Czym się różni American dream od Polish dream? Sięgnąłem do badań Instytutu Gallupa sprzed trzech lat na temat hierarchii celów społeczeństwa amerykańskiego oraz do sondażu Centrum Badania Opinii Społecznej na podobny temat, mniej więcej z tego samego okresu. W Stanach Zjednoczonych na pierwszym miejscu znalazło się "osiągnięcie wysokiej pozycji zawodowej i zapewnienie godziwego bytu rodzinie", na miejscu dziewiątym (spośród dziesięciu do wyboru) Amerykanie wskazali "podróże i poznawanie obcych kultur". Największa grupa ankietowanych przez CBOS rodaków ujawniła natomiast chęć "zdobycia dużych pieniędzy umożliwiających godne życie", a już na pozycji trzeciej wskazano "zwiedzanie egzotycznych krajów". Tyle teoria.
O praktyce donosi w tym numerze z Chicago - "nowej metropolii amerykanizmu" z czasów, gdy rodziły się fortuny Morgana, Forda, Rockefellera, Carnegiego czy Harrimana i gdzie zrodziła się legenda American dream - Przemysław Garczarczyk. Z lektury tekstu jego autorstwa "Nieprzeciętni przeciętni" wynika, że ton tamtejszemu życiu społecznemu i ekonomicznemu nadaje dziś, tworząc wzorce zachowań, szesnaście milionów "nowych milionerów" - z reguły bogaczy w pierwszym pokoleniu. Większość wywodzi się z klasy średniej i większość cechuje "praktyczny pracoholizm". Nie otaczają się luksusem, z uwagą oglądają każdego wydawanego dolara. Najzamożniejszych w najpotężniejszym i najbardziej stabilnym państwie świata łączy też jedna liczba: 70 godzin tygodniowo poświęcanych zdobywaniu wiedzy, doglądaniu interesów i pomnażaniu dochodów. Wypoczywają krótko, z reguły w ojczyźnie. Praktykę naszego życia społecznego lapidarnie ilustruje z kolei inna liczba: aż pięć milionów Polaków - obywateli wciąż jeszcze bardzo biednego państwa, ostatnio w dodatku zmagającego się z poważnymi gospodarczymi problemami - wyjedzie tego roku wypoczywać pod palmy.
Z roku na rok bierzemy coraz dłuższe urlopy - co jest tendencją odwrotną niż w krajach Europy Zachodniej, nawet rządzonych przez socjaldemokratów i socjalistów - i podróżujemy na skalę coraz bardziej masową. Dr Karl Gretzky, socjolog współpracujący ze Światową Organizacją Turystyki, nie może się temu nadziwić, konstatując: "Liczba przeznaczających coraz więcej pieniędzy na zagraniczne wyjazdy będzie prawdopodobnie rosła nieproporcjonalnie do wzrostu zamożności tego postkomunistycznego kraju". Oczywiście daleki jestem od pouczania przeciętnego Kowalskiego, na co ma wydawać swoje oszczędności bądź na co przeznaczać bankowy kredyt, jak długo i wydajnie pracować, daleki jestem od przekonywania, że od "nieprzeciętnego przeciętnego" Smitha zza oceanu dzieli go pod tym względem przepaść, i wyliczania, co dla gospodarki Rzeczypospolitej może oznaczać ubytek 4 mld USD pozostawionych jednego tylko lata przez naszych turystów za granicą. Do rozlicznych przyczyn wielkiej "Ucieczki z Polski" (vide: okładkowy tekst tego numeru) dorzuciłbym natomiast od siebie jeszcze jedną: ostry, gęstniejący między Odrą a Bugiem, fetor.
Krajem administruje "bezrząd tymczasowy", co szeroko udokumentowaliśmy w poprzednim numerze. Nie ma ostatnio tygodnia, by w atmosferze skandalu nie podał się (a częściej - nie został zmuszony) do dymisji lub nie został "urlopowany" wysoki urzędnik państwowy. Posłowie nagminnie łamią stanowione przez siebie prawo, drwiąc z kontroli osiąganych dochodów, która pozostaje fikcją (vide: "Spółka sejmowa"). W siłę rośnie zorganizowana przestępczość, tworząc sieć międzynarodowych ekspozytur (vide: "Globalny gang") i oplatając swymi mackami wszelkie struktury władzy, partie, najważniejsze instytucje państwowe i największe legalnie działające przedsiębiorstwa. Mówi o tym wprost w "Rozmowie wprost" Marek Biernacki, minister spraw wewnętrznych i administracji, konkludując: "Mafia łączy polityków wszystkich opcji".
