Kto sprowokował rasowe zamieszki w kolebce angielskiej rewolucji przemysłowej?
W 1968 r. Enoch Powell, ówczesny minister obrony w gabinecie cieni Edwarda Heatha, ostrzegał, że ustawa o obywatelstwie brytyjskim, na mocy której mogli się o nie ubiegać przybywający do Wielkiej Brytanii kolorowi mieszkańcy krajów Wspólnoty Brytyjskiej, spowoduje napływ imigrantów z Indii, Pakistanu, Afryki i Karaibów. Z czasem - prorokował Powell - wywoła to w Anglii krwawe wojny na tle rasowym. By temu zapobiec, wezwał do repatriacji imigrantów.
Fala protestów po tym wystąpieniu, w którym dopatrzono się wyłącznie tonów rasistowskich, była tak wielka, że Heath zdymisjonował Powella. Powell zmarł w lutym 1998 r., lecz gdyby żył, mógłby odczuwać ponurą satysfakcję, obserwując rozruchy, jakie tego lata przetaczają się przez miasta na północy Anglii.
Minister spraw wewnętrznych David Blunkett uznał, że niepokoje rasowe to problem, który należy rozwiązywać środkami policyjnymi. Blunketta poparł Tony Blair.
W imieniu liberałów ministrowi odpowiedział dziennik "The Guardian": nie trzeba być młodym Pakistańczykiem, by dostrzec, że społeczeństwo brytyjskie nie oferuje zasługujących na szacunek ideałów i wartości. Nie traktuje wszystkich swoich członków sprawiedliwie, nie daje im równych szans ani wskazówek. Rozruchy nie mają więc podłoża rasowego, ich przyczyną jest alienacja i gniew. Miotanie cegłami - komentuje "The Guardian" - nie rozwiąże tych problemów, ale nie rozwiążą ich też armatki wodne.
Na mało znane podłoże kulturowe, religijne i polityczne rozruchów wskazał Hasmukh Shah, działacz Światowej Rady Hinduizmu. Zwrócił uwagę na napięcia między mieszkającymi w Bradford muzułmanami z Pakistanu (80 tys.) a Hindusami (12 tys.) i przybyszami z Bangladeszu (5 tys.). Już w kwietniu tego roku przerodziły się one w rozruchy. Ponieważ Pakistańczycy podpalali samochody i sklepy Hindusów (w tym aptekę Shaha), wydarzenia te nie trafiły na pierwsze strony gazet.
Shah twierdzi, że miejscowe meczety przestały kultywować islam, a stały się ośrodkami szkolącymi talibów. Odrzuca przy tym wyjaśnienia burmistrza Bradford (Pakistańczyka z pochodzenia), który wskazywał na nędzę, bezrobocie i brak nadziei wśród pakistańskiej młodzieży. Jego zdaniem, to wymówki mające ukryć brak odpowiedzialności i aspiracji ich rodziców. Hindusi - twierdzi Shah - cierpieli tę samą nędzę i dyskryminację, ale ich dzieci, trzymane krótko i wdrażane do ciężkiej pracy, są najlepszymi uczniami wśród rówieśników pochodzenia azjatyckiego. Miejscowa rada meczetów nie zgadza się z takim tłumaczeniem, z zażenowaniem przyznając, że religia właściwie nie ma wpływu na urodzone w Wielkiej Brytanii dzieci imigrantów.
Najbardziej niepoprawną politycznie interpretację wydarzeń przedstawił myślący w nietypowy dla swej partii sposób laburzystowski poseł z Birmingham, Sion Simon. O ile w pierwszych relacjach donoszono, że praźródłem rozruchów była zapowiedziana i następnie zakazana manifestacja neofaszystowskiego Frontu Narodowego, który miał w azjatyckiej dzielnicy afirmować "prawa białego człowieka", o tyle Simon wskazuje, że prowokatorami nie byli neofaszyści, ale trockistowskiej proweniencji antyfaszyści z organizacji Anti-Nazi League. To oni protestowali z takim wigorem, że 80 policjantów odniosło rany, a dwie osoby dźgnięto nożem.
