Wprost: Europa idzie w stronę nowego „zielonego ładu”. To szansa dla Polski i polskich spółek?
Janusz Kowalski: Wpadamy w pułapkę. Otóż polityka Unii Europejskiej i bezkrytyczne poddawanie się tej polityce, zagraża naszemu bezpieczeństwu energetycznemu. Dlaczego? Bo w momencie, kiedy regulacyjnie wymuszony zostaje skokowy wzrost zapotrzebowania na gaz, to mamy infrastrukturalny problem i niweczymy wysiłek dywersyfikacji „błękitnego paliwa” ostatnich kilkunastu lat. A do tego przecież prowadzi zauważalny już teraz kłopot UE z neutralnością względem technologii niskoemisyjnych, który dał się we znaki podczas prac nad tzw. taksonomią, gdzie praktycznie bezemisyjny atom został zrównany pod kątem klimatycznym z gazem ziemnym.
Z punktu widzenia ochrony klimatu to nieracjonalne, ale zgodne m.in. z polityką energetyczną Republiki Federalnej Niemiec, która wycina energetykę jądrową i stawia na źródła odnawialne wspierane gazem.
Niemcy w swojej umowie koalicyjnej z lutego 2018 r. zapisali, że chcą rozciągnąć swoją transformację energetyczną na całą Unię, co w rzeczywistości oznacza zrobienie z Niemiec europejskiego hubu do handlu gazem. Będzie to możliwe dzięki gazociągowi Nord Stream i budowanemu Nord Stream 2. Z kolei wyłączanie elektrowni jądrowych w Europie - a to też jest jednym z celów Berlina - doprowadzi do skoku zapotrzebowania na błękitne paliwo, bo ubędzie w systemie mocy stabilnych i kontrolowalnych. Niemcy generują zatem pod płaszczykiem „transformacji energetycznej” zapotrzebowanie m.in. na gaz, który odsprzedają. Proces ten został merytorycznie opisany w książce „Energiewende. Nowe niemieckie imperium” Jakuba Wiecha. Dla Polski taki scenariusz oznacza kłopoty.
To znaczy?
Jeżeli nagle skokowo nam wzrośnie zapotrzebowanie o kilka miliardów metrów sześciennych, to nasze bezpieczeństwo energetyczne będzie poważnie zagrożone.
Czytaj też:
PGNiG oczekuje od Gazpromu obniżenia ceny gazu. Jest oficjalny wniosek
Mówię to wprost i tego zdania nie zmienię. Podstawowa zasada polityki bezpieczeństwa energetycznego jest taka, że kraj opiera się na własnych zasobach. My gazu ziemnego w Polsce nie mamy. Wydobywamy około 4 mld metrów sześciennych. Gaz z kierunku północnego sprowadzimy via terminal LNG w Świnoujściu (7,5 mld m3 od 2021), połączeniem Polska-Dania-Norwegia (10 mld m3 od 2022) i ew. planowanym terminalem FSRU (Floating Storage and Regasification Unit) w okolicach Gdańska (do 4,5 mld m3, data nieznana). Czyli skokowe zwiększenie zapotrzebowania na gaz ziemny sprawia, że budowana drugą dekadę polska infrastruktura importowa gazu może nie być wystarczająca do importu gazu spoza Rosji. Ponadto dzisiaj cena gazu jest niska, ale to nie będzie trwać wiecznie. Pamiętajmy, że jeszcze 10 lat temu gospodarki Europy Środkowej były przygniatane horrendalnymi cenami gazu.
Wszyscy, którzy dzisiaj są zapatrzeni w gaz ziemny zapominają, że kiedyś, w sytuacji jakiegokolwiek kryzysu na rynkach światowych, przyjdzie nam za to zapłacić bardzo słony rachunek.
Taka jest logika tego rynku, że zawirowania na Bliskim Wschodzie czy działania Rosji mogą skutkować skokowym, drastycznym wzrostem ceny gazu ziemnego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.