W niektórych dziedzinach obraliśmy powrotną drogę do jaskini
Przed wyborami jak zwykle wzbierają fale głupoty i nikczemności. W normalnych czasach nie są one wielkie i nie zwracamy na nie uwagi. I można by się nie przejmować krótkotrwałymi symptomami przedwyborczej gorączki społecznej, gdyby istniała pewność, że bez niej żyjemy normalnie. Nie tylko nie mam takiej pewności, ale dostrzegam coraz więcej sygnałów ostrzegawczych, mogących świadczyć o tym, że w niektórych dziedzinach obraliśmy powrotną drogę do jaskini.
Oszałamiająca technologia internetowo-komputerowa kładzie powoli kres cywilizacji druku, książki i indywidualnej wyobraźni. Wszystko otrzymujemy gotowe, na tacy, bez najmniejszego wysiłku. Nadmiar informacji zabija myślenie i umiejętność kojarzenia. W coraz grubszych, przygotowywanych komputerowo podręcznikach akademickich nie ma już żadnej twórczej myśli. Jest tylko masa jako tako usystematyzowanych wiadomości i monstrualny wykaz literatury, której nawet sam autor nie przeczytał. Wracamy do cywilizacji obrazka i obrazkowego pisma, czyli do punktu wyjścia. Do czasu, kiedy nasi praprzodkowie intelektualiści ryli mozolnie na ścianie jaskini wizerunek mamuta, bawołu lub bliźniego z dzidą.
Karierę robi słynny babiloński kodyfikator Hammurabi, który już prawie cztery tysiące lat temu zapisał, że sprawiedliwość to oko za oko, ząb za ząb. Dzisiejszy lud boży lubi formułę Hammurabiego, a niektórzy wybitni uczeni polscy, nie mówiąc już o ministrach, przyznają, że chcą wrócić do "zdroworozsądkowego myślenia o prawie i sprawiedliwości".
Czy przykładem takiego myślenia jest żenujący spektakl wykonania wyroku śmierci na amerykańskim terroryście Timothym McVeighu? Czy w przyszłości lokalne, łagodne i humanitarne egzekucje będzie można oglądać w telewizji kablowej? A dlaczego mamy mieć mniej atrakcji niż Chińczycy czy Arabowie, którzy mogą oglądać egzekucje zbiorowe (ze strzałem w tył głowy) albo fascynujące sceny kamienowania lub ścinania mieczem? Mamy przecież święte prawo do informacji i państwo nie powinno niczego przed nami ukrywać.
Ze wspaniałej Ameryki docierają także inne przykłady cywilizowanego i aksamitnego neobarbarzyństwa. Zupełnie jak w średniowieczu (Ameryka go właściwie nie miała) jakiś sąd przysięgłych, niczym sąd boży, zasądza na rzecz jednego palacza 3 mld dolarów od koncernu tytoniowego Philip Morris. Jako palacz, Polak i Europejczyk oświadczam niniejszym, że palę na własne ryzyko i nie zamierzam winić za moje palenie żadnych koncernów. Nie chcę prezentu od niedorozwiniętego sądu i pieniędzy adwokatów. I nie będę wybrańcem bożym wśród palaczy. Ponieważ w Polsce z powodu permanentnego zapóźnienia wobec Zachodu za mało było procesów czarownic, nadrabiamy historyczne straty w dzisiejszej polityce. Oto w jednej z głośnych spraw publicznych ludzie z prawicowo-katolickiego rządu umiejętnie stosują współczesną wersję starej sądowej praktyki pławienia czarownic. Wszystko odbywa się oczywiście w białych rękawiczkach i w asyście dyżurnych uczonych mężów, ale sytuacja naszego podejrzanego jest taka sama jak sytuacja kobiety przed wiekami podejrzanej o czary. "Pławiono ją w wodzie na postronku" - pisze Kopaliński w "Słowniku mitów i tradycji kultury". "Jeśli utonęła, była kobietą normalną, a więc niewinną, jeśli zaś wypłynęła, była czarownicą, przeto palono ją na stosie".
Nie mam wątpliwości co do kompetencji rządzących w dziedzinie sądów bożych i tylko dla porządku przypominam o innych dowodach, takich jak próba gorącej wody, próba ognia albo gorącego metalu czy wreszcie pojedynek sądowy na miecze lub kije. Metody te polecam szczególnie szefom ugrupowania Prawo i Sprawiedliwość. Tylko umiejętne stosowanie starych, sprawdzonych sposobów umożliwi wyłonienie bardzo czystych i bardzo przezroczystych kandydatów na posłów i senatorów.
