Na naszych oczach jak świat długi i szeroki kończy się tradycyjna demokracja i tradycyjna polityka. Ludzie dziś głosują pilotami. A pilot telewizyjny w odróżnieniu od swojego kolegi z LOT czy Lufthansy nie zastrajkuje!
Wprawdzie kto ma telewizję, ten ma władzę, ale kto ma pilota, ten ma wybór. Tymczasem - jeśli wierzyć sondażom - preferencje telewidzów są co najmniej zaskakujące: ludzie wolą transmisje z Sękocina, gdzie nic się nie dzieje, niż te z ulicy Wiejskiej, gdzie dzieje się aż nadto... Inna sprawa - nikt nie próbował stawiać parlamentarzystów pod prysznicem, choć niejednemu już zmyto głowę. W każdym razie procenty są nieubłagane. Ilu obywateli oglądało obławę Jedynki na małych braci Kaczyńskich? A ilu finał "Wielkiego Brata" w TVN? I nie ma się co pocieszać, że Kaczyńskim daleko jeszcze do finału, a pan Pineiro jest przystojniejszy od pana Janusza (nie mówiąc o tym, że imię Heatcliff bardziej handlowe: dwa supermarkety Hit i Klif w jednym).
Na pociechę można powiedzieć, że politycy wolno, bo wolno, ale wyciągają wnioski - trwa ostra łapanka na gości z reality shows z propozycjami kandydowania w rozmaitych barwach partyjnych. Czy to zaowocuje? Jak komu. Ludek twierdzi, że we wrześniu wygra nawet krowa, jeśli dostanie metkę SLD.
Może więc myśląc o przyszłości, należy pójść dalej. Na przykład w ogóle skończyć z wyborami. I tak z roku na rok mamy coraz mniejszą frekwencję. Są bardziej medialne metody awansu, choćby teleturnieje. Do Senatu można by wyłaniać posłów wzorem quizów "Jeden z dziesięciu" czy "Milionerzy", gdzie trzeba coś wiedzieć. Do bardziej egalitarnego Sejmu nominacje mógłby zapewniać program "Idź na całość". Wystarczy, jeśli kandydat na parlamentarzystę rozróżni bramkę numer jeden od bramki numer dwa, rozpozna zawartość koperty po grubości i wyczuje czarnego kota na odległość. Przy obsadzaniu innych stanowisk pierwszeństwo mieliby uczestnicy takich programów, jak "Agent", "Od przedszkola do Opola" czy "997". W dogrywkach decydowałoby audiotele. Co się tyczy 30 proc. kobiet potrzebnych na listach (ze względu na wymogi europejskie), można je dobrać spośród pań reklamujących na co dzień proszki, podpaski i kosmetyki. Im ludzie zaufają. Kupią każdą ciemnotę.
Najważniejsze, kto zyska większą oglądalność. Zeszłej jesieni "Matrix bis" Mariana Krzaklewskiego przegrał z "Wielkim błękitem" pana prezydenta. Teraz Jedynka lansuje sitcom latynoamerykański, ale tylko czekać, aż się Kaczyńscy odwiną i pokażą jakiś stary dobry western. Na przykład remake obrazu "Prawo i pięść" pod złagodzonym tytułem "Prawo i sprawiedliwość". Tylko która telewizja im to puści poza Niepokalanowem?
W każdym razie do obsługi telewizyjnego pilota nie potrzeba żadnej licencji. Na szczęście... a może niestety?
Wprawdzie kto ma telewizję, ten ma władzę, ale kto ma pilota, ten ma wybór. Tymczasem - jeśli wierzyć sondażom - preferencje telewidzów są co najmniej zaskakujące: ludzie wolą transmisje z Sękocina, gdzie nic się nie dzieje, niż te z ulicy Wiejskiej, gdzie dzieje się aż nadto... Inna sprawa - nikt nie próbował stawiać parlamentarzystów pod prysznicem, choć niejednemu już zmyto głowę. W każdym razie procenty są nieubłagane. Ilu obywateli oglądało obławę Jedynki na małych braci Kaczyńskich? A ilu finał "Wielkiego Brata" w TVN? I nie ma się co pocieszać, że Kaczyńskim daleko jeszcze do finału, a pan Pineiro jest przystojniejszy od pana Janusza (nie mówiąc o tym, że imię Heatcliff bardziej handlowe: dwa supermarkety Hit i Klif w jednym).
Na pociechę można powiedzieć, że politycy wolno, bo wolno, ale wyciągają wnioski - trwa ostra łapanka na gości z reality shows z propozycjami kandydowania w rozmaitych barwach partyjnych. Czy to zaowocuje? Jak komu. Ludek twierdzi, że we wrześniu wygra nawet krowa, jeśli dostanie metkę SLD.
Może więc myśląc o przyszłości, należy pójść dalej. Na przykład w ogóle skończyć z wyborami. I tak z roku na rok mamy coraz mniejszą frekwencję. Są bardziej medialne metody awansu, choćby teleturnieje. Do Senatu można by wyłaniać posłów wzorem quizów "Jeden z dziesięciu" czy "Milionerzy", gdzie trzeba coś wiedzieć. Do bardziej egalitarnego Sejmu nominacje mógłby zapewniać program "Idź na całość". Wystarczy, jeśli kandydat na parlamentarzystę rozróżni bramkę numer jeden od bramki numer dwa, rozpozna zawartość koperty po grubości i wyczuje czarnego kota na odległość. Przy obsadzaniu innych stanowisk pierwszeństwo mieliby uczestnicy takich programów, jak "Agent", "Od przedszkola do Opola" czy "997". W dogrywkach decydowałoby audiotele. Co się tyczy 30 proc. kobiet potrzebnych na listach (ze względu na wymogi europejskie), można je dobrać spośród pań reklamujących na co dzień proszki, podpaski i kosmetyki. Im ludzie zaufają. Kupią każdą ciemnotę.
Najważniejsze, kto zyska większą oglądalność. Zeszłej jesieni "Matrix bis" Mariana Krzaklewskiego przegrał z "Wielkim błękitem" pana prezydenta. Teraz Jedynka lansuje sitcom latynoamerykański, ale tylko czekać, aż się Kaczyńscy odwiną i pokażą jakiś stary dobry western. Na przykład remake obrazu "Prawo i pięść" pod złagodzonym tytułem "Prawo i sprawiedliwość". Tylko która telewizja im to puści poza Niepokalanowem?
W każdym razie do obsługi telewizyjnego pilota nie potrzeba żadnej licencji. Na szczęście... a może niestety?
Więcej możesz przeczytać w 26/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.