"Gorzka czekolada" jest teatralnym kinem typu bulwarowego
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, zrobiło się słodko w kinie, bo mamy aż dwa filmy z czekoladą w tytule: głośną amerykańską "Czekoladę" z Juliette Binoche i francuską "Gorzką czekoladę" z Isabelle Huppert w reżyserii Claudea Chabrola. Z doświadczenia wiem, że gorzka czekolada co prawda cieszy się zwykle mniejszym wzięciem (dzieci wolą mleczną!), ale dla koneserów tej słodyczy liczy się tylko ona. Podobną prawidłowość dostrzegłem w odniesieniu do tych filmów: pierwszy jest popularniejszy, drugi - lepszy.
Zygmunt Kałużyński: Od razu trzeba sobie powiedzieć, że z punktu widzenia stylu "Gorzka czekolada" jest teatralnym kinem typu bulwarowego. To sfilmowany teatr bez ambicji, żeby być nowoczesnym.
TR: W tym, co pan mówi, kryje się informacja, że to film, po którym nie należy się spodziewać efektów ani widowiska. Jednak mnie z teatrem bulwarowym kojarzy się nadzieja na dobre aktorstwo, a właściwie - na popis aktorski.
ZK: I to tutaj oczywiście jest. Zadaniem aktora jest w takich wypadkach nie tylko stworzenie przekonującej sylwetki, ale również przekazanie literackiej treści. Gdyby w naszych czasach, kiedy elektronika szaleje jak dzika, użyć zwrotu "film napisany", to mógłby się on odnosić do "Gorzkiej czekolady".
TR: Panie Zygmuncie, "napisany" kojarzy mi się od razu z "przegadanym", co zwykle określa film, w którym najważniejsze znajduje się w dialogach. Tymczasem tutaj tak nie jest. Film zrobił na mnie wrażenie głównie dzięki roli zagranej przez Isabelle Huppert, a jej styl aktorski osiąga szczyty w chwilach, kiedy ona nie mówi. Jest tak finezyjna, tak wirtuozersko i zarazem oszczędnie posługuje się mimiką, że staje się wręcz zaprzeczeniem teatralnej, przesadzonej wyrazistości środków. Po wyjściu z kina długo zastawiałem się, która z amerykańskich aktorek mogłaby się dziś zmierzyć z Huppert, jeśli idzie o mistrzostwo gry. I nie znalazłem oczywistej odpowiedzi. Może Glenn Close, może Meryl Streep...
ZK: Owszem, ale ów osobisty nastrój, jaki tutaj stwarza, bierze się nie tylko z jej kultury aktorskiej, lecz także z charakteru filmu. Claude Chabrol jest już dzisiaj panem w podeszłym wieku, zbliża się mniej więcej do mojego - pod osiemdziesiątkę. W latach 60. był on jednak jednym z awangardzistów, którzy zreformowali kino. Należał do francuskiej Nowej Fali, która zamierzała skończyć z hollywoodzką sztucznością i zbliżyć kino do życia. Tyle że, jak zwykle z awangardzistami w XX wieku bywało, po tej młodości zrobił się wręcz klasykiem. Nakręcił prawie 20 filmów podobnych w profilu do tego, o którym dzisiaj rozmawiamy. Są to dramaty kryminalne, rozgrywające się w środowisku wielkiej burżuazji francuskiej. To dlatego Chabrola ochrzczono we Francji filmowym Simenonem. Z kolei Simenon to jeden z najbardziej poczytnych pisarzy kryminalnych. U nas również, obok Conan Doylea i Agaty Christie, Simenon jest najbardziej popularnym autorem kryminałów.
TR: Oglądając "Gorzką czekoladę" w jednym z warszawskich multipleksów, poczyniłem zaskakujące obserwacje. Wszedłem na salę, kiedy było już ciemno. Gdy usiadłem w fotelu, poczułem, że dzieje się coś, co odróżnia ten seans od wszystkich innych, na jakich ostatnio byłem. Otóż nikt - dosłownie nikt - nie jadł popcornu, którego zapach wypełniał całe kino z wyjątkiem naszej sali. Po chwili dotarła do mnie nieoczekiwana woń - duszących, od dawna niemodnych damskich perfum. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, zacząłem się rozglądać po sali: widzów było sporo, ale były to prawie same starsze osoby, najczęściej małżeństwa powyżej pięćdziesiątki. Kiedy zaś po filmie zapaliło się światło, rozejrzałem się wyjątkowo uważnie. Dostrzegłem dziewczynę i chłopaka. Podszedłem do nich, by złowić parę słów z ich rozmowy i zorientować się, czy im się podobało. Okazało się wtedy, że ci jedyni młodzi ludzie w kinie rozmawiali z sobą... po francusku.
