Flirtująca z Rosją Europa Zachodnia staje się coraz mniej wiarygodnym partnerem Ameryki
Gdy Europa i Ameryka są podzielone, świat skłania się ku tragedii" - stwierdził niedawno George Bush. "Łączy nas coś więcej niż sojusz. Łączy nas cywilizacja" - przekonywał prezydent USA. Tymczasem drogi Europy i Stanów Zjednoczonych rozchodzą się coraz wyraźniej. Obie strony nie silą się nawet na ukrywanie różnic interesów. Dotyczy to zwłaszcza obecnego układu politycznego, w którym dają o sobie znać rozbieżności między Ameryką konserwatystów a unią zdominowaną przez socjalistów i socjaldemokratów.
Coraz głębszy Atlantyk
Amerykańska oferta dla świata to: wolność handlu, demokracja, ograniczenie roli państwa i indywidualizm. Uwolniona od radzieckiego zagrożenia Europa zwraca się ku innym wzorcom: wolności handlu, ale wewnątrz UE, rozbudowanemu państwu, wysokim podatkom, rozdętej pomocy społecznej. Do tego dochodzą różnice w rozumieniu praw człowieka oraz kompleksy narodowe: Niemców i Francuzów.
Historia sprawia, że Niemcy chętniej identyfikują się z tradycją Europy niż własnego państwa. Co więcej, zjednoczone Niemcy znowu stają się "za duże na Europę, za małe na świat". Propozycje kanclerza Schrödera wskazują na dwa strategiczne rozwiązania: albo Niemcy rozpłyną się w państwie europejskim, albo je zdominują. Te dwa procesy mogą zresztą przebiegać równolegle. W obu naturalne jest też dążenie do stworzenia federalnego superpaństwa europejskiego.
Francuzi natomiast chcieliby kontrolować Niemców, ale równocześnie z niechęcią odnoszą się do amerykańskości i amerykańskich wpływów w Europie. Dotyczy to szczególnie socjalistów. Receptę na swój kompleks niższości wobec USA (połączony z poczuciem kulturalnej wyższości) Francuzi znaleźli w UE. Widzą w niej szansę na dorównanie Stanom Zjednoczonym. Traktują więc Amerykanów jak konkurentów, a nie sojuszników.
Unia dąży do przekształcenia się w superpaństwo. Ma już system prawny, wspólną walutę, politykę gospodarczą i społeczną, sąd najwyższy, parlament, policję, granice i nadaje swoje obywatelstwo. Stara się stworzyć wspólną armię, politykę zagraniczną, a nawet konstytucję. Jest coraz bardziej scentralizowana i coraz bardziej dystansuje się od USA.
Miraż rosyjskich stepów
Nawet poszerzenie o środkową i południowo-wschodnią Europę nie uczyni jednak z unii równorzędnego konkurenta Ameryki. USA dominują pod względem technologicznym, gospodarczym i militarnym. Wydaje się jednak, że jeśli unia naprawdę miałaby się stać potęgą równą Ameryce, to droga ku temu jest jedna: poprzez Rosję. Gigantyczne przestrzenie Rosji, potężne bogactwa naturalne i potencjalnie ogromny rynek mogłyby zagwarantować wysoko rozwiniętej Europie sojusz na skalę światowego mocarstwa, w którym unia odgrywałaby decydującą rolę. Dziś, kiedy siła ekonomiczna Rosji jest porównywalna z Holandią, wygląda to na myślenie życzeniowe. Moskwa, wciąż fascynująca lewicowych intelektualistów, mogłaby uleczyć UE z kompleksu niższości i zaspokoić jej potrzebę dominacji. W zamian Rosja uzyskałaby pieniądze na rekonstrukcję swojej gospodarki. Dlatego Bruksela tak bardzo dba o jak najlepsze stosunki z Moskwą, przyjmując rady prezydenta Putina, jak postępować z "terrorystami" takimi jak Czeczeni, czy potępiając Busha za stosowanie kary śmierci. Unia, podobnie jak Rosja, sprzeciwia się projektom tarczy antyrakietowej i coraz bardziej wiąże się z Rosją gospodarczo, na przykład porozumiewając się ponad głowami Polaków w sprawie budowy nowej nitki gazociągu.
