepiono nerkę. Mimo objawów odrzutu organu (potwierdzonych w dokumentacji medycznej) usunięto ją dopiero pod koniec grudnia, gdy pacjentka nieprzytomna trafiła do szpitala. Następnego dnia zmarła. Zespół biegłych z Katedry Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Warszawie uznał, że nie popełniono błędu. W opinii napisano, że w tym wypadku równie dobrze można by oskarżyć naturę - za to, że człowiek musi kiedyś umrzeć. Prokuratura umorzyła śledztwo. Po odwołaniu rodziny sprawa znowu trafiła do tego samego zespołu biegłych, którzy podtrzymali wcześniejszą opinię.
Po niedawnej demonstracji stowarzyszenia Primum Non Nocere rząd zapowiedział powołanie swojego pełnomocnika ds. błędów lekarskich. - Należy doprowadzić do stworzenia zespołu niezależnych od środowiska lekarskiego ekspertów, pracujących wyłącznie na potrzeby wymiaru sprawiedliwości, których zadaniem będzie sporządzanie ekspertyz medycznych. Nie wolno jednak zapominać, że jest wielu świetnych lekarzy, którzy nie popełniają błędów - twierdzi poseł Olga Krzyżanowska.
Na brak niezależnych ekspertów wyspecjalizowanych w likwidacji tzw. szkód medycznych narzekają także towarzystwa ubezpieczeniowe. W tej sytuacji, zamiast egzekwować należności za wypłacane odszkodowania od winnych zaniedbań, w trosce o własną kieszeń często stają po stronie szpitali. Janusz O. po punkcji osierdzia w gdańskiej Akademii Medycznej został inwalidą. Lekarz wykonał zabieg na wyczucie, bez obserwacji igły na ekranie aparatu do USG. W efekcie wbił ją za głęboko, powodując pęknięcie komory serca. Janusz O. zażądał od PZU, które ubezpieczało placówkę, odszkodowania za utracone zdrowie i stałej renty. Ubezpieczyciel odmówił, powołując się na opinie biegłych, którzy nie dopatrzyli się w postępowaniu lekarza błędu.
W Polsce nie tylko nie ma niezależnych ekspertów sądowych i ubezpieczeniowych, ale brakuje także adwokatów specjalizujących się w procesach medycznych. A dzieje się tak, bo sprawy przeciw lekarzom ciągną się przeciętnie od trzech do siedmiu lat, a zasądzane odszkodowania są niewielkie, często wielokrotnie niższe od żądanych. Marta M. z Leszna domagała się miliona złotych zadośćuczynienia za zarażenie jej wirusem polio w szpitalu i 1,5 tys. zł miesięcznej renty. Po siedmiu latach procesu Sąd Okręgowy w Lesznie przyznał jej 6 czerwca tego roku dziesiątą część żądanej kwoty za doznaną krzywdę. Otrzymała też 400 zł renty i ponad 14 tys. wyrównania za sześć lat.
Za omyłkowo amputowaną nogę czy spowodowanie utraty słuchu poszkodowany uzyskuje - jak dowodzi praktyka od 20 do 30 tys. zł! Niewiele więcej płaciły dotychczas szpitale za zaszycie chusty czy szczypiec chirurgicznych w brzuchu pacjenta. Tymczasem w USA odszkodowania sięgają milionów dolarów, a w Europie Zachodniej, choć są zwykle niższe, to jednak współmierne do szkody. - Adwokaci, wiedząc, że postępowanie sądowe w sprawie popełnienia błędu lekarskiego będzie się wlokło latami, nie chcą prowadzić tego typu spraw - mówi mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz z Łodzi. Nie opłaca im się czekać tak długo na honorarium, które jest niewielką częścią niewielkiego odszkodowania.
Polscy lekarze popełniają błędy między innymi dlatego, że są niedouczeni. Poziom ich przygotowania do zawodu wbrew opiniom głoszonym przez środowisko medyczne jest niski. - Połowa absolwentów akademii nie potrafi wykonać najprostszych czynności, na przykład odczytać zapisu EKG czy prawidłowo zbadać pacjenta, a olbrzymi problem stanowi dla nich podejmowanie decyzji w stanie zagrożenia życia pacjenta - przyznaje doświadczony profesor medycyny. - Tak naprawdę zaczynają się uczyć zawodu dopiero na stażu. Często odbywa się on jednak bez właściwego nadzoru ze strony doświadczonych kolegów. W konsekwencji koszty nauki lekarza ponosi - na własnej skórze - pacjent.