Zresztą pal diabli wybory! Miną i szybko o nich zapomnimy. Ale nadal będziemy spokojnie zmierzać do jaskini. Myślę, że szokujący przed laty film "Planeta małp" był zbyt optymistyczną i dość prymitywną wizją przyszłości. Może być o wiele gorzej.
Oszałamiająca technologia internetowo-komputerowa kładzie powoli kres cywilizacji druku, książki i indywidualnej wyobraźni. Wszystko otrzymujemy gotowe, na tacy, bez najmniejszego wysiłku. Nadmiar informacji zabija myślenie i umiejętność kojarzenia. W coraz grubszych, przygotowywanych komputerowo podręcznikach akademickich nie ma już żadnej twórczej myśli. Jest tylko masa jako tako usystematyzowanych wiadomości i monstrualny wykaz literatury, której nawet sam autor nie przeczytał. Wracamy do cywilizacji obrazka i obrazkowego pisma, czyli do punktu wyjścia. Do czasu, kiedy nasi praprzodkowie intelektualiści ryli mozolnie na ścianie jaskini wizerunek mamuta, bawołu lub bliźniego z dzidą.
Karierę robi słynny babiloński kodyfikator Hammurabi, który już prawie cztery tysiące lat temu zapisał, że sprawiedliwość to oko za oko, ząb za ząb. Dzisiejszy lud boży lubi formułę Hammurabiego, a niektórzy wybitni uczeni polscy, nie mówiąc już o ministrach, przyznają, że chcą wrócić do "zdroworozsądkowego myślenia o prawie i sprawiedliwości".
Czy przykładem takiego myślenia jest żenujący spektakl wykonania wyroku śmierci na amerykańskim terroryście Timothym McVeighu? Czy w przyszłości lokalne, łagodne i humanitarne egzekucje będzie można oglądać w telewizji kablowej? A dlaczego mamy mieć mniej atrakcji niż Chińczycy czy Arabowie, którzy mogą oglądać egzekucje zbiorowe (ze strzałem w tył głowy) albo fascynujące sceny kamienowania lub ścinania mieczem? Mamy przecież święte prawo do informacji i państwo nie powinno niczego przed nami ukrywać.
Ze wspaniałej Ameryki docierają także inne przykłady cywilizowanego i aksamitnego neobarbarzyństwa. Zupełnie jak w średniowieczu (Ameryka go właściwie nie miała) jakiś sąd przysięgłych, niczym sąd boży, zasądza na rzecz jednego palacza 3 mld dolarów od koncernu tytoniowego Philip Morris. Jako palacz, Polak i Europejczyk oświadczam niniejszym, że palę na własne ryzyko i nie zamierzam winić za moje palenie żadnych koncernów. Nie chcę prezentu od niedorozwiniętego sądu i pieniędzy adwokatów. I nie będę wybrańcem bożym wśród palaczy. Ponieważ w Polsce z powodu permanentnego zapóźnienia wobec Zachodu za mało było procesów czarownic, nadrabiamy historyczne straty w dzisiejszej polityce. Oto w jednej z głośnych spraw publicznych ludzie z prawicowo-katolickiego rządu umiejętnie stosują współczesną wersję starej sądowej praktyki pławienia czarownic. Wszystko odbywa się oczywiście w białych rękawiczkach i w asyście dyżurnych uczonych mężów, ale sytuacja naszego podejrzanego jest taka sama jak sytuacja kobiety przed wiekami podejrzanej o czary. "Pławiono ją w wodzie na postronku" - pisze Kopaliński w "Słowniku mitów i tradycji kultury". "Jeśli utonęła, była kobietą normalną, a więc niewinną, jeśli zaś wypłynęła, była czarownicą, przeto palono ją na stosie".
Nie mam wątpliwości co do kompetencji rządzących w dziedzinie sądów bożych i tylko dla porządku przypominam o innych dowodach, takich jak próba gorącej wody, próba ognia albo gorącego metalu czy wreszcie pojedynek sądowy na miecze lub kije. Metody te polecam szczególnie szefom ugrupowania Prawo i Sprawiedliwość. Tylko umiejętne stosowanie starych, sprawdzonych sposobów umożliwi wyłonienie bardzo czystych i bardzo przezroczystych kandydatów na posłów i senatorów.
Zresztą pal diabli wybory! Miną i szybko o nich zapomnimy. Ale nadal będziemy spokojnie zmierzać do jaskini. Myślę, że szokujący przed laty film "Planeta małp" był zbyt optymistyczną i dość prymitywną wizją przyszłości. Może być o wiele gorzej.
Więcej możesz przeczytać w 25/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.