Taki sojusz jest też jedyną nadzieją Rosji na odbudowanie mocarstwowej pozycji. Próbuje ona straszyć USA porozumieniem z Chinami w zawiązanej właśnie Szanghajskiej Organizacji Współpracy, co na pozór wygląda groźnie. Zarówno Pekin, jak i Rosja potrzebują jednak przede wszystkim inwestycji, nowych technologii i bogatych rynków zbytu, a to może im dać tylko Zachód.
Euroostpolitik
Próby tworzenia wyrazistej Ostpolitik przez Niemcy były widoczne już za czasów kanclerza Kohla. Ostatnio wzięła się do tego także Francja. Podczas niedawnego szczytu Chirac - Putin obaj przywódcy podkreślali "szczególny charakter" stosunków między Moskwą a Paryżem, solidarny sprzeciw wobec amerykańskiej tarczy antyrakietowej oraz snuli plany stworzenia wspólnej przestrzeni gospodarczej. Szczególnie doniosły może być właśnie ten zalążek integracji ekonomicznej, ale znaczące jest również wspólne stanowisko w sprawach wojskowych. Szefowie obu państw zdają sobie sprawę, że jeżeli gospodarcze konkurowanie z Ameryką jest niezwykle trudne, to militarne jest po prostu niemożliwe, a tarcza antyrakietowa ostatecznie potwierdziłaby absolutną dominację USA.
Czy narzędziem zawiązania sojuszu EU-Rosja mogłaby się stać Ukraina? Prezydent Kuczma oświadczył podczas wizyty na Słowacji, że dalekosiężnym celem Ukrainy jest członkostwo w UE. Nie jest ona jednak zainteresowana przystąpieniem do NATO. Tymczasem Rosja coraz ściślej oplata Ukrainę siecią zależności, opartą głównie na rurociągach, zadłużeniu Kijowa, a nawet próbach podporządkowania ukraińskiej Cerkwi, co szczególnie było widać przy okazji wizyty Jana Pawła II. Kłopotliwym elementem w tej układance jest Polska - tradycyjnie proamerykańska, mająca złe doświadczenia z porozumieniami rosyjsko-europejskimi.
Polska na rozdrożu
Bush opowiada się za inną wizją Europy. Nie kwestionując postępującej integracji europejskiej i współpracy z Rosją, duży nacisk kładzie na poszerzenie NATO (jeszcze szybsze niż UE), obecność USA na Starym Kontynencie oraz współpracę paktu z Ukrainą. Pokrywa się to dokładnie z najważniejszymi strategicznymi celami Polski. Gwarancją naszego bezpieczeństwa i ochrony naszych interesów jest maksymalne zaangażowanie USA w Europie oraz popieranie i umacnianie niezależności Ukrainy.
Ze swoją wizją Europy i unii - wolnego związku suwerennych państw pozostającego w sojuszu z Ameryką - Polska nie jest osamotniona. USA sprzyja Wielka Brytania. Rozdrażnienie centralizmem UE zademonstrowali Irlandczycy, odrzucając traktat nicejski. Duńczycy i Szwedzi nie zaakceptowali natomiast wspólnej waluty. Polska zaczyna też chyba powoli dostrzegać, że wyścig do Unii Europejskiej za wszelką cenę nie jest korzystny. Ważniejsze od terminu przyjęcia są warunki. Intratne posady w Brukseli nie uciekną. Rozszerzenie unii i tak nastąpi, bo jest to w jej geopolitycznym i gospodarczym interesie. Brytyjczycy szacują, że przyjęcie nowych państw może przynieść piętnastce wzrost PKB o 11 mld euro rocznie. Twarde negocjacje są więc w pełni uzasadnione.
