Uczestniczyłem dziś w domowym panelu dyskusyjnym o bieżących sprawach naszej nieutulonej w dziejowych płaczach ojczyzny. Zebraliśmy się na kawę w trzy osoby, w tym jeden Amerykanin. Na stole przed nami leżała gazeta codzienna informująca o najnowszych badaniach polskich nastrojów przedwyborczych. Największe niezadowolenie z tego, co było i może się w dodatku powtórzyć, przejawiali w ankiecie Polacy płci obojga mający dziś 50-60 lat. Obliczyłem, że jęcząca populacja dorastała w epoce Gomułki, zaś w wieku produkcyjnym pomagała już Gierkowi.
Nie dziwię się, że są niezadowoleni z obecnych warunków bytowania, skoro najlepiej zapamiętali okres gierkowskiej prosperity. Wyproszone wtedy na Zachodzie miliardy dolarów poprawiły chwilowo katastrofalną sytuację ekonomiczną kraju. Była ona dziełem Władysława Gomułki, zajmującego się głównie stylistyką słynnych okrzyków „Pisarze do biura!”, na które z kolei odpowiadał oskarżeniami o dyktaturę ciemniaków nasz znany kompozytor i felietonista Kisiel. Wtórował mu poeta Szpotański, twórca postaci towarzysza Szmaciaka. Gdy przyszło potem do spłacania długów, wszystko się zawaliło. Klęskę przypisywano podstępnej działalności wrogów ustroju: Michnika i Kuronia, Kisielewskiego i księdza prymasa Wyszyńskiego.
W tym miejscu przysłuchujący się dyskusji Amerykanin zawołał wielkim głosem: "A to wszystko brano z moich podatków!". Odkrycie marnotrawstwa administracji mocarstwa zużywającego podatki obywateli znad Potomacu i Missisipi na ratowanie władzy towarzysza Śmieciaka nad wiecznie nie uregulowaną Wisłą wyrwało bolesny krzyk z ust trzeciego dyskutanta. Co mu się stało, trudno zgadnąć. Wołał: „Precz z globalizacją! Niech żyje kwaśne mleko z ziemniakami!”.
Kolejny członek naszego obywatelskiego panelu nie krzyczał, lecz chciał wszystkim wytłumaczyć, że Gierek nie był taki najgorszy, bo dał krajowi papierosy Marlboro i małe fiaty. „To był dobry człowiek, tylko że go ta klika, panie ten tego, no wi pan..”. A czemu właściwie pożyczali mu pieniądze? - zdumiał się teraz nasz Amerykanin. Kisiel twierdził - tłumaczyłem mu - iż to dlatego, że mówił po francusku, czym się wyróżniał wśród demoludowych władców.
Spyta ktoś, dlaczego nagle dzisiaj wspominam Kisiela i nasze koło jego zwolenników tonących w potoku dziejów? Ano dlatego, że w minionym tygodniu przejechałem samochodem trasę Kraków-Przemyśl-Sandomierz-Kraków. Wszędzie, którędy przejeżdżałem, czerwieniły się i bieliły tysiące nowo wzniesionych lub rozbudowanych domów we wsiach, wszędzie rozkwitały reklamy różnych hurtowni, zajazdów, kafejek i knajpek z kiełbaskami, o które kiedyś walczył heroicznie Kisiel. Spotkałem na trasie tylko dwa konie, z których jeden był kulawy. Więc jak to jest - pytam. Czegóż biadolą te dziwne aktywy składające się z pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków?
Młodzi, według tych samych badań, są optymistami. Tak jak ja.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.