Ludzie, którzy traktują siebie jako powierzchnię reklamową, gotowi są wynająć swoją rozpoznawalność dla każdej idei
Wszyscy mieszkańcy domu Wielkiego Brata znaleźli się już na wolności. Rozpoczął się długo i z wielką nadzieją przez nich wyczekiwany okres spełniania marzeń. To z myślą o nim godzili się na wykonywanie dziwacznych zadań wymyślanych przez autorów programu i z uporem maniaka powtarzali, że sprawia im przyjemność coś, co gołym okiem wyglądało na przykrość. Zgodnie też podkreślali, że stanęli do tego telewizyjnego konkursu voyeurystycznego nie z myślą o głównej nagrodzie (pół miliona złotych), lecz przede wszystkim o sławie.
Teraz są do wynajęcia. Można ich sobie wypożyczyć na wieczór dla uświetnienia imprezy albo firmowego przyjęcia, płacąc za to kilka tysięcy złotych od osoby. Są mili, eleganccy, zwykle w towarzystwie współmałżonków. Jedni nieśmiali (Ania, Monika, Alicja), inni rozluźnieni i towarzyscy (Sebastian, Piotr Gulczyński, Grzegorz) albo wręcz szołmeńsko rozbrykani (Klaudiusz). Obserwowałem ich ukradkiem podczas jednej z takich imprez, witałem się z nimi, trochę rozmawiałem i rozmyślałem, co ciekawego może się wydarzyć w ich życiu. Czy ludzie, których teraz spotykają (ci, którzy nie proszą ich o autografy), mogą im w czymś pomóc? Czy zechcą? Czy uznają to za pomysł wart ich zachodu?
Podstawowe pytanie, jakie zadają sobie ci, od których mieszkańcy domu Wielkiego Brata mogliby dziś oczekiwać pomocy, brzmi: co oni umieją? Są mili, ładni, młodzi, powszechnie znani, ale W CZYM SĄ NAPRAWDĘ DOBRZY? I tu zapada zwykle kłopotliwa cisza. Nasi BB-bohaterowie nie spieszą z pomocą. Na pytanie, co chcieliby robić, co ich pasjonuje, odpowiadają zwykle zaklęciem: oczekujemy propozycji.
Wydaje mi się, że taka postawa charakteryzuje dziś nie tylko ich. Staje się wręcz powszechna. Coraz częściej słyszę: jestem zdolny (zdolna), młody (młoda), łatwo nawiązuję kontakty, mam dużo czasu i energii - oczekuję propozycji, dajcie mi pomysł na życie!
Oj, niebezpieczna to gra. Mentalność billboardu, charakterystyczna dla coraz większej grupy młodych konsumentów kultury masowej, jest zaprzeczeniem kreatywności i zawiera w sobie wyjątkowo duże ryzyko przegranej. Jej przedstawiciele są za to wręcz idealnymi obiektami manipulacji. Już nawet mam swoją definicję "billboardowców": są to ludzie, którzy nie koncentrują się na rozwijaniu swoich naturalnych zdolności, nie próbują dojść do mistrzostwa w jakiejś dziedzinie, lecz dążą do jak największego wyeksponowania swojej osoby, by potem ową ekspozycję oferować jako towar. Chcą więc sprzedawać nie to, co potrafią robić, lecz fakt, że znaleźli się w odpowiednio atrakcyjnym otoczeniu. Gotowi są wynająć swoją rozpoznawalność dla każdej idei, sprawy, firmy. Traktują siebie jako powierzchnię reklamową, więc w celu podniesienia ceny próbują się ustawić w jak najatrakcyjniejszym punkcie społeczeństwa i skierować na siebie reflektory.
Mentalność billboardowa jest - moim zdaniem - rodzajem spekulacji i dlatego nie mam dla niej szacunku. Co więcej - uważam, że tych, którzy tak próbują żyć, wcześniej lub później (ale raczej wcześniej) czeka gorzkie rozczarowanie: brak propozycji. Zresztą moda na billboardy powoli przemija. Dziś liczą się tylko te największe. Czy BB-bohaterowie zdołają znaleźć dla siebie wystarczająco interesujące propozycje? Zapewne tak, ale jeśli nie dołożą starań, by
w wybranej dziedzinie dojść do mistrzostwa, i nie porzucą złudzenia, że tak samo dobrze jak za ciężką pracę można zarabiać na dobrej zabawie, wkrótce przekonają się, że światełko w tunelu, które teraz zobaczyli, było tylko fantasmagorią. Będzie im przykro i trzeba będzie wszystko zaczynać od początku.
Jest jeszcze jedno zaklęcie, które słyszę, gdy pytam młodych ludzi, co robią najlepiej. Patrzą na mnie zdumieni i odpowiadają: CIĘŻKO POWIEDZIEĆ. Wybucham wtedy śmiechem: a co tu ciężkiego? Może to i trudne do sformułowania, ale dwa słowa - "ciężko powiedzieć" - są tak lekkie jak NIC, bo to w rzeczywistości jest brak odpowiedzi. Co więcej - wyczuwam w tym nieprzygotowanie do udzielania odpowiedzi na podstawowe pytania o swój los. Oni również "czekają na propozycję", na podpowiedź, czym powinni się zająć, czego nauczyć, a co uznać za ważne dla swojej przyszłości. Sami wiedzą zwykle tylko jedno - ile chcieliby zarabiać. Jeśli nie dostają tyle, ile trzeba, rozmyślają, co można by jeszcze zrobić. I wtedy pewnie wpadają na pomysł, by się zgłosić do Big Brothera.
Więcej możesz przeczytać w 26/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.