Jeszcze ważniejsze od tych warunków jest jednak to, do jakiej unii mamy przystąpić. To właśnie zadecyduje o pozycji Polski na świecie. Czy staniemy się częścią dynamicznej wspólnoty, która w przyjaźni z największym mocarstwem korzysta z wolności i się bogaci, czy też przyłączymy się do zbiurokratyzowanego socjalistycznego molocha, który rzuca wyzwanie mocarstwu, skazując swoich członków na pewną przegraną.
Coraz głębszy Atlantyk
Amerykańska oferta dla świata to: wolność handlu, demokracja, ograniczenie roli państwa i indywidualizm. Uwolniona od radzieckiego zagrożenia Europa zwraca się ku innym wzorcom: wolności handlu, ale wewnątrz UE, rozbudowanemu państwu, wysokim podatkom, rozdętej pomocy społecznej. Do tego dochodzą różnice w rozumieniu praw człowieka oraz kompleksy narodowe: Niemców i Francuzów.
Historia sprawia, że Niemcy chętniej identyfikują się z tradycją Europy niż własnego państwa. Co więcej, zjednoczone Niemcy znowu stają się "za duże na Europę, za małe na świat". Propozycje kanclerza Schrödera wskazują na dwa strategiczne rozwiązania: albo Niemcy rozpłyną się w państwie europejskim, albo je zdominują. Te dwa procesy mogą zresztą przebiegać równolegle. W obu naturalne jest też dążenie do stworzenia federalnego superpaństwa europejskiego.
Francuzi natomiast chcieliby kontrolować Niemców, ale równocześnie z niechęcią odnoszą się do amerykańskości i amerykańskich wpływów w Europie. Dotyczy to szczególnie socjalistów. Receptę na swój kompleks niższości wobec USA (połączony z poczuciem kulturalnej wyższości) Francuzi znaleźli w UE. Widzą w niej szansę na dorównanie Stanom Zjednoczonym. Traktują więc Amerykanów jak konkurentów, a nie sojuszników.
Unia dąży do przekształcenia się w superpaństwo. Ma już system prawny, wspólną walutę, politykę gospodarczą i społeczną, sąd najwyższy, parlament, policję, granice i nadaje swoje obywatelstwo. Stara się stworzyć wspólną armię, politykę zagraniczną, a nawet konstytucję. Jest coraz bardziej scentralizowana i coraz bardziej dystansuje się od USA.
Miraż rosyjskich stepów
Nawet poszerzenie o środkową i południowo-wschodnią Europę nie uczyni jednak z unii równorzędnego konkurenta Ameryki. USA dominują pod względem technologicznym, gospodarczym i militarnym. Wydaje się jednak, że jeśli unia naprawdę miałaby się stać potęgą równą Ameryce, to droga ku temu jest jedna: poprzez Rosję. Gigantyczne przestrzenie Rosji, potężne bogactwa naturalne i potencjalnie ogromny rynek mogłyby zagwarantować wysoko rozwiniętej Europie sojusz na skalę światowego mocarstwa, w którym unia odgrywałaby decydującą rolę. Dziś, kiedy siła ekonomiczna Rosji jest porównywalna z Holandią, wygląda to na myślenie życzeniowe. Moskwa, wciąż fascynująca lewicowych intelektualistów, mogłaby uleczyć UE z kompleksu niższości i zaspokoić jej potrzebę dominacji. W zamian Rosja uzyskałaby pieniądze na rekonstrukcję swojej gospodarki. Dlatego Bruksela tak bardzo dba o jak najlepsze stosunki z Moskwą, przyjmując rady prezydenta Putina, jak postępować z "terrorystami" takimi jak Czeczeni, czy potępiając Busha za stosowanie kary śmierci. Unia, podobnie jak Rosja, sprzeciwia się projektom tarczy antyrakietowej i coraz bardziej wiąże się z Rosją gospodarczo, na przykład porozumiewając się ponad głowami Polaków w sprawie budowy nowej nitki gazociągu.
