Młodzi Polacy w świat żydowski wchodzą nie przez komorę gazową, ale przez żywą tradycję
Jest taki film "Icchak Perlman - w domu skrzypka". W tym filmie jest scena: Nowy Jork, Central Park; grają Perlman, Leopold Kozłowski i nowojorscy klezmerzy. Słuchają ich starzy ludzie, tańczą. Podobna scena chwilę później: Kraków, ulica Szeroka, ci sami muzycy. Słucha ich tysiące osób, głównie młodych. Jest rok 1995, koncert finałowy V Festiwalu Kultury Żydowskiej. Tak jest co roku. Na początku lipca już po raz jedenasty na Kazimierz wróci radość, śpiew, taniec i życie.
Przed laty skrzypaczka grupy The Klez-matics powiedziała: "Nasz koncert poświęcamy wszystkim, którzy tu żyli, kochali i umierali". Jak w kadiszu, w którym nie ma ani słowa o śmierci. Za to jest afirmacja życia i radosne oczekiwanie na przyjście Mesjasza. - Festiwal na tym największym żydowskim cmentarzu bez grobów jest pewną formą zadośćuczynienia historii, która się tu dokonała. Musimy być strażnikami pamięci o kulturze, ale jednocześnie nie możemy być wyłącznie strażnikami grobów - mówi Janusz Makuch, twórca festiwalu.
Ważne jest, by festiwal tworzyli prawdziwi żydowscy artyści. To gwarantuje autentyczność, tu nie ma udawania Żyda. Często przyjeżdżają ci sami ludzie, bo tylko oni zapewniają najwyższy poziom artystyczny. Jest wśród nich Michael Alpert, który festiwalowi towarzyszy od początku. - Dla mnie i mojego zespołu Brave Old World tutejsza publiczność jest najlepsza na świecie. Ludzie lubią, czują i doceniają naszą muzykę. To nie jest powierzchowne, wyczuwam między nami organiczną więź. Myślę, że duże znaczenie mają wieki wspólnej, a przy tym bardzo zawiłej historii Polaków i Żydów. Ktoś tutaj może krzyczeć: "Polska dla Polaków", ale podczas koncertów czy warsztatów tego się nie czuje - mówi Alpert.
Osiem festiwalowych dni to nie tylko zabawa, śpiew i taniec. To także filmy, wykłady, warsztaty hebrajskiego, kaligrafii i kuchni. Milczenie zapada podczas spacerów śladami życia, męczeństwa i śmierci krakowskich Żydów.
Co znamienne, wśród publiczności najmniej jest ludzi w średnim wieku, najwięcej - kilkunastolatków, studentów. To właśnie oni obalają stereotypy o Polakach antysemitach. - Oni nie muszą dokonywać żadnego rozrachunku. Mają to szczęście, że urodzili się długo po wojnie i nie przesiąknęli antysemicką propagandą. Są w pewnym sensie wolni od dramatycznego splotu relacji polsko-żydowskich, który ubezwłasnowolnia myślenie i odczuwanie - zauważa Makuch. Ci, którzy przychodzą na festiwal, nagle odkrywają - nie tylko poprzez Holocaust, ale głównie dzięki żywej kulturze - że żydostwo jest częścią naszego wspólnego dziedzictwa.
Festiwal narodził się dzięki młodzieńczej fascynacji żydowskim światem. Dwadzieścia lat temu grupa studentów spotykała się w siedzibie krakowskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów Polskich. Prowadzono lekcje hebrajskiego, odbywały się dyskusje, przeglądy filmów. Janusz Makuch wspomina:
- Wszystko odbywało się spontanicznie. W latach 80. byliśmy jednymi z pierwszych, którzy zadawali sobie pytania o własną tożsamość kulturową. W 1986 r. Krzysztof Gierat zorganizował przegląd filmowy "Naród Wybrany". Zaczęły się ukazywać książki o tematyce żydowskiej.
Wystarczyło kilka telefonów i w 1988 r. odbył się pierwszy Festiwal Kultury Żydowskiej. Nikt organizatorom nie przeszkadzał, nikt też nie pomagał. To było objawienie - codziennie pełne sale kin Mikro i Wolność.
Dziewięć dni tegorocznego festiwalu (od 30 czerwca do 8 lipca) wypełnią spotkania, których celem jest wzajemne poznanie Polaków i Żydów. To, co się dzieje co roku na Kazimierzu, uświadamia, że kultura żydowska, do niedawna przez Polaków uznawana za obcą, jest integralną częścią kultury europejskiej - bez niej bylibyśmy ubożsi. Rabin Abraham Joshua Heschel mawiał, że "pluralizm jest wolą Boga". Martin Buber dodawał: "Wszyscy wierzymy w jednego Boga, choć niejednakowo". - Podział świata na żydowski i nieżydowski już nie wróci, nie może wrócić. Trzeba budować mosty, dlatego przyjeżdżamy do Krakowa - zapewnia Michael Alpert.
Twórca festiwalu jest jak szames - pomocnik w synagodze, który wzywa Żydów do świątyni. Jego synagogą jest krakowski Kazimierz. Ci, którzy przyjeżdżają z żydowskiego świata, pokonują ogromną barierę psychiczną: tu było getto, niedaleko jest Auschwitz, a Polacy są antysemitami. Kiedy jednak przyjeżdżają, są jak Szewach Weiss, ambasador Izraela w Polsce, który jest szczęśliwy, bo widzi tłum tańczących młodych ludzi, i płacze, idąc w piątkowy wieczór ulicami Kazimierza, bo w oknach żydowskich domów nie płonie już żadna szabasowa świeca. Niedawno Janusz Makuch zawiózł nowojorskim chasydom kasetę z filmem wideo o festiwalu. Nikt nie chciał wierzyć, że tak jest. - To niemożliwe - mówili. To niemożliwe dzieje się co roku w Krakowie.
