Jeśli ktoś się upiera, że jest normalny, powinni go obserwować psychiatrzy
Od kilkunastu lat ciepłe dni wiosny, jesieni i oczywiście lata spędzamy z żoną w naszej pustelni. Drewniana chatynka własnej produkcji ukryta jest na skraju lasu. Z tego miejsca droga do klasztoru oo. Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej zabiera około 40 minut. Od gościńca prowadzącego w tamtym kierunku oddziela nas XVIII-wieczna drewniana kaplica. Z domu położonego na grzbiecie wzgórza roztacza się rozległy widok na pasma Beskidów z Babią Górą z lewej strony, żywieckim Pilskiem w środku i górą Żar po prawej. W dolinie pod Żarem płynie Skawa, a nad nią żyje słynne dziś miasto Wadowice. Nasza pustelnia sąsiaduje z dwiema tzw. daczami innych weekendowych i wakacyjnych uciekinierów z Krakowa i dwoma rzemieślniczymi gospodarstwami. Cisza i kontemplacja!
W telewizji oglądam tylko "Fakty" lub "Wiadomości", opuszczając jednak emisje niekorupcyjne i niemafijne, to znaczy takie, w których brak nowin o kolejnych skorumpowanych politykach i złapaniu członka wołomińskiej mafii. Te newsy bowiem zastępują człowiekowi sensacyjne filmy amerykańskie. Potem to nienormalne pudło elektroniczne wyłączam i wracam do obserwacji życia ptaszków, staram się przeniknąć tajemnicę wielkich liściastych drzew i nasycić się melancholią Beskidów o zmierzchu.
Z nienormalnością polskich wiadomości telewizyjnych kontrastują również moje wędrówki po okolicy, która właśnie burzliwie się rozwija. Szeregi nowych domków, słynna kalwaryjska produkcja mebli według wszelkich wzorów odziedziczonych nawet po monarchii austro-węgierskiej (podobno Polacy w Chicago lubią spać w cesarskich łożach). Parking pod maryjnym sanktuarium kalwaryjskim zapakowany oplami, mercedesami, toyotami, volkswagenami, fiatami, volvami, schyłkowymi polonezami i ukrytymi ze wstydu za alfa romeo maluchami. Suma w Kalwarii to na parkingu salon samochodowy 2001. Ojcowie bernardyni mówią, że w dodatku w tym roku znacznie powiększyła się liczba pielgrzymów autokarowych. Uciekają tu z dolin przed laicyzacją?
Czy opisywane okolice mej pustelni są wyjątkiem? Na pewno są nim w porównaniu z biednymi rejonami kraju. Pan Olechowski twierdzi nawet, że największe bezrobocie panuje tam, gdzie rządzi już teraz SLD. W każdym razie w naszej Małopolsce nie jest źle. Mój młody sąsiad malarz rzemieślnik, kiedy rozważaliśmy wczoraj, jak się teraz wiedzie ludziom normalnym, takim jak on i jego rozsiana po okolicach rodzina, powiedział mi: "Panie Marku, teraz jest tak, jak było, a nawet lepiej. To tylko ludzie są coraz gorsi". Hm.
Nic więc chyba dziwnego w tym, że gdy w sensacyjnej części "Wiadomości" pierwszy raz ujrzałem hasło wyborcze zachęcające, by Polska dążyła do normalności, spytałem żonę: "Czy ja wyglądam na wariata?". "Jesteś zwariowany - rzecze - ale na to nie wyglądasz". "I tu wkoło, a nawet w Krakowie, też jest wszystko tak normalne jak Wawel, bazylika mariacka, Kalwaria Zebrzydowska i Barbakan?". "Oczywiście" - potwierdziła moja współpustelnica.
Po tych dialogach na górce począłem rozmyślać, o co właściwie chodzi propagandzistom z telewizji, gdy nawołują do normalności. Albo mają sami, tam, w centrali, poczucie, że żyją w domu dla nienormalnych, albo znów chodzi o wyrabianie normy jak za komuny. W ogóle sam wyraz jest brzydki i szanujący się publicysta lub pisarz nie powinien go używać.
Mój zmarły przyjaciel, psychiatra prof. Kępiński, mawiał, że im bardziej ktoś się upiera, że jest normalny, tym baczniej powinna go obserwować służba zdrowia. Poszukiwani są przed wyborami psychiatrzy pierwszego kontaktu.
Więcej możesz przeczytać w 29/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.