W 2000 r. Sąd Rejonowy w Gdańsku uznał anestezjologa Macieja D. winnym nieumyślnego spowodowania śmierci pięciolatka. Skazano go na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Sprawę rozpatrywał także Okręgowy Sąd Lekarski, który... udzielił mu nagany! Wobec lekarza nie orzeczono zakazu wykonywania zawodu, gdyż za okoliczność łagodzącą uznano fakt, że nie miał on jeszcze specjalizacji i pracował bez nadzoru, a aparat, którym się posługiwał przy znieczulaniu, był stary, dokonano w nim wielu przeróbek i "trzeba go było dobrze znać"!
Aspirujący do bycia lekarzem nie muszą w Polsce zdawać egzaminu dopuszczającego do wykonywania zawodu. Lekarze nie muszą też weryfikować uzyskanych stopni specjalizacji, otrzymują je więc w istocie dożywotnio. Nie wymaga się od nich żadnego dokształcania! Tymczasem w USA, Kanadzie i krajach zachodnioeuropejskich istnieje obowiązek odnawiania specjalizacji co kilka lat i permanentnego samokształcenia. Lekarze muszą uczestniczyć w zjazdach, kursach i szkoleniach, aby zebrać odpowiednią liczbę punktów. Jeżeli tego nie zrobią, wymaga się od nich (na przykład w USA) powtórnego zdawania egzaminu lekarskiego. Powstanie takiego systemu kontroli wymusił rynek. Lekarze, którzy nie poddają się ciągłej weryfikacji, tracą prawo do wykonywania zawodu.
W Polsce nikt nie sprawdza umiejętności lekarzy, którzy zrobili specjalizację dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat temu! - Usiłowaliśmy zbudować choćby namiastkę zachodniego systemu, wprowadzając punkty za udziały w sympozjach, szkoleniach itp., ale lekarze to oprotestowali - mówi Jacek Molicki, p.o. dyrektora Departamentu Nauki i Kształcenia Kadr Medycznych Ministerstwa Zdrowia. Kto i kiedy obliczy, ile zdrowia kosztuje to pacjentów? 36 proc. Polaków uważa, że lekarze popełniają błędy, bo każdy człowiek je popełnia - wynika z badań Sopockiej Pracowni Badań Społecznych, przeprowadzonych na zlecenie "Rzeczpospolitej". Co czwarty respondent sądzi jednak, że lekarze nie wykazują należytej staranności w trakcie leczenia, bo wiedzą, iż są bezkarni i ewentualną pomyłkę trudno będzie im udowodnić. Niemal tyle samo badanych powiedziało, że przyczyną lekarskich pomyłek jest brak wiedzy.
Aż 25 proc. Polaków uważa się za ofiary błędów i pomyłek lekarskich - wynika z kolei z sondażu CBOS, przeprowadzonego w lutym tego roku. Tymczasem sądy cywilne w 1999 r. uwzględniły pozwy poszkodowanych pacjentów tylko w 509 wypadkach. Do okręgowych rzeczników odpowiedzialności zawodowej izb lekarskich wpłynęły 1893 sprawy przeciwko lekarzom, szpitalom i przychodniom (o 269 więcej niż rok wcześniej). Niemal co trzecia (29 proc.) dotyczyła uszkodzeń ciała i powikłań będących wynikiem leczenia, zabiegów lub zażywania leków.
W USA (270 mln mieszkańców) w wyniku błędów lekarskich umiera rocznie około 120 tys. osób, a kolejne 200 tys. staje się kalekami - wynika z badań socjologicznych przeprowadzonych przez naukowców Harvard School of Public Health. Na podstawie danych z USA, Niemiec i Wielkiej Brytanii naukowcy z Instytutu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego oszacowali, że w Polsce na skutek błędów lekarskich umiera co roku od 7,5 tys. do 23 tys. osób, a 370 tys. ponosi uszczerbek na zdrowiu!
W wielu państwach przestępstwami popełnianymi przez lekarzy zajmują się nie tylko sądy powszechne, ale też samorządy lekarskie. W 1998 r. oddziały Francuskiego Związku Lekarzy, do którego przynależność jest obowiązkowa, zawiesiły w prawie wykonywania zawodu 433 osoby, a dziesięć skreśliły z listy członków. W tym samym czasie rada krajowa związku zawiesiła 195 lekarzy, a sześciu skreśliła z listy członkowskiej. Polskie izby lekarskie wykazują znacznie większą pobłażliwość. W 1999 r. sądy lekarskie jedynie w trzech wypadkach orzekły zawieszenie prawa wykonywania zawodu. Te wyroki jeszcze nie nabrały mocy prawnej - żaden lekarz z powodu werdyktu sądu nie musiał zaprzestać prowadzenia praktyki. Pozostałych sąd uniewinnił, ukarał upomnieniem albo naganą.
