Kanadyjsko-amerykańska historyczka Alexandra Richie, związana z Oxfordem i Warszawą, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jakie uczucia wzbudza stolica Niemiec w Europejczykach.
Dla starszego pokolenia to siedlisko zła, bo ono pamięta, że – symbolicznie – stamtąd ruszyła hitlerowska nawała na Europę. Dla młodego pokolenia, które coraz słabiej kojarzy historyczne zdarzenia a zna Berlin już zjednoczony, to pełna życia, kosmopolityczna metropolia, miasto sztuki, kultury i rozmaitych rozrywek.
To miasto, które jak niewiele innych, potrafiło się podnosić z ciężkich upadków, otrząsnąć z całego zła, które było z nim kojarzone i odbudować swoją pozycję na międzynarodowej scenie.
Myślę, że Alexandra Richie chciała to zasygnalizować kończąc pierwszy tom swojej historii Berlina opisem (i analizą) „szalonych” lat dwudziestych XX w., kiedy na krótko miasto stało się – między traumą straszliwej I wojny światowej i dojściem faszystów do władzy – barwnym ośrodkiem kulturalnym.
O tym, że powstawała tam wtedy wybitna sztuka zapominamy dzisiaj, bo mamy przed oczyma obrazy z filmu „Kabaret” i wydaje nam się, że rozkwitały tam tylko dekadenckie kabarety.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.