ZK: To jest szalenie ciekawe spostrzeżenie, które dowodzi, że osoby, które się wybrały na ten film, zdawały sobie sprawę z tego, co będą oglądały. Charakter filmu połączył się z tym, co pan zauważył na sali. Wszystko odbywa się w środowisku wysokiej, salonowej elegancji. Isabelle Huppert gra rolę zamożnej właścicielki fabryki czekolady. Jej mąż ma nazwisko, które może nam nasuwać niejakie skojarzenia - Polonski, i jest pianistą, a dla Francuza wielki wirtuoz powinien nosić nazwisko słowiańskie, peruwiańskie albo eskimoskie. W dodatku głównym motywem w tym filmie jest wirtuozeria pianistyczna i utwór Liszta, który nasz pianista ćwiczy z młodą, genialną adeptką, o którą bohaterka jest zazdrosna. Bo oni wszyscy są w drugim małżeństwie, mają dzieci z poprzednich związków. To zresztą jest bardzo typowe dla wielkiej burżuazji francuskiej.
TR: Uderzyło mnie, panie Zygmuncie, że na tym filmie nie było młodych Polaków. Czy to nie oznacza, że ten rodzaj kultury filmowej, a może w ogóle film francuski, nie jest dziś właściwie przyjmowany przez tę podstawową widownię kinową, jaką stanowi młodzież?
ZK: Jest to tym bardziej niepokojące, że najłatwiej z kina francuskiego do naszej szerokiej publiczności mógłby przeniknąć właśnie Chabrol, czyli w gruncie rzeczy kryminał. Niezależnie od tego wielkiego świata, którym wieje z ekranu, to jest po prostu sensacyjny dramat namiętności i zbrodni. Przy tym nie bez powodu Chabrola nazwano Simenonem ekranu. Jego metoda jest psychologiczna, obyczajowa, obserwacyjna. Bierze się z tradycji powieści francuskiej. Sherlock Holmes z powieści Anglika, Conan Doylea, kierował się czym innym - różnymi oznakami.
TR: Czyli stosował metodę dedukcji.
ZK: Właśnie, jest nawet taka anegdota. Sherlock Holmes spaceruje z dr. Watsonem po eleganckiej ulicy Picadilly. Sherlock mówi: - Znowu, Watsonie, włożyłeś te swoje śmieszne niebieskie kalesony.
- Zdumiewające, Sherlocku, w jaki sposób do tego doszedłeś?
- Nic prostszego, Watsonie, zapomniałeś nałożyć spodnie.
Tymczasem Simenon stara się zrozumieć charakter przestępcy.
TR: I tak też jest w "Gorzkiej czekoladzie", gdzie przestępca ma najciekawszą, wręcz fascynującą osobowość.
ZK: Właśnie ta tajemnica psychologiczna, która jest motorem zbrodni, sprawia, że i Simenon, i ten film Chabrola są na tle współczesnego kryminału oryginalni. Serce się ściska, że nasza publiczność tego nie docenia.
Zygmunt Kałużyński: Od razu trzeba sobie powiedzieć, że z punktu widzenia stylu "Gorzka czekolada" jest teatralnym kinem typu bulwarowego. To sfilmowany teatr bez ambicji, żeby być nowoczesnym.
TR: W tym, co pan mówi, kryje się informacja, że to film, po którym nie należy się spodziewać efektów ani widowiska. Jednak mnie z teatrem bulwarowym kojarzy się nadzieja na dobre aktorstwo, a właściwie - na popis aktorski.
ZK: I to tutaj oczywiście jest. Zadaniem aktora jest w takich wypadkach nie tylko stworzenie przekonującej sylwetki, ale również przekazanie literackiej treści. Gdyby w naszych czasach, kiedy elektronika szaleje jak dzika, użyć zwrotu "film napisany", to mógłby się on odnosić do "Gorzkiej czekolady".
TR: Panie Zygmuncie, "napisany" kojarzy mi się od razu z "przegadanym", co zwykle określa film, w którym najważniejsze znajduje się w dialogach. Tymczasem tutaj tak nie jest. Film zrobił na mnie wrażenie głównie dzięki roli zagranej przez Isabelle Huppert, a jej styl aktorski osiąga szczyty w chwilach, kiedy ona nie mówi. Jest tak finezyjna, tak wirtuozersko i zarazem oszczędnie posługuje się mimiką, że staje się wręcz zaprzeczeniem teatralnej, przesadzonej wyrazistości środków. Po wyjściu z kina długo zastawiałem się, która z amerykańskich aktorek mogłaby się dziś zmierzyć z Huppert, jeśli idzie o mistrzostwo gry. I nie znalazłem oczywistej odpowiedzi. Może Glenn Close, może Meryl Streep...