Taki sojusz jest też jedyną nadzieją Rosji na odbudowanie mocarstwowej pozycji. Próbuje ona straszyć USA porozumieniem z Chinami w zawiązanej właśnie Szanghajskiej Organizacji Współpracy, co na pozór wygląda groźnie. Zarówno Pekin, jak i Rosja potrzebują jednak przede wszystkim inwestycji, nowych technologii i bogatych rynków zbytu, a to może im dać tylko Zachód.
Euroostpolitik
Próby tworzenia wyrazistej Ostpolitik przez Niemcy były widoczne już za czasów kanclerza Kohla. Ostatnio wzięła się do tego także Francja. Podczas niedawnego szczytu Chirac - Putin obaj przywódcy podkreślali "szczególny charakter" stosunków między Moskwą a Paryżem, solidarny sprzeciw wobec amerykańskiej tarczy antyrakietowej oraz snuli plany stworzenia wspólnej przestrzeni gospodarczej. Szczególnie doniosły może być właśnie ten zalążek integracji ekonomicznej, ale znaczące jest również wspólne stanowisko w sprawach wojskowych. Szefowie obu państw zdają sobie sprawę, że jeżeli gospodarcze konkurowanie z Ameryką jest niezwykle trudne, to militarne jest po prostu niemożliwe, a tarcza antyrakietowa ostatecznie potwierdziłaby absolutną dominację USA.
Czy narzędziem zawiązania sojuszu EU-Rosja mogłaby się stać Ukraina? Prezydent Kuczma oświadczył podczas wizyty na Słowacji, że dalekosiężnym celem Ukrainy jest członkostwo w UE. Nie jest ona jednak zainteresowana przystąpieniem do NATO. Tymczasem Rosja coraz ściślej oplata Ukrainę siecią zależności, opartą głównie na rurociągach, zadłużeniu Kijowa, a nawet próbach podporządkowania ukraińskiej Cerkwi, co szczególnie było widać przy okazji wizyty Jana Pawła II. Kłopotliwym elementem w tej układance jest Polska - tradycyjnie proamerykańska, mająca złe doświadczenia z porozumieniami rosyjsko-europejskimi.
Polska na rozdrożu
Bush opowiada się za inną wizją Europy. Nie kwestionując postępującej integracji europejskiej i współpracy z Rosją, duży nacisk kładzie na poszerzenie NATO (jeszcze szybsze niż UE), obecność USA na Starym Kontynencie oraz współpracę paktu z Ukrainą. Pokrywa się to dokładnie z najważniejszymi strategicznymi celami Polski. Gwarancją naszego bezpieczeństwa i ochrony naszych interesów jest maksymalne zaangażowanie USA w Europie oraz popieranie i umacnianie niezależności Ukrainy.
Ze swoją wizją Europy i unii - wolnego związku suwerennych państw pozostającego w sojuszu z Ameryką - Polska nie jest osamotniona. USA sprzyja Wielka Brytania. Rozdrażnienie centralizmem UE zademonstrowali Irlandczycy, odrzucając traktat nicejski. Duńczycy i Szwedzi nie zaakceptowali natomiast wspólnej waluty. Polska zaczyna też chyba powoli dostrzegać, że wyścig do Unii Europejskiej za wszelką cenę nie jest korzystny. Ważniejsze od terminu przyjęcia są warunki. Intratne posady w Brukseli nie uciekną. Rozszerzenie unii i tak nastąpi, bo jest to w jej geopolitycznym i gospodarczym interesie. Brytyjczycy szacują, że przyjęcie nowych państw może przynieść piętnastce wzrost PKB o 11 mld euro rocznie. Twarde negocjacje są więc w pełni uzasadnione.
Jeszcze ważniejsze od tych warunków jest jednak to, do jakiej unii mamy przystąpić. To właśnie zadecyduje o pozycji Polski na świecie. Czy staniemy się częścią dynamicznej wspólnoty, która w przyjaźni z największym mocarstwem korzysta z wolności i się bogaci, czy też przyłączymy się do zbiurokratyzowanego socjalistycznego molocha, który rzuca wyzwanie mocarstwu, skazując swoich członków na pewną przegraną.
Więcej możesz przeczytać w 29/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.