Simon ostrzega, że brytyjskich miast trzeba strzec nie przed neofaszystami, ale przed antyfaszystowskimi trockistami, którzy mieniąc się przyjaciółmi kolorowych mniejszości, podobnie jak neofaszyści są zainteresowani tym, by na brytyjskich ulicach płonęły stosy.
Fala protestów po tym wystąpieniu, w którym dopatrzono się wyłącznie tonów rasistowskich, była tak wielka, że Heath zdymisjonował Powella. Powell zmarł w lutym 1998 r., lecz gdyby żył, mógłby odczuwać ponurą satysfakcję, obserwując rozruchy, jakie tego lata przetaczają się przez miasta na północy Anglii.
Minister spraw wewnętrznych David Blunkett uznał, że niepokoje rasowe to problem, który należy rozwiązywać środkami policyjnymi. Blunketta poparł Tony Blair.
W imieniu liberałów ministrowi odpowiedział dziennik "The Guardian": nie trzeba być młodym Pakistańczykiem, by dostrzec, że społeczeństwo brytyjskie nie oferuje zasługujących na szacunek ideałów i wartości. Nie traktuje wszystkich swoich członków sprawiedliwie, nie daje im równych szans ani wskazówek. Rozruchy nie mają więc podłoża rasowego, ich przyczyną jest alienacja i gniew. Miotanie cegłami - komentuje "The Guardian" - nie rozwiąże tych problemów, ale nie rozwiążą ich też armatki wodne.
Na mało znane podłoże kulturowe, religijne i polityczne rozruchów wskazał Hasmukh Shah, działacz Światowej Rady Hinduizmu. Zwrócił uwagę na napięcia między mieszkającymi w Bradford muzułmanami z Pakistanu (80 tys.) a Hindusami (12 tys.) i przybyszami z Bangladeszu (5 tys.). Już w kwietniu tego roku przerodziły się one w rozruchy. Ponieważ Pakistańczycy podpalali samochody i sklepy Hindusów (w tym aptekę Shaha), wydarzenia te nie trafiły na pierwsze strony gazet.
Shah twierdzi, że miejscowe meczety przestały kultywować islam, a stały się ośrodkami szkolącymi talibów. Odrzuca przy tym wyjaśnienia burmistrza Bradford (Pakistańczyka z pochodzenia), który wskazywał na nędzę, bezrobocie i brak nadziei wśród pakistańskiej młodzieży. Jego zdaniem, to wymówki mające ukryć brak odpowiedzialności i aspiracji ich rodziców. Hindusi - twierdzi Shah - cierpieli tę samą nędzę i dyskryminację, ale ich dzieci, trzymane krótko i wdrażane do ciężkiej pracy, są najlepszymi uczniami wśród rówieśników pochodzenia azjatyckiego. Miejscowa rada meczetów nie zgadza się z takim tłumaczeniem, z zażenowaniem przyznając, że religia właściwie nie ma wpływu na urodzone w Wielkiej Brytanii dzieci imigrantów.
Najbardziej niepoprawną politycznie interpretację wydarzeń przedstawił myślący w nietypowy dla swej partii sposób laburzystowski poseł z Birmingham, Sion Simon. O ile w pierwszych relacjach donoszono, że praźródłem rozruchów była zapowiedziana i następnie zakazana manifestacja neofaszystowskiego Frontu Narodowego, który miał w azjatyckiej dzielnicy afirmować "prawa białego człowieka", o tyle Simon wskazuje, że prowokatorami nie byli neofaszyści, ale trockistowskiej proweniencji antyfaszyści z organizacji Anti-Nazi League. To oni protestowali z takim wigorem, że 80 policjantów odniosło rany, a dwie osoby dźgnięto nożem.
Simon ostrzega, że brytyjskich miast trzeba strzec nie przed neofaszystami, ale przed antyfaszystowskimi trockistami, którzy mieniąc się przyjaciółmi kolorowych mniejszości, podobnie jak neofaszyści są zainteresowani tym, by na brytyjskich ulicach płonęły stosy.
Więcej możesz przeczytać w 28/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.