- W sprawie o odszkodowanie dla pacjentki, której w czasie operacji pozostawiono w sercu igłę, biegły przekonywał, że radiolog mógł jej nie zobaczyć na wykonanym po operacji zdjęciu rentgenowskim. Początkowo uwierzyłem, w końcu znajomy lekarz wyjaśnił mi, że to po prostu niemożliwe - opowiada mecenas Jan Kocot z Wrocławia. - W Wałbrzychu pacjentce po cesarskim cięciu zostawiono szmatę w brzuchu. Biegli zasugerowali, że mogło się to stać po urodzeniu pierwszego dziecka, czyli 13 lat wcześniej! - oburza się Adam Sandauer, prezes stowarzyszenia Primum Non Nocere, które broni praw pacjentów.
W maju 1998 r. Stanisławie W. przeszczepiono nerkę. Mimo objawów odrzutu organu (potwierdzonych w dokumentacji medycznej) usunięto ją dopiero pod koniec grudnia, gdy pacjentka nieprzytomna trafiła do szpitala. Następnego dnia zmarła. Zespół biegłych z Katedry Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Warszawie uznał, że nie popełniono błędu. W opinii napisano, że w tym wypadku równie dobrze można by oskarżyć naturę - za to, że człowiek musi kiedyś umrzeć. Prokuratura umorzyła śledztwo. Po odwołaniu rodziny sprawa znowu trafiła do tego samego zespołu biegłych, którzy podtrzymali wcześniejszą opinię.
Po niedawnej demonstracji stowarzyszenia Primum Non Nocere rząd zapowiedział powołanie swojego pełnomocnika ds. błędów lekarskich. - Należy doprowadzić do stworzenia zespołu niezależnych od środowiska lekarskiego ekspertów, pracujących wyłącznie na potrzeby wymiaru sprawiedliwości, których zadaniem będzie sporządzanie ekspertyz medycznych. Nie wolno jednak zapominać, że jest wielu świetnych lekarzy, którzy nie popełniają błędów - twierdzi poseł Olga Krzyżanowska.
Na brak niezależnych ekspertów wyspecjalizowanych w likwidacji tzw. szkód medycznych narzekają także towarzystwa ubezpieczeniowe. W tej sytuacji, zamiast egzekwować należności za wypłacane odszkodowania od winnych zaniedbań, w trosce o własną kieszeń często stają po stronie szpitali. Janusz O. po punkcji osierdzia w gdańskiej Akademii Medycznej został inwalidą. Lekarz wykonał zabieg na wyczucie, bez obserwacji igły na ekranie aparatu do USG. W efekcie wbił ją za głęboko, powodując pęknięcie komory serca. Janusz O. zażądał od PZU, które ubezpieczało placówkę, odszkodowania za utracone zdrowie i stałej renty. Ubezpieczyciel odmówił, powołując się na opinie biegłych, którzy nie dopatrzyli się w postępowaniu lekarza błędu.
W Polsce nie tylko nie ma niezależnych ekspertów sądowych i ubezpieczeniowych, ale brakuje także adwokatów specjalizujących się w procesach medycznych. A dzieje się tak, bo sprawy przeciw lekarzom ciągną się przeciętnie od trzech do siedmiu lat, a zasądzane odszkodowania są niewielkie, często wielokrotnie niższe od żądanych. Marta M. z Leszna domagała się miliona złotych zadośćuczynienia za zarażenie jej wirusem polio w szpitalu i 1,5 tys. zł miesięcznej renty. Po siedmiu latach procesu Sąd Okręgowy w Lesznie przyznał jej 6 czerwca tego roku dziesiątą część żądanej kwoty za doznaną krzywdę. Otrzymała też 400 zł renty i ponad 14 tys. wyrównania za sześć lat.
Za omyłkowo amputowaną nogę czy spowodowanie utraty słuchu poszkodowany uzyskuje - jak dowodzi praktyka od 20 do 30 tys. zł! Niewiele więcej płaciły dotychczas szpitale za zaszycie chusty czy szczypiec chirurgicznych w brzuchu pacjenta. Tymczasem w USA odszkodowania sięgają milionów dolarów, a w Europie Zachodniej, choć są zwykle niższe, to jednak współmierne do szkody. - Adwokaci, wiedząc, że postępowanie sądowe w sprawie popełnienia błędu lekarskiego będzie się wlokło latami, nie chcą prowadzić tego typu spraw - mówi mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz z Łodzi. Nie opłaca im się czekać tak długo na honorarium, które jest niewielką częścią niewielkiego odszkodowania.
Więcej możesz przeczytać w 25/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.