Kiedy przed tygodniem Saif Kadafi przyjechał do sądu w Sabha, pustynnym mieście położonym blisko 700 km na południe od stołecznego Trypolisu, zastał wycelowane w swoją stronę lufy karabinów. Był to mocny argument przeciwko złożeniu w sądzie apelacji po odrzuceniu jego kandydatury przez libijską Najwyższą Komisję Wyborczą.
A że w ten sposób minął czas na odwołanie, wydawało się, że polityczna kariera syna nieświętej pamięci dyktatora Muammara Kadafiego zakończy się, zanim jeszcze się na dobre rozpoczęła.
Przejazd samochodem ze stolicy Trypolisu do Sabhy zajmuje około 9 godzin monotonnej drogi przez Saharę. Wysłannicy premiera najwyraźniej potrzebowali więcej czasu, jednak po kilku dniach presja libijskiego rządu tymczasowego podziałała i uzbrojeni wojownicy marszałka Chalify Haftara ustąpili, wpuszczając w czwartek prawników Kaddafiego „juniora” do sądu, który przywrócił termin do złożenia apelacji i zezwolił synowi dyktatora na start w wyborach.
Sam Haftar, który półtora roku temu omal nie zdobył Trypolisu ze swoją Libijską Armią Narodową, też kandyduje w wyborach na prezydenta Libii. Co mu się nie udało zbrojnie, spróbuje zrobić 24 grudnia przy urnie wyborczej. O ile wybory się wtedy odbędą, bo to jeszcze wcale nie jest takie pewne.
Ogólnie niewiele jest dziś w Libii pewne – oprócz tego, że ten bogaty w ropę, umęczony toczącymi się od ponad 10 lat wewnętrznymi wojnami kraj północnej Afryki znów jest w przełomowym momencie swojej historii. I że nas, Europejczyków, jego dalsze losy powinny bardzo interesować.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.