Najcieplejsze miesiące w Polsce upływają przy dźwiękach "jazsu"
Sfrustrowani krytycy obwieścili całkiem niedawno śmierć jazzu. Przekonywali, że muzyka ta się nie rozwija, że nie ma artystów na miarę Armstronga czy Parkera, że dzisiejsi jazzmani grają jakoś inaczej i że w ogóle nie mają dla kogo. Tymczasem wystarczy spojrzeć na ogłoszenia prasowe czy plakaty, aby się przekonać, że tego lata jazz będzie w Polsce rozbrzmiewać najczęściej. Potwierdzeniem tej tezy jest mnogość letnich festiwali. Już od dziesięciu lat wakacyjny sezon otwiera Warsaw Summer Jazz Days. - Chcę, żeby festiwal był okazją do posłuchania muzyków reprezentujących nowe czy nawet najnowsze kierunki w jazzie. Polacy powinni mieć przy tym możliwość poznania najlepszych artystów - mówi Mariusz Adamiak, dyrektor festiwalu, jeden z najważniejszych animatorów ruchu jazzowego ostatnich lat. W tym roku w Warszawie usłyszeliśmy Ala Di Meolę oraz Marcusa Millera, najlepszego obecnie jazzowego gitarzystę basowego. 1 sierpnia zaś wystąpi gwiazda najwyższej próby: niezrównany Bobby McFerrin.
Warszawskiemu festiwalowi rośnie konkurent - Gdynia Summer Jazz Days. I tutaj również nie brakuje wielkich nazwisk. W Teatrze Muzycznym zagrali w tym roku między innymi trębacz Dave Douglas (uznawany przez wielu krytyków za następcę takich gigantów, jak Davis czy Coltrane) oraz gitarzysta John Scofield, będący klasą sam dla siebie. Z polskich wykonawców pojawił się m.in. Leszek Możdżer. - Jazz grany jest w naszym kraju na najwyższym poziomie - twierdzi z przekonaniem Jarosław Tylicki, szef Gdynia Summer Jazz Days.
Oprócz gdyńskiego festiwalu w Trójmieście pojawiły się nowe inicjatywy. W drugiej połowie sierpnia we Wrzeszczu odbędą się Gdańskie Noce Jazsowe. Przymiotnik "jazsowy" jest grą słów, mającą wyrazić chęć pogodzenia na jednym festiwalu artystów klasycznego jazzu (którzy występować będą pierwszej nocy) z jassowymi, czyli jazzmanami młodszego pokolenia (będą grać w drugą noc w Teatrze Leśnym przy Jaśkowej Dolinie).
Koncerty w uroczym zakątku Gdańska potwierdzają tendencję z ostatnich lat, że polskie festiwale jazzowe wychodzą poza formułę zamkniętej sali i drogich biletów. Z roku na rok coraz lepiej radzi sobie warszawski Letni Festiwal Jazz na Starówce (cykl darmowych imprez). W lipcu i sierpniu w każdą sobotę można posłuchać świetnych muzyków zarówno z kraju (na przykład kwartetu Bogdana Hołowni), jak i z zagranicy (choćby grupy Scotta Hamiltona, której występ zamknie tegoroczną edycję imprezy). Liczby słuchaczy na takich koncertach pozazdrości każdy impresario.
- Występ Anny Marii Jopek na początku lipca zgromadził mniej więcej siedem tysięcy osób - twierdzi Krzysztof Wojciechowski, organizator staromiejskiej imprezy. Dzięki takim festiwalom jazz dociera także do osób, które nie mają nawyku słuchania muzyki.
Muzyka synkopowana sprawdza się zarówno w dużych salach koncertowych, jak i w przestrzeni miejskiej. Naturalnym miejscem do jej grania i słuchania są jednak kluby. W czasie wakacji najważniejszym klubem jazzowym w Polsce staje się krakowska Piwnica pod Baranami. Przez cały lipiec dzień w dzień, a w zasadzie wieczór w wieczór, odbywają się w niej prowadzone przez Witolda Wnuka koncerty Letniego Festiwalu Jazzowego, który powstał jeszcze za życia i z inicjatywy Piotra Skrzyneckiego. W tym roku nie zabraknie nikogo z polskiej czołówki: Matuszkiewicza, Karolaka, Dudziaka, Śmietany, Namysłowskiego.
Kraków może się poszczycić jeszcze kilkoma klubami - Harris, U Muniaka, Kornet, Indigo - organizującymi koncerty przez cały rok. A jak wygląda sytuacja w innych miastach? Mimo ekstrakcji Akwarium z planu urbanistycznego stolicy oraz z serc fanów z całej Polski, nadal jest gdzie posłuchać jazzu w Warszawie. Znajdziemy w stolicy niemal tuzin takich knajpek, choć prym wiodą dwie instytucje: konserwatywny Tygmont i ponowoczesny Jazzgot. W zasadzie w każdym dużym mieście znajdziemy kluby, w których stale odbywają się koncerty: w Poznaniu to Blue Note, we Wrocławiu - Rura, w Gdańsku - Jazz Club, w Gdyni - Sax Club...
Renesans zainteresowania jazzem najłatwiej wytłumaczyć, odwołując się do samej muzyki. Witold Wnuk podkreśla ogromny potencjał tkwiący w wykonywanej na żywo muzyce improwizowanej, w jej magicznej zdolności do przekształceń stylistycznych.
- Jazz jest otwarty na wszystkie gatunki. Jazz, hip-hop, muzyka latynoska czy folklor żydowski stale się wzajemnie inspirują. Dochodzi do wzbogacających zapożyczeń - mówi Jarosław Tylicki. - Jazz wciąż doskonale się rozwija. Jego domniemany kryzys polega chyba tylko na tym, że skomercjalizowane do cna media nie poświęcają mu uwagi, koncentrując się na scenach z życia bohaterów reality show - dodaje Mariusz Adamiak.
Fala imprez spod znaku muzyki synkopowanej nie skończy się wraz z latem. Wiele wskazuje na to, że mimo zawirowań organizacyjnych jesienią odbędzie się kolejna edycja najsłynniejszego polskiego festiwalu jazzowego - Jazz Jamboree. Kogo w tym roku będzie gościła Sala Kongresowa, jeszcze nie wiadomo. Wiemy natomiast, że chłodne wieczory listopada ożywią muzycy z najgorętszego muzycznie i klimatycznie kraju - Brazylii. W jesiennej edycji Ery Jazzu usłyszymy bowiem słynne latynoskie małżeństwo: wokalistkę Florę Purim i perkusistę Airto Moreirę.
Warszawskiemu festiwalowi rośnie konkurent - Gdynia Summer Jazz Days. I tutaj również nie brakuje wielkich nazwisk. W Teatrze Muzycznym zagrali w tym roku między innymi trębacz Dave Douglas (uznawany przez wielu krytyków za następcę takich gigantów, jak Davis czy Coltrane) oraz gitarzysta John Scofield, będący klasą sam dla siebie. Z polskich wykonawców pojawił się m.in. Leszek Możdżer. - Jazz grany jest w naszym kraju na najwyższym poziomie - twierdzi z przekonaniem Jarosław Tylicki, szef Gdynia Summer Jazz Days.
Oprócz gdyńskiego festiwalu w Trójmieście pojawiły się nowe inicjatywy. W drugiej połowie sierpnia we Wrzeszczu odbędą się Gdańskie Noce Jazsowe. Przymiotnik "jazsowy" jest grą słów, mającą wyrazić chęć pogodzenia na jednym festiwalu artystów klasycznego jazzu (którzy występować będą pierwszej nocy) z jassowymi, czyli jazzmanami młodszego pokolenia (będą grać w drugą noc w Teatrze Leśnym przy Jaśkowej Dolinie).
Koncerty w uroczym zakątku Gdańska potwierdzają tendencję z ostatnich lat, że polskie festiwale jazzowe wychodzą poza formułę zamkniętej sali i drogich biletów. Z roku na rok coraz lepiej radzi sobie warszawski Letni Festiwal Jazz na Starówce (cykl darmowych imprez). W lipcu i sierpniu w każdą sobotę można posłuchać świetnych muzyków zarówno z kraju (na przykład kwartetu Bogdana Hołowni), jak i z zagranicy (choćby grupy Scotta Hamiltona, której występ zamknie tegoroczną edycję imprezy). Liczby słuchaczy na takich koncertach pozazdrości każdy impresario.
- Występ Anny Marii Jopek na początku lipca zgromadził mniej więcej siedem tysięcy osób - twierdzi Krzysztof Wojciechowski, organizator staromiejskiej imprezy. Dzięki takim festiwalom jazz dociera także do osób, które nie mają nawyku słuchania muzyki.
Muzyka synkopowana sprawdza się zarówno w dużych salach koncertowych, jak i w przestrzeni miejskiej. Naturalnym miejscem do jej grania i słuchania są jednak kluby. W czasie wakacji najważniejszym klubem jazzowym w Polsce staje się krakowska Piwnica pod Baranami. Przez cały lipiec dzień w dzień, a w zasadzie wieczór w wieczór, odbywają się w niej prowadzone przez Witolda Wnuka koncerty Letniego Festiwalu Jazzowego, który powstał jeszcze za życia i z inicjatywy Piotra Skrzyneckiego. W tym roku nie zabraknie nikogo z polskiej czołówki: Matuszkiewicza, Karolaka, Dudziaka, Śmietany, Namysłowskiego.
Kraków może się poszczycić jeszcze kilkoma klubami - Harris, U Muniaka, Kornet, Indigo - organizującymi koncerty przez cały rok. A jak wygląda sytuacja w innych miastach? Mimo ekstrakcji Akwarium z planu urbanistycznego stolicy oraz z serc fanów z całej Polski, nadal jest gdzie posłuchać jazzu w Warszawie. Znajdziemy w stolicy niemal tuzin takich knajpek, choć prym wiodą dwie instytucje: konserwatywny Tygmont i ponowoczesny Jazzgot. W zasadzie w każdym dużym mieście znajdziemy kluby, w których stale odbywają się koncerty: w Poznaniu to Blue Note, we Wrocławiu - Rura, w Gdańsku - Jazz Club, w Gdyni - Sax Club...
Renesans zainteresowania jazzem najłatwiej wytłumaczyć, odwołując się do samej muzyki. Witold Wnuk podkreśla ogromny potencjał tkwiący w wykonywanej na żywo muzyce improwizowanej, w jej magicznej zdolności do przekształceń stylistycznych.
- Jazz jest otwarty na wszystkie gatunki. Jazz, hip-hop, muzyka latynoska czy folklor żydowski stale się wzajemnie inspirują. Dochodzi do wzbogacających zapożyczeń - mówi Jarosław Tylicki. - Jazz wciąż doskonale się rozwija. Jego domniemany kryzys polega chyba tylko na tym, że skomercjalizowane do cna media nie poświęcają mu uwagi, koncentrując się na scenach z życia bohaterów reality show - dodaje Mariusz Adamiak.
Fala imprez spod znaku muzyki synkopowanej nie skończy się wraz z latem. Wiele wskazuje na to, że mimo zawirowań organizacyjnych jesienią odbędzie się kolejna edycja najsłynniejszego polskiego festiwalu jazzowego - Jazz Jamboree. Kogo w tym roku będzie gościła Sala Kongresowa, jeszcze nie wiadomo. Wiemy natomiast, że chłodne wieczory listopada ożywią muzycy z najgorętszego muzycznie i klimatycznie kraju - Brazylii. W jesiennej edycji Ery Jazzu usłyszymy bowiem słynne latynoskie małżeństwo: wokalistkę Florę Purim i perkusistę Airto Moreirę.
Więcej możesz przeczytać w 29/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.