ZK: Owszem, ale ów osobisty nastrój, jaki tutaj stwarza, bierze się nie tylko z jej kultury aktorskiej, lecz także z charakteru filmu. Claude Chabrol jest już dzisiaj panem w podeszłym wieku, zbliża się mniej więcej do mojego - pod osiemdziesiątkę. W latach 60. był on jednak jednym z awangardzistów, którzy zreformowali kino. Należał do francuskiej Nowej Fali, która zamierzała skończyć z hollywoodzką sztucznością i zbliżyć kino do życia. Tyle że, jak zwykle z awangardzistami w XX wieku bywało, po tej młodości zrobił się wręcz klasykiem. Nakręcił prawie 20 filmów podobnych w profilu do tego, o którym dzisiaj rozmawiamy. Są to dramaty kryminalne, rozgrywające się w środowisku wielkiej burżuazji francuskiej. To dlatego Chabrola ochrzczono we Francji filmowym Simenonem. Z kolei Simenon to jeden z najbardziej poczytnych pisarzy kryminalnych. U nas również, obok Conan Doylea i Agaty Christie, Simenon jest najbardziej popularnym autorem kryminałów.
TR: Oglądając "Gorzką czekoladę" w jednym z warszawskich multipleksów, poczyniłem zaskakujące obserwacje. Wszedłem na salę, kiedy było już ciemno. Gdy usiadłem w fotelu, poczułem, że dzieje się coś, co odróżnia ten seans od wszystkich innych, na jakich ostatnio byłem. Otóż nikt - dosłownie nikt - nie jadł popcornu, którego zapach wypełniał całe kino z wyjątkiem naszej sali. Po chwili dotarła do mnie nieoczekiwana woń - duszących, od dawna niemodnych damskich perfum. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, zacząłem się rozglądać po sali: widzów było sporo, ale były to prawie same starsze osoby, najczęściej małżeństwa powyżej pięćdziesiątki. Kiedy zaś po filmie zapaliło się światło, rozejrzałem się wyjątkowo uważnie. Dostrzegłem dziewczynę i chłopaka. Podszedłem do nich, by złowić parę słów z ich rozmowy i zorientować się, czy im się podobało. Okazało się wtedy, że ci jedyni młodzi ludzie w kinie rozmawiali z sobą... po francusku.
ZK: To jest szalenie ciekawe spostrzeżenie, które dowodzi, że osoby, które się wybrały na ten film, zdawały sobie sprawę z tego, co będą oglądały. Charakter filmu połączył się z tym, co pan zauważył na sali. Wszystko odbywa się w środowisku wysokiej, salonowej elegancji. Isabelle Huppert gra rolę zamożnej właścicielki fabryki czekolady. Jej mąż ma nazwisko, które może nam nasuwać niejakie skojarzenia - Polonski, i jest pianistą, a dla Francuza wielki wirtuoz powinien nosić nazwisko słowiańskie, peruwiańskie albo eskimoskie. W dodatku głównym motywem w tym filmie jest wirtuozeria pianistyczna i utwór Liszta, który nasz pianista ćwiczy z młodą, genialną adeptką, o którą bohaterka jest zazdrosna. Bo oni wszyscy są w drugim małżeństwie, mają dzieci z poprzednich związków. To zresztą jest bardzo typowe dla wielkiej burżuazji francuskiej.
TR: Uderzyło mnie, panie Zygmuncie, że na tym filmie nie było młodych Polaków. Czy to nie oznacza, że ten rodzaj kultury filmowej, a może w ogóle film francuski, nie jest dziś właściwie przyjmowany przez tę podstawową widownię kinową, jaką stanowi młodzież?
ZK: Jest to tym bardziej niepokojące, że najłatwiej z kina francuskiego do naszej szerokiej publiczności mógłby przeniknąć właśnie Chabrol, czyli w gruncie rzeczy kryminał. Niezależnie od tego wielkiego świata, którym wieje z ekranu, to jest po prostu sensacyjny dramat namiętności i zbrodni. Przy tym nie bez powodu Chabrola nazwano Simenonem ekranu. Jego metoda jest psychologiczna, obyczajowa, obserwacyjna. Bierze się z tradycji powieści francuskiej. Sherlock Holmes z powieści Anglika, Conan Doylea, kierował się czym innym - różnymi oznakami.
TR: Czyli stosował metodę dedukcji.
ZK: Właśnie, jest nawet taka anegdota. Sherlock Holmes spaceruje z dr. Watsonem po eleganckiej ulicy Picadilly. Sherlock mówi: - Znowu, Watsonie, włożyłeś te swoje śmieszne niebieskie kalesony.
- Zdumiewające, Sherlocku, w jaki sposób do tego doszedłeś?
- Nic prostszego, Watsonie, zapomniałeś nałożyć spodnie.
Tymczasem Simenon stara się zrozumieć charakter przestępcy.
TR: I tak też jest w "Gorzkiej czekoladzie", gdzie przestępca ma najciekawszą, wręcz fascynującą osobowość.
ZK: Właśnie ta tajemnica psychologiczna, która jest motorem zbrodni, sprawia, że i Simenon, i ten film Chabrola są na tle współczesnego kryminału oryginalni. Serce się ściska, że nasza publiczność tego nie docenia.
Więcej możesz przeczytać w 27/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.