Stąd się bierze wspomniany wyżej fetor. Dlatego między innymi, być może, Polacy masowo uciekają, gdzie pieprz rośnie i cytryna dojrzewa. Chcą zaczerpnąć, choćby na krótko, świeżego powietrza. Nie mogą znieść odoru gnijącego państwa. I trudno obwiniać za to jakieś wraże, obce siły. Polacy Polakom zgotowali taki los.
O praktyce donosi w tym numerze z Chicago - "nowej metropolii amerykanizmu" z czasów, gdy rodziły się fortuny Morgana, Forda, Rockefellera, Carnegiego czy Harrimana i gdzie zrodziła się legenda American dream - Przemysław Garczarczyk. Z lektury tekstu jego autorstwa "Nieprzeciętni przeciętni" wynika, że ton tamtejszemu życiu społecznemu i ekonomicznemu nadaje dziś, tworząc wzorce zachowań, szesnaście milionów "nowych milionerów" - z reguły bogaczy w pierwszym pokoleniu. Większość wywodzi się z klasy średniej i większość cechuje "praktyczny pracoholizm". Nie otaczają się luksusem, z uwagą oglądają każdego wydawanego dolara. Najzamożniejszych w najpotężniejszym i najbardziej stabilnym państwie świata łączy też jedna liczba: 70 godzin tygodniowo poświęcanych zdobywaniu wiedzy, doglądaniu interesów i pomnażaniu dochodów. Wypoczywają krótko, z reguły w ojczyźnie. Praktykę naszego życia społecznego lapidarnie ilustruje z kolei inna liczba: aż pięć milionów Polaków - obywateli wciąż jeszcze bardzo biednego państwa, ostatnio w dodatku zmagającego się z poważnymi gospodarczymi problemami - wyjedzie tego roku wypoczywać pod palmy.
Z roku na rok bierzemy coraz dłuższe urlopy - co jest tendencją odwrotną niż w krajach Europy Zachodniej, nawet rządzonych przez socjaldemokratów i socjalistów - i podróżujemy na skalę coraz bardziej masową. Dr Karl Gretzky, socjolog współpracujący ze Światową Organizacją Turystyki, nie może się temu nadziwić, konstatując: "Liczba przeznaczających coraz więcej pieniędzy na zagraniczne wyjazdy będzie prawdopodobnie rosła nieproporcjonalnie do wzrostu zamożności tego postkomunistycznego kraju". Oczywiście daleki jestem od pouczania przeciętnego Kowalskiego, na co ma wydawać swoje oszczędności bądź na co przeznaczać bankowy kredyt, jak długo i wydajnie pracować, daleki jestem od przekonywania, że od "nieprzeciętnego przeciętnego" Smitha zza oceanu dzieli go pod tym względem przepaść, i wyliczania, co dla gospodarki Rzeczypospolitej może oznaczać ubytek 4 mld USD pozostawionych jednego tylko lata przez naszych turystów za granicą. Do rozlicznych przyczyn wielkiej "Ucieczki z Polski" (vide: okładkowy tekst tego numeru) dorzuciłbym natomiast od siebie jeszcze jedną: ostry, gęstniejący między Odrą a Bugiem, fetor.
Krajem administruje "bezrząd tymczasowy", co szeroko udokumentowaliśmy w poprzednim numerze. Nie ma ostatnio tygodnia, by w atmosferze skandalu nie podał się (a częściej - nie został zmuszony) do dymisji lub nie został "urlopowany" wysoki urzędnik państwowy. Posłowie nagminnie łamią stanowione przez siebie prawo, drwiąc z kontroli osiąganych dochodów, która pozostaje fikcją (vide: "Spółka sejmowa"). W siłę rośnie zorganizowana przestępczość, tworząc sieć międzynarodowych ekspozytur (vide: "Globalny gang") i oplatając swymi mackami wszelkie struktury władzy, partie, najważniejsze instytucje państwowe i największe legalnie działające przedsiębiorstwa. Mówi o tym wprost w "Rozmowie wprost" Marek Biernacki, minister spraw wewnętrznych i administracji, konkludując: "Mafia łączy polityków wszystkich opcji".
Stąd się bierze wspomniany wyżej fetor. Dlatego między innymi, być może, Polacy masowo uciekają, gdzie pieprz rośnie i cytryna dojrzewa. Chcą zaczerpnąć, choćby na krótko, świeżego powietrza. Nie mogą znieść odoru gnijącego państwa. I trudno obwiniać za to jakieś wraże, obce siły. Polacy Polakom zgotowali taki los.
Więcej możesz przeczytać w 29/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.