„Wprost”: Jak to możliwe, że policja państwa takiego jak Polska, które oficjalnie wspiera demokratyczna opozycję na Białorusi, aresztuje ludzi, prześladowanych przez reżim Łukaszenki?
Yuri Nemets: Policja każdego kraju ma obowiązek realizowania wniosków o ściganie, autoryzowanych przez Interpol. Problemem jest sam Interpol. W mechanizmie jego działania jest wiele luk, pozwalających różnym krajom na nadużywanie systemu. Na reputację tej instytucji wpływa także fakt, że na jej czele rotacyjnie stają państwa, przodujące w tego typu nadużyciach. W zeszłym roku były to Chiny, wykorzystujące Interpol np. do polowania na ujgurskich separatystów. W tym roku przewodnictwo przejmuje Turcja, która kilka lat temu zasypała Interpol 60 tysiącami wniosków o zatrzymanie przeciwników politycznych, podejrzanych o udział w nieudanym puczu. One chętnie wykorzystują do swoich celów możliwości, jakie daje Interpol.
Polska nie jest jedynym państwem, które wpadło w tę pułapkę.
Ale przecież Interpol z zasady ma się trzymać z daleka od spraw politycznych.
To prawda, ale wiele rządów nauczyło się zwodzić Interpol, żeby ukryć swoje prawdziwe intencje. Politycznych oponentów ściga się więc na podstawie sfabrykowanych zarzutów, dotyczących pospolitych przestępstw, nie budzących zazwyczaj wątpliwości w krajach demokratycznych. Są to morderstwa, malwersacje finansowe czy rozboje.
Czytaj też:
Chiny strzelają w USA rakietami Kim Dzong Una. „Przygotowania do wojny nuklearnej”
Interpol nie powinien weryfikować napływających wniosków?
Wnioski o czerwony alert przechodzą przez sekretariat generalny Interpolu, ale weryfikacja jest bardzo pobieżna i oparta wyłącznie o te dane, które przesyła rząd, domagający się ekstradycji konkretnych ludzi.
Dane te są bardzo ogólne, zawierają imię, nazwisko poszukiwanego, domniemany kraj jego pobytu i krótki opis zarzutów, które, jak mówiłem już wcześniej, są formułowane tak, żeby omijać regulacje wewnętrzne Interpolu.
W praktyce od wpłynięcia wniosku do umieszczenia go w systemie upływa nie więcej niż godzina.
Makar Małachouski, którego zatrzymano w Polsce, przebywał u nas na podstawie wizy humanitarnej, przyznanej mu z powodu prześladowań, jakich doświadczył na Białorusi. To nie chroni go przed trafieniem na listę Interpolu?
Powinno, bo teoretycznie osób z przyznanymi azylami nie można umieszczać na liście poszukiwanych. W praktyce system jest tak dziurawy, że zdarzają się sytuacje takie jak ta w Polsce, gdy zatrzymanie nastąpiło na podstawie tego samego zarzutu, który był podstawą przyznania mu azylu w waszym kraju. Wniosek ten nie musiał zresztą wcale przechodzić przez dziurawe sito sekretariatu generalnego Interpolu. Są sposoby na jego ominięcie, np. w przypadku, gdy wnioskodawca wie, że może naruszyć zasadę apolityczności Interpolu.
Czytaj też:
Talibowie popełnili strategiczny błąd. „Jedna kobieta i byliby usprawiedliwieni”
Te tzw. wnioski dyfuzyjne są bardzo popularne, bo pozwalają na uniknięcie niebezpieczeństwa, że ktoś w Sekretariacie Generalnym jednak wniosek o ściganie odrzuci.
Jak można bronić się przed takimi nadużyciami?
To jest bardzo trudne. Komisja Kontroli, która rozpatruje skargi na niezasadne wnioski działa w sposób, który nie ma nic wspólnego z procedurami prawnymi z krajów demokratycznych. Postępowanie nie przewiduje przesłuchania pokrzywdzonego a decyzja Komisji nie podlega żadnej apelacji.
Jeśli jesteś opozycjonistą, przebywającym na emigracji w jakimś kraju i chcesz swobodnie podróżować, bez ryzyka zatrzymania, nie możesz nawet dowiedzieć się, czy jesteś na liście Interpolu. Jedyny wyjątek jest wtedy, gdy rząd, który cię prześladuje, wyrazi na to zgodę, co prawie nigdy się nie dzieje.
