Dlaczego młodzi, utalentowani naukowcy pakują walizki
Każdy młody naukowiec, który ma dobrze poukładane w głowie, emigruje. W Polsce zostają albo miernoty, albo nieliczni romantyczni entuzjaści - twierdzi prof. Jan Potempa, biochemik z Instytutu Biologii Molekularnej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zgadza się z tą opinią większość młodych naukowców.
Trudno się dziwić polskim studentom, że za 600 zł miesięcznie nie mają ochoty na studia doktoranckie u miernych często polskich promotorów. Na Zachodzie pensja doktoranta to 1000-1600 USD miesięcznie, naukowca z doktoratem - od 2000 do 3200 USD. Wyjeżdżają nie tylko biolodzy, ale także chemicy, fizycy, informatycy (znalezienie stypendium dla humanisty jest nieco trudniejsze, ale również możliwe). Pakując walizki, myślą o Polakach, którzy za granicą zdobyli najwyższe laury: o genetykach Piotrze Słonimskim z CNRS w Gif-sur-Yvette pod Paryżem i Piotrze Paszkowskim z Friedrich Miescher Institute w Bazylei lub o astronomie Aleksandrze Wolszczanie.
Klucz do wiedzy
- Zaledwie sześć z dwudziestu osób, które studiowały ze mną biotechnologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, zostało w Polsce po ukończeniu studiów - mówi Anna, obecnie doktorantka w USA. - Są to dziewczyny, które nie chciały się nigdzie ruszać bez swoich mężów lub chłopaków.
Mariusz Kamionka pracuje nad doktoratem w Instytucie Maxa Plancka w Martinsried. Prowadzi badania nad białkami regulującymi tempo namnażania się komórek. Zaburzenia ich działania sprawiają, że komórki zaczynają się dzielić w sposób nie kontrolowany, co powoduje raka. - Jestem na "ty" z laureatem Nagrody Nobla - opowiada Mariusz. - I nie jest to bynajmniej jakieś wyróżnienie. Tutaj wszyscy mówią mu po imieniu. To wiele zmienia. Jeśli musisz się zwracać do kogoś: "Przepraszam bardzo, panie doktorze, czy pan doktor byłby tak łaskaw i zechciał znaleźć czas, żeby zobaczyć moje wyniki", to na wszystko potrzeba znacznie więcej czasu. W Polsce jako magistrant nie mogłem sam pracować w instytucie, a nawet jako doktorant byłem bacznie obserwowany przez portiera. Tu mam swój klucz do jednego z najlepiej wyposażonych instytutów na świecie. Jestem obcokrajowcem, nieznanym... Czy u nas dano by klucz na przykład naukowcowi z Rosji?
Gorzkie rozstania
Dla promotorów odchodzenie wychowanków to prawdziwy dylemat. Z jednej strony, mogą być dumni, bo "polscy studenci są cenieni i poszukiwani w najlepszych ośrodkach na świecie". Z drugiej strony, smutno patrzeć, jak wyjeżdżają najlepsi. - Bardzo bym chciała, żeby nasi studenci zostawali - mówi dr Joanna Bereta. - W dobrym ośrodku zagranicznym skorzystają jednak dziesięć razy więcej, nie mówiąc już o pieniądzach. Marzyłoby się, żeby trud nas, starszych, owocował tu. Uczę ludzi technik, wprowadzam w tematykę, a oni wyjeżdżają. Czy mi żal? Nie, ponieważ rozumiem, dlaczego wyjeżdżają.
- Doktor Bereta pomagała mi we wszystkim, wykazała pełne zrozumienie dla moich starań - mówi jej studentka, obecnie na studiach w Szwecji. - I to właś-nie jest paradoksalne: dobry opiekun to u nas ten, kto pomoże ci się stąd wyrwać.
Niektórzy z wyjeżdżających skarżą się, że opiekunowie próbują ich zniechęcać lub uniemożliwiać wyjazd. - Dopóki nie wyjawiłem, że myślę o wyjeździe, byłem faworytem, ulubionym studentem, pupilem - wspomina swoje perypetie Mariusz Kamionka. - Po rozmowie z promotorem nagle stałem się wrogiem numer jeden i przyczyną wszystkich nieszczęść. Szef napisał mi opinię, która mogła mi tylko zaszkodzić.
Co lepsze polskie laboratoria próbują zatrzymać najzdolniejszych, oferując doktorantom pensję dwukrotnie wyższą od przeciętnej. Niektórym się udaje, niektórym nie. "Warunki pracy w laboratorium w Międzynarodowym Instytucie Biologii Molekularnej i Komórkowej w Warszawie są bardzo dobre, ale koszty utrzymania i ceny wynajmu mieszkań mnie wykańczają. Kończy się mój trzymiesięczny okres próbny i muszę, niestety, zrezygnować. W zasadzie powinienem poszukać pracy w jakiejś firmie w Poznaniu lub w Warszawie, ale bardzo zależy mi na biologii molekularnej" - pisze Marcin Chlystun, poszukujący stypendium za granicą.
