W sobotę, trzeciego dnia wojny na Ukrainie, w Zosinie odbyła się ostatkowa zabawa. – Trochę głupio nam było, ale ta zabawa była zaplanowana już wcześniej – tłumaczy Robert Bielacz, sołtys Zosina. Dziś jego żona razem z innymi kobietami z miejscowego koła gospodyń wiejskich gotuje obiady dla uciekających przed wojną.
Przy granicy są wolontariusze z całej Polski, nie tylko Polacy. Białorusinka z Łodzi, Wietnamczycy z Warszawy, Ukrainiec z Podlasia. Pomagają też miejscowi. Jest ksiądz, są gospodynie z okolicznych wiosek.
– Może przyzwyczaimy się do tego, jak do pandemii? – zastanawia się sołtys. – Myśli pani, że chmura radioaktywna do nas dotrze? – martwi się pani Katarzyna, zosinianka od urodzenia.
Czytaj też:
Ksiądz z Zosina: Nie przywoźcie już żadnych ubrań na granicę!
Pandemia dała spokój, teraz sielanki już nie ma
Zosin to ledwie 80 domów i około 200 mieszkańców. Młodzi raczej stąd uciekają, starsi zostają na „dożycie”. To wieś w województwie lubelskim, położona tuż obok najdalej wysuniętego na wschód krańca Polski. Rzeka Bug tworzy tu charakterystyczne kolano. – Teraz to teren fasolowy. Kiedyś był buraczany, ale dziś lepiej fasolę się opłaca sadzić – tłumaczy sołtys, który sam jest rolnikiem i obsadza swoje hektary fasolą „Jaś”. Pola nazywa warsztatem pod gołym niebem.
To tu znajduje drogowe przejście Zosin-Uściług. Po wybuchu wojny na Ukrainie, do Polski można tędy dostać się także pieszo. Przejście graniczne nie było jednak nigdy chlubą mieszkańców.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.