Wolimy dom Wielkiego Brata od domu demokracji
Nazwę programu telewizyjnego "Big Brother" uważam za nieuprawnione nawiązanie do Orwella. To tak jakby ktoś sprzedawał mi jasny żywiec jako ciemnego guinnessa. Uczestnicy przecież dobrowolnie dają się zamknąć w domu wypełnionym kamerami. Nikt ich nie śledzi: dla sławy sami pozwalają, aby obserwowano ich życie w zamkniętej społeczności. Jest to klasyczne ćwiczenie na przetrwanie. Czego? Presji mediów.
Po przeczytaniu dziesiątków komentarzy na temat ogłupiającego podglądactwa, jakim jest "Big Brother", postanowiliśmy z żoną zobaczyć finał. I cóż się okazało? Współzawodnictwo wygrał Janusz Dzięcioł, komendant straży miejskiej ze Świecia. Mężczyzna w sile wieku, solidny, spokojny, wzbudzający emocje zbliżone do tych, które wyzwolił Jerzy Owsiak swoją Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Wielu ambitnym młodym ludziom o wyrazistej osobowości nie udało się przejść testu na naturalność i prostolinijność. Wygrał zwykły człowiek. Big Brother - Wielki Brat - zupełnie inaczej niż w powieści Orwella "Rok 1984" nie pokonał everymana - jednego z nas. Telewidzowie odrzucają indywidualistów - wygrać ma ktoś z nich. Już Alexis de Tocqueville przestrzegał przed tym niebezpieczeństwem przeciętności w swym dziele "O demokracji w Ameryce".
Widowisko, które uczy voyeuryzmu, jest dla mnie nadal ogłupiające, żeruje ono na ludzkiej słabości do podglądania bliźnich. Zacząłem się zastanawiać, co powoduje, że politycy są gotowi działać na polu publicznym. Jedną z przyczyn jest przekonanie o ważności swojej misji. Ale przecież pan Janusz Dzięcioł też nie ukrywał w finale "Wielkiego Brata", jak ważna jest - jego zdaniem - praca strażnika miejskiego, chociaż wciąż podkreślał, że swoje miejsce zawdzięcza innym. Nasi politycy, niestety, rzadko to zauważają.
Sam kandyduję do Sejmu w przekonaniu, że nie jest to zamknięta społeczność, kontrolowana przez kamery mediów. Posłowie są zazdrośni, że publiczność wybiera dom Wielkiego Brata, znudzona tym, co widzi w domu demokracji. Tymczasem powinni wyciągnąć z tego wnioski. I tak na przykład pokazywanie stygmatów cukrowych na przegubach rąk przez posła Janowskiego w domu Wielkiego Brata zostałoby zdyskredytowane przez publiczność. Warunkiem udziału w programie jest bowiem stosowanie się do reguł gry. Przy wszystkich zarzutach wobec czwartej władzy, gdyby nie jej wgląd w funkcjonowanie tej pierwszej, byłoby jeszcze gorzej. A publiczność wybiera polityków na cztery lata, a nie na trzy miesiące, i nie może ich odwołać w trakcie trwania kadencji.
Więcej możesz przeczytać w 25/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.