Przed laty skrzypaczka grupy The Klez-matics powiedziała: "Nasz koncert poświęcamy wszystkim, którzy tu żyli, kochali i umierali". Jak w kadiszu, w którym nie ma ani słowa o śmierci. Za to jest afirmacja życia i radosne oczekiwanie na przyjście Mesjasza. - Festiwal na tym największym żydowskim cmentarzu bez grobów jest pewną formą zadośćuczynienia historii, która się tu dokonała. Musimy być strażnikami pamięci o kulturze, ale jednocześnie nie możemy być wyłącznie strażnikami grobów - mówi Janusz Makuch, twórca festiwalu.
Ważne jest, by festiwal tworzyli prawdziwi żydowscy artyści. To gwarantuje autentyczność, tu nie ma udawania Żyda. Często przyjeżdżają ci sami ludzie, bo tylko oni zapewniają najwyższy poziom artystyczny. Jest wśród nich Michael Alpert, który festiwalowi towarzyszy od początku. - Dla mnie i mojego zespołu Brave Old World tutejsza publiczność jest najlepsza na świecie. Ludzie lubią, czują i doceniają naszą muzykę. To nie jest powierzchowne, wyczuwam między nami organiczną więź. Myślę, że duże znaczenie mają wieki wspólnej, a przy tym bardzo zawiłej historii Polaków i Żydów. Ktoś tutaj może krzyczeć: "Polska dla Polaków", ale podczas koncertów czy warsztatów tego się nie czuje - mówi Alpert.
Osiem festiwalowych dni to nie tylko zabawa, śpiew i taniec. To także filmy, wykłady, warsztaty hebrajskiego, kaligrafii i kuchni. Milczenie zapada podczas spacerów śladami życia, męczeństwa i śmierci krakowskich Żydów.
Co znamienne, wśród publiczności najmniej jest ludzi w średnim wieku, najwięcej - kilkunastolatków, studentów. To właśnie oni obalają stereotypy o Polakach antysemitach. - Oni nie muszą dokonywać żadnego rozrachunku. Mają to szczęście, że urodzili się długo po wojnie i nie przesiąknęli antysemicką propagandą. Są w pewnym sensie wolni od dramatycznego splotu relacji polsko-żydowskich, który ubezwłasnowolnia myślenie i odczuwanie - zauważa Makuch. Ci, którzy przychodzą na festiwal, nagle odkrywają - nie tylko poprzez Holocaust, ale głównie dzięki żywej kulturze - że żydostwo jest częścią naszego wspólnego dziedzictwa.
Festiwal narodził się dzięki młodzieńczej fascynacji żydowskim światem. Dwadzieścia lat temu grupa studentów spotykała się w siedzibie krakowskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów Polskich. Prowadzono lekcje hebrajskiego, odbywały się dyskusje, przeglądy filmów. Janusz Makuch wspomina:
- Wszystko odbywało się spontanicznie. W latach 80. byliśmy jednymi z pierwszych, którzy zadawali sobie pytania o własną tożsamość kulturową. W 1986 r. Krzysztof Gierat zorganizował przegląd filmowy "Naród Wybrany". Zaczęły się ukazywać książki o tematyce żydowskiej.
Wystarczyło kilka telefonów i w 1988 r. odbył się pierwszy Festiwal Kultury Żydowskiej. Nikt organizatorom nie przeszkadzał, nikt też nie pomagał. To było objawienie - codziennie pełne sale kin Mikro i Wolność.
Dziewięć dni tegorocznego festiwalu (od 30 czerwca do 8 lipca) wypełnią spotkania, których celem jest wzajemne poznanie Polaków i Żydów. To, co się dzieje co roku na Kazimierzu, uświadamia, że kultura żydowska, do niedawna przez Polaków uznawana za obcą, jest integralną częścią kultury europejskiej - bez niej bylibyśmy ubożsi. Rabin Abraham Joshua Heschel mawiał, że "pluralizm jest wolą Boga". Martin Buber dodawał: "Wszyscy wierzymy w jednego Boga, choć niejednakowo". - Podział świata na żydowski i nieżydowski już nie wróci, nie może wrócić. Trzeba budować mosty, dlatego przyjeżdżamy do Krakowa - zapewnia Michael Alpert.
Twórca festiwalu jest jak szames - pomocnik w synagodze, który wzywa Żydów do świątyni. Jego synagogą jest krakowski Kazimierz. Ci, którzy przyjeżdżają z żydowskiego świata, pokonują ogromną barierę psychiczną: tu było getto, niedaleko jest Auschwitz, a Polacy są antysemitami. Kiedy jednak przyjeżdżają, są jak Szewach Weiss, ambasador Izraela w Polsce, który jest szczęśliwy, bo widzi tłum tańczących młodych ludzi, i płacze, idąc w piątkowy wieczór ulicami Kazimierza, bo w oknach żydowskich domów nie płonie już żadna szabasowa świeca. Niedawno Janusz Makuch zawiózł nowojorskim chasydom kasetę z filmem wideo o festiwalu. Nikt nie chciał wierzyć, że tak jest. - To niemożliwe - mówili. To niemożliwe dzieje się co roku w Krakowie.
Więcej możesz przeczytać w 26/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.