A co w przypadku, gdy dostajesz azyl?
To jest właśnie paradoks. Możesz być azylantem chronionym konwencjami, które stanowią, że nie można cię wciągnąć na listę Interopolu, ale co z tego, skoro bez zgody twoich prześladowców Interpol nie może ujawnić, czy cię w ogóle ściga. Praktyka jest więc taka, że azylanci składają na wszelki wypadek dwa wnioski jednocześnie: jeden o sprawdzenie, czy jest się w bazie danych, który zazwyczaj przepada, i drugi, z prośbą o usunięcie z niej.
Polskie MSW twierdzi, że sygnalizowało Interpolowi pole do nadużyć.
Politycy w Europie i USA dobrze wiedzą o tych problemach. Kilka lat temu, pod presją UE Interpol powołał 30-40 osobową grupę zadaniową do sprawdzania, czy wnioski składane przez rządy nie są motywowane politycznie.
Zaraz potem pojawiały się doniesienia o wycofaniu z list ponad 40 tysięcy nazwisk, z powodu naruszenia regulacji Interpolu.
Czyli jednak coś się dzieje w sprawie nadużyć.
To jest raczej sprytny spin. Większość regulacji Interpolu jest poufna. Nie wiemy więc, kim są ludzie, weryfikujący wnioski, ani w jaki sposób pracują. Zakładam jednak, że stosują się do konieczności uzyskania zgody na współpracę ze strony państwa wnioskującego o zatrzymanie. Oznacza to, że podstawą weryfikacji są albo materiały, przygotowane przez autorytarne reżimy, albo otwarte źródła. Pytanie, czy ci ludzie mają odpowiednie kwalifikacje językowe, żeby prowadzić tego typu weryfikację, dotyczącą bardzo trudnych i często mało znanych spraw z odległych i izolowanych krajów.
Nie przypadkowo chyba ta grupa zadaniowa nie publikuje żadnych statystyk, pokazujących wyniki jej pracy.
Można założyć, że kraje, które ścigają swoich obywateli za dzielność polityczną, nie będą współpracować przy oczyszczaniu ich z zarzutów.
Dokładnie. Zwłaszcza, że mają mnóstwo furtek, pozwalających omijać konsekwencje naruszania regulacji Interpolu. Weryfikacje przeprowadzane są wyłącznie na podstawie tego, co aktualnie znajduje się w bazie danych. Można więc po prostu wniosek wycofać, żeby nie ryzykować negatywnej weryfikacji. Wtedy żadna wewnętrzna komisja się już nim nie zajmuje. W dostępnych publicznie dokumentach Interpolu jest jednak mowa o powtarzających się przypadkach, w których rządy były w stanie ponownie umieścić na liście poszukiwanych nazwiska, wykreślone wcześniej za naruszenie przepisów.
A przecież wystarczyłoby wprowadzić do użycia oprogramowanie, zapobiegające wprowadzaniu tych samych nazwisk ponownie.
Przedstawia pan obraz tak fatalny, że aż trudno uwierzyć, że może być prawdziwy. Można to jakoś zmienić?
Można, tylko brak jest inicjatywy. Politycy w USA i Europie wyrażają często zaniepokojenie sytuacją w Interpolu, ale niewiele z tego wynika. Działania nie ułatwia fakt, że w Interpolu każdy kraj członkowski ma jeden głos. A większość z tych głosów to głos państw niedemokratycznych. Do zmian trzeba byłoby przekonać przynajmniej część z nich, ale nie osiągnęliśmy nawet tego etapu. Nie ma nawet precyzyjnej statystyki, pokazującej, które kraje członkowskie najbardziej naruszają zasady działania Interpolu. Jeśli więc chciałoby się oskarżyć formalnie jakiś kraj o naruszanie regulacji Interpolu, to nie ma podstaw, żeby to zrobić.
Yuriy Nemets skończył studia prawnicze w Moskwie i USA, prowadzi obecnie kancelarię prawną w Waszyngtonie. W przeszłości był także prawnikiem rosyjskiego koncernu naftowego Jukos, zanim został on przejęty przez państwo a jego właściciel, Michaił Chodorkowski trafił do więzienia.Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.