Psich kupek jest w Paryżu codziennie 15 ton. Merostwo nie podało jeszcze, po jakiej cenie będzie je skupować
Kiedy po wielu dziesięcioleciach sprawowania władzy w Paryżu przez prawicę w marcu tego roku rządy przejęła koalicja socjalistów i zielonych, można się było spodziewać rewolucyjnych zmian w stołecznym życiu. I rzeczywiście, merostwo zapowiada nową epokę w obyczajach paryżan.
Rewolucja odbędzie się na chodnikach, czyli będzie wielka, bo chodników jest w Paryżu wiele. Nowe władze ogłosiły, że przestaną po nich jeździć charakterystyczne zielone motocykle zbierające psie odchody. Kiedy je wprowadzono do użytku w 1982 r., nadano im oficjalną nazwę caninette, co można tłumaczyć jako piesóweczka albo psioczyścioch. Jedno i drugie bardzo sympatyczne - ale i tak się nie przyjęło, bo lud woli mówić prosto z mostu, o co chodzi, a nie udawać, że ma do czynienia z urządzeniami do przygotowania psów na bal. Dlatego w codziennym języku pojazdy te przybrały dźwięczną nazwę motocrottes, czyli motokupki.
Te właśnie motocrottes mają w przyszłym roku zniknąć z paryskiego pejzażu. Wyliczono bowiem, że miasto płaci za nie 60-100 mln franków rocznie (czyli 33-55 mln zł). Sumienni rachmistrze municypalni obliczyli nawet, że kilogram psich kupek kosztuje 37 franków, czyli tyle, ile kilogram wieprzowiny w supermarkecie. Po nitce do kłębka, urząd miasta podał, że koszt jednej kupki wynosi trzy franki, czyli jest niewiele niższy od ceny bagietki. Bagietka jednak odznacza się puszystą konsystencją i chrupkim pokryciem, więc wiesz, za co płacisz. O psiej kupce powiedzieć tego nie można.
Łatwo narzekać, że dotychczasowy system jest drogi, ale przecież czymś trzeba go będzie zastąpić. Jakie pomysły ma merostwo w tej sprawie? Niesłychanie proste. Przede wszystkim powrót do starych sprawdzonych metod, czyli zwykłych zamiataczy ulic, którzy kosztują mniej niż motokupki i są podobno skuteczniejsi. I tak, mimo wszelkich starań sił mechanicznych i ludzkich, ciągle wskutek niespodziewanych poślizgów ląduje w szpitalach średnio 650 paryżan rocznie. Można się wprawdzie pocieszać, że tysiące innych doskonali spostrzegawczość i gibkość, by uniknąć tego niebezpieczeństwa, ale przyznajmy, że jest to pocieszenie słabiutkie.
Odwołanie się do większej armii zamiataczy to jednak tylko półśrodek. Merostwo ma przede wszystkim zamiar wyedukować właścicieli psów. Do przyszłego roku mają się oni nauczyć zbierać kupki swoich podopiecznych. To, co teraz powiem, jest trochę naiwne, a może nawet śmieszne, ale gdyby od tego zaczęto, to miasto zaoszczędziłoby w ciągu dwudziestu lat co najmniej miliard dwieście milionów franków (20 lat x 60 mln franków). Za te pieniądze można by zbudować w tym czasie "kilka" żłobków i przedszkoli. Ale nie zbudowano. Zbierano kupki. Prawica zawaliła sprawę i wyrzuciła pieniądze przez okno. Lewica jednak sprawia wrażenie, że chce podjąć z prawicą zabójczą rywalizację. Zaczęła bowiem od zamówienia badań, które mają ustalić, dlaczego właściciele psów nie chcą sami zbierać kupek. Nie znam kosztu tych badań, ale nawet jeśli wynosi on tylko równowartość trzech złotych, to i tak jest to o trzy złote za dużo. Zgłaszam się na ochotnika i za darmo wyjaśniam, że podnoszenie kupki - nawet przez plastikową torebkę - jest nieprzyjemne, bo jest ona miękka, ciepła, rozlazła i śmierdzi, a jak się ją złapie niezręcznie, to robi się z niej duży kłopot. Poza tym płacę miastu podatki i nie chciałbym równocześnie być zmuszony do wywożenia śmieci, podlewania klombów, naprawiania ulicznych latarni, szorowania parapetów oraz ławek zabrudzonych przez gołębie. Jasne?
Po zakończeniu wspomnianych badań merostwo ma zamiar wykorzystać ich wyniki w "intensywnej kampanii", której celem będzie przekonanie społeczeństwa do zastąpienia motocrottes i zamiataczy. A potem już będą tylko mandaty wymierzane przez te same panienki, które wypisują kary za złe parkowanie. Ponieważ jednak nie są one policjantkami (tylko policja ma prawo legitymować obywatela), łatwo przewidzieć, że podejmowane przez nie próby ustalenia tożsamości osób odmawiających schylenia się z torebką mogą się zakończyć fiaskiem. Oczywiście ściganie tych ludzi można zlecić policji. Tylko jak policjanci wtedy spojrzą na władze Paryża? Wymownie. Baaardzo wymo-wnie. A jaki gest zrobią? Gest Kozakiewicza. Pozostanie więc zmuszenie właścicieli psów do noszenia tablic rejestracyjnych z przodu i z tyłu.
Wszystko wskazuje na to, że lewica będzie musiała sięgnąć po broń ideologicznie obcą, ale za to skuteczną: po okrutne prawa rynku. Psich kupek jest w Paryżu codziennie 15 ton i trzeba je wyrzucić. Merostwo nie podało jeszcze, po jakiej cenie będzie je skupować. Miejmy nadzieję, że wyjdzie taniej niż motokupki i zamiatacze. Można mówić tylko o nadziei, bo oczywiście nikt tego jeszcze nie policzył.
Więcej możesz przeczytać w 29/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.