Wyjeżdżają nie tylko magistranci i doktoranci, ale także trzydziestokilkuletni naukowcy. - Świat się globalizuje. Nie ma sensu tkwić w polskich siermiężnych warunkach i narzekać - mówi dr Marcin Bugno z University of Chapell Hill w Karolinie Północnej, pracujący obecnie nad unieszkodliwieniem białka NF-kB, za pomocą którego nowotwory bronią się przed chemoterapią. - Znacznie łatwiej coś osiągnąć za granicą. Ryzykuje się oczywiście utratę więzi z rodziną, znajomymi w Polsce, polską tradycją, kulturą, religią, co jest sporym stresem niezależnie od bilansu strat i zysków. W świecie konkurencji może się też po prostu nie udać, a wtedy nie da się - jak w Polsce - obwiniać za swoje niepowodzenia systemu. Ale dla mnie wyjazd to wybór pozytywny.
Trudne powroty
- Wielu z nas czasami marzy o powrocie do Polski, stworzeniu własnego zespołu - mówi Elżbieta Janda, kończąca właśnie pracę doktorską w Institute of Molecular Pathology w Wiedniu. Pracuje nad czynnikiem TGF-beta, którego uszkodzenie przekształca zdrowe komórki nabłonka w złośliwego raka. Ze wszystkich typów nowotworów nowotwory nabłonkowe (piersi, odbytnicy, skóry, płuc) powodują największą liczbę zgonów. Elżbieta Janda ostatnio zaangażowała się w lobbing na rzecz utworzenia w ramach struktur naukowych Unii Europejskiej funduszu dla naukowców z Europy Wschodniej, którzy chcą powrócić do kraju i założyć tam własne laboratorium.
Powroty nie są łatwe. Oprócz głodowych pensji dodatkowo utrudnia je fakt, że polskie środowisko naukowe jest zamknięte i na ogół niechętnie patrzy na powracających. Przykład Aliny i Macieja (pisaliśmy o nich we "Wprost", nr 14), dwojga absolwentów Harvardu, którzy po powrocie do Polski nie mogli znaleźć pracy, daje wiele do myślenia. Większość pracujących za granicą naukowców nie chce więc rozmawiać o sytuacji w Polsce i ewentualnym powrocie. - Nie sądzę, żeby tam udało się coś zmienić - mówi Arek Kulczyk, doktorant w Cambridge. Czy ma rację?
Trudno się dziwić polskim studentom, że za 600 zł miesięcznie nie mają ochoty na studia doktoranckie u miernych często polskich promotorów. Na Zachodzie pensja doktoranta to 1000-1600 USD miesięcznie, naukowca z doktoratem - od 2000 do 3200 USD. Wyjeżdżają nie tylko biolodzy, ale także chemicy, fizycy, informatycy (znalezienie stypendium dla humanisty jest nieco trudniejsze, ale również możliwe). Pakując walizki, myślą o Polakach, którzy za granicą zdobyli najwyższe laury: o genetykach Piotrze Słonimskim z CNRS w Gif-sur-Yvette pod Paryżem i Piotrze Paszkowskim z Friedrich Miescher Institute w Bazylei lub o astronomie Aleksandrze Wolszczanie.
Klucz do wiedzy
- Zaledwie sześć z dwudziestu osób, które studiowały ze mną biotechnologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, zostało w Polsce po ukończeniu studiów - mówi Anna, obecnie doktorantka w USA. - Są to dziewczyny, które nie chciały się nigdzie ruszać bez swoich mężów lub chłopaków.
Mariusz Kamionka pracuje nad doktoratem w Instytucie Maxa Plancka w Martinsried. Prowadzi badania nad białkami regulującymi tempo namnażania się komórek. Zaburzenia ich działania sprawiają, że komórki zaczynają się dzielić w sposób nie kontrolowany, co powoduje raka. - Jestem na "ty" z laureatem Nagrody Nobla - opowiada Mariusz. - I nie jest to bynajmniej jakieś wyróżnienie. Tutaj wszyscy mówią mu po imieniu. To wiele zmienia. Jeśli musisz się zwracać do kogoś: "Przepraszam bardzo, panie doktorze, czy pan doktor byłby tak łaskaw i zechciał znaleźć czas, żeby zobaczyć moje wyniki", to na wszystko potrzeba znacznie więcej czasu. W Polsce jako magistrant nie mogłem sam pracować w instytucie, a nawet jako doktorant byłem bacznie obserwowany przez portiera. Tu mam swój klucz do jednego z najlepiej wyposażonych instytutów na świecie. Jestem obcokrajowcem, nieznanym... Czy u nas dano by klucz na przykład naukowcowi z Rosji?
Gorzkie rozstania
Dla promotorów odchodzenie wychowanków to prawdziwy dylemat. Z jednej strony, mogą być dumni, bo "polscy studenci są cenieni i poszukiwani w najlepszych ośrodkach na świecie". Z drugiej strony, smutno patrzeć, jak wyjeżdżają najlepsi. - Bardzo bym chciała, żeby nasi studenci zostawali - mówi dr Joanna Bereta. - W dobrym ośrodku zagranicznym skorzystają jednak dziesięć razy więcej, nie mówiąc już o pieniądzach. Marzyłoby się, żeby trud nas, starszych, owocował tu. Uczę ludzi technik, wprowadzam w tematykę, a oni wyjeżdżają. Czy mi żal? Nie, ponieważ rozumiem, dlaczego wyjeżdżają.
- Doktor Bereta pomagała mi we wszystkim, wykazała pełne zrozumienie dla moich starań - mówi jej studentka, obecnie na studiach w Szwecji. - I to właś-nie jest paradoksalne: dobry opiekun to u nas ten, kto pomoże ci się stąd wyrwać.
Niektórzy z wyjeżdżających skarżą się, że opiekunowie próbują ich zniechęcać lub uniemożliwiać wyjazd. - Dopóki nie wyjawiłem, że myślę o wyjeździe, byłem faworytem, ulubionym studentem, pupilem - wspomina swoje perypetie Mariusz Kamionka. - Po rozmowie z promotorem nagle stałem się wrogiem numer jeden i przyczyną wszystkich nieszczęść. Szef napisał mi opinię, która mogła mi tylko zaszkodzić.
Co lepsze polskie laboratoria próbują zatrzymać najzdolniejszych, oferując doktorantom pensję dwukrotnie wyższą od przeciętnej. Niektórym się udaje, niektórym nie. "Warunki pracy w laboratorium w Międzynarodowym Instytucie Biologii Molekularnej i Komórkowej w Warszawie są bardzo dobre, ale koszty utrzymania i ceny wynajmu mieszkań mnie wykańczają. Kończy się mój trzymiesięczny okres próbny i muszę, niestety, zrezygnować. W zasadzie powinienem poszukać pracy w jakiejś firmie w Poznaniu lub w Warszawie, ale bardzo zależy mi na biologii molekularnej" - pisze Marcin Chlystun, poszukujący stypendium za granicą.
Wyjeżdżają nie tylko magistranci i doktoranci, ale także trzydziestokilkuletni naukowcy. - Świat się globalizuje. Nie ma sensu tkwić w polskich siermiężnych warunkach i narzekać - mówi dr Marcin Bugno z University of Chapell Hill w Karolinie Północnej, pracujący obecnie nad unieszkodliwieniem białka NF-kB, za pomocą którego nowotwory bronią się przed chemoterapią. - Znacznie łatwiej coś osiągnąć za granicą. Ryzykuje się oczywiście utratę więzi z rodziną, znajomymi w Polsce, polską tradycją, kulturą, religią, co jest sporym stresem niezależnie od bilansu strat i zysków. W świecie konkurencji może się też po prostu nie udać, a wtedy nie da się - jak w Polsce - obwiniać za swoje niepowodzenia systemu. Ale dla mnie wyjazd to wybór pozytywny.
Trudne powroty
- Wielu z nas czasami marzy o powrocie do Polski, stworzeniu własnego zespołu - mówi Elżbieta Janda, kończąca właśnie pracę doktorską w Institute of Molecular Pathology w Wiedniu. Pracuje nad czynnikiem TGF-beta, którego uszkodzenie przekształca zdrowe komórki nabłonka w złośliwego raka. Ze wszystkich typów nowotworów nowotwory nabłonkowe (piersi, odbytnicy, skóry, płuc) powodują największą liczbę zgonów. Elżbieta Janda ostatnio zaangażowała się w lobbing na rzecz utworzenia w ramach struktur naukowych Unii Europejskiej funduszu dla naukowców z Europy Wschodniej, którzy chcą powrócić do kraju i założyć tam własne laboratorium.
Powroty nie są łatwe. Oprócz głodowych pensji dodatkowo utrudnia je fakt, że polskie środowisko naukowe jest zamknięte i na ogół niechętnie patrzy na powracających. Przykład Aliny i Macieja (pisaliśmy o nich we "Wprost", nr 14), dwojga absolwentów Harvardu, którzy po powrocie do Polski nie mogli znaleźć pracy, daje wiele do myślenia. Większość pracujących za granicą naukowców nie chce więc rozmawiać o sytuacji w Polsce i ewentualnym powrocie. - Nie sądzę, żeby tam udało się coś zmienić - mówi Arek Kulczyk, doktorant w Cambridge. Czy ma rację?
Więcej możesz